unsplash.com
23 czerwca| Artykuły

Rozwój osobisty vs wyścig szczurów

Albert Einstein powiedział: życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę musisz się poruszać naprzód. Prędkość z jaką się […]

Albert Einstein powiedział: życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę musisz się poruszać naprzód. Prędkość z jaką się poruszamy też ma znaczenie. Im szybciej, tym o tą równowagę łatwiej. Kiedyś w naszym miejscowym lunaparku była taka atrakcja pod tytułem Beczka Śmierci. To naprawdę była gigantyczna beka, do której się wchodziło w ilości kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu osób. Stawało się na jej górnej krawędzi tak, by móc dokładnie obserwować to, co dzieje się w środku. I nagle wchodziło do niej kilku motocyklistów. Odpalali swoje motory i zaczynał się warkotliwy show po wewnętrznej stronie Beczki Śmierci. Zasuwali po tych ścianach jak wariaci i nie spadali. Spadliby, gdyby się zatrzymali. Wiadomo, siła odśrodkowa. A Speed: Niebezpieczna prędkość z Sandrą Bullock to dopiero jest jazda. Autobus z kompletem pasażerów zaiwania przez Amerykę. Szybko. Jak zwolni poniżej 50 mil na godzinę, eksplodują podłożone w nim przez złego pana bomby. Akurat ten film ukazuje nam prawdę czasów. Choć pewnie jego twórcy nie mieli takiego zamiaru. 

Speed

Zostawmy na chwilę Einsteina i niewątpliwe błogosławieństwo wynikające z poruszania się do przodu. Pogadajmy o przekleństwie wyścigu szczurów. O obsesji gnania przed siebie i lęku przed zatrzymaniem. A nawet lęku przed zbyt dużym zwolnieniem. Jak w Speed. Pulsuje w nas ta obawa, że jak za bardzo zwolnimy, albo, nie daj Boże staniemy w miejscu, eksploduje z hukiem bomba życiowej porażki. Niespełnienia. Bycia gorszym od znajomych. Większość współczesnych coach’ów, mentorów i motywacyjnych mówców chętnie podpisałoby się pod myślą genialnego fizyka. Tylko czy oni na pewno wiedzą, o co mu chodziło? Śmiem wątpić. Hasło Wyścig szczurów definiuje się jako bezsensowną, bezwartościową i obarczoną syndromem króliczka pogoń za sukcesem. Materialnym, zawodowym, zdrowotnym, wizerunkowym. Jakimkolwiek, o którym może dzisiaj pomarzyć pasażer tego pędzącego autobusu naszej cywilizacji. Standardowym zjawiskiem jest dzisiaj podwyższanie przez pracodawców wymagań wobec pracowników dla wyższej racji jaką jest WIĘKSZA WYDAJNOŚĆ. Absurd odległej Japonii, gdzie już wiele lat temu ludzie dobrowolnie rezygnowali z urlopów dla tej wyższej racji, pomału puka do naszych drzwi. Praca stała się naszą religią. Toniemy w stresie, bo sprostanie wyśrubowanym wymogom coraz częściej po prostu nas przerasta. O korponiewolnictwie można by kręcić film za filmem. Byłyby równie mocne jak te o murzynach w Ameryce. Socjologowie biją na alarm. Problemem jest już nie tylko sama intensywność pracy. Też czas na dojazd i odjazd z niej. A także to, że zawodowe problemy przynosimy do domu. Pierwszą ofiarą tej rzeczywistości jest niestety nasze życie rodzinne. Praca zabija rodziny. Praca zabija nasz wypoczynek. Praca zabija korzystanie z dobrodziejstw cywilizacji, które (paradoksalnie) dzięki tej pracy mamy. Fakt jest taki, że od drugiej połowy XIX wieku przeciętny Kowalski w przeciętnym uprzemysłowionym kraju z każdym rokiem pracuje coraz więcej. Zapytaj go, czy jest z tego powodu bardziej szczęśliwy.

Escape

Tego nie da się zatrzymać. Nie chcę zasiewać pesymistycznych wizji, ale sytuacja zabrnęła już za daleko, by ją odkręcić. Nasza cywilizacja idzie dokładnie tą samą drogą, którą szły wszystkie inne przed nią i którą pójdą wszystkie po niej. To jest droga chciwości i nieliczenia się z możliwościami naszej cudownej planety. To jest droga grzechu, używając religijnego języka. Człowiek po prostu nie jest w stanie nią nie pójść. To droga, która prowadzi do śmierci. Smutne, ale prawdziwe. Naszą cywilizację też czeka śmierć. Trochę na własne życzenie. Ale to nie znaczy, że mamy bezczynnie stać w miejscu. Mądrzy ludzie powiadają, że sama walka jest największym zwycięstwem. Z tą ideą w sercu ruszyły do boju dzieciaki z Powstania Warszawskiego. I w jakimś sensie wygrali. Z tą ideą w sercu wielu dzisiaj buntuje się przeciw cywilizacji. Szanse równie nierówne. Kiedyś ludzie ze wsi uciekali do miasta. Dzisiaj trend się odwraca. Prawda wychodzi na jaw. Ludzie są gotowi zamienić pracę na mniej absorbującą i stresującą. A nawet całkowicie ją porzucić zadowalając się na przykład zasiłkiem lub rentą. Niektórzy idą jeszcze dalej. Żyją bez pieniędzy, bez plastikowych identyfikatorów, poza siecią i poza systemem. Niektórzy pracują w domu, ograniczając swoje potrzeby do minimum. Da się tak żyć. I prawdopodobnie takie życie daje większe szanse na szczęście. I na rozwój. Ten prawdziwy.

Rower

O co tak naprawdę chodziło Einsteinowi raczej już się nie dowiemy. Pozostają domysły. Rozwój i parcie do przodu to organiczny element naszej egzystencji. Do rozwoju wzywa człowieka sam Bóg dając mu czas, innych ludzi, talenty, przestrzeń, materię i wezwanie: czyń sobie ziemię poddaną. Problem rozwoju osobistego rozkładany jest dzisiaj na czynniki pierwsze bardziej niż jakikolwiek inny obszar życia. Każdy chce się rozwijać, bo na tym polega życie. Tylko jak to robić dobrze? Do worka z etykietą Rozwój osobisty wrzucamy masę rzeczy: powodzenie finansowe, spełnienie zawodowe, mistrzostwo w jakiejś dziedzinie, umiejętność zarządzania czasem, nienaganne zdrowie, perfekcyjne ciało, asertywność, satysfakcjonujące relacje, szczęśliwa rodzina. Kolejność przypadkowa. I co mamy teraz z tym zrobić? Jak zareagować na nasze powołania, talenty i marzenia? Widzę cztery filary dobrego rozwoju osobistego.

1. Hierarchia

Jesteśmy po brzegi wypełnieni wyzwaniami. Jeżeli nie usiądziemy i spokojnie nie uporządkujemy ich w kolejności od najważniejszego do najmniej istotnego, to może nam się ta kolejność pomieszać. I będziemy działać według listy, gdzie na pierwszym miejscu będzie nie to, co najważniejsze, ale to, co najbardziej pociągające. Taka strategia z rozwojem osobistym niewiele ma wspólnego. To raczej niedojrzałość osobista. To ona sprawia, że praca rozwala rodzinę, a hobby rujnuje zdrowie. Najpierw zapytaj siebie o to, co powinieneś. Dopiero potem o to, co byś chciał.

2. Równowaga

Częstym błędem jest to, kiedy dla rozwoju w jakimś obszarze kompletnie zaniedbujemy inne. Obsesja zawodowego sukcesu sprawia, że często go osiągamy. Ale w innych obszarach ponosimy porażkę i tak naprawdę umieramy jako osoby głęboko nieszczęśliwe. Król rock’and’rolla jest tutaj świetnym przykładem. Trudno nie dostrzec, że Elvis Presley osiągnął ekstremalny sukces jako artysta. Ostatecznie był królem. Ale co z tego, skoro nie dało mu to prawdziwego szczęścia? Niestety, ale tak to działa. Nawet totalne spełnienie w jednym obszarze nie rekompensuje nam niespełnień w innych.

3. Konsekwencja

To bzdura, że wystarczy chcieć. Chcieć to za mało. Chcieć to dopiero początek. To chcenie musi stać się konsekwentnym działaniem. Gdzieś zostało to nazwane podążaniem za intencjami. To trzon rozwoju osobistego. Wiedzieć co robić to za mało. Chcieć robić to też wciąż za mało. Trzeba jeszcze to robić. Konsekwentnie. Wtedy rozwój osobisty ma szansę przestać być ideą, a zacząć być faktem. Ile już razy zaczynaliśmy naukę gry na jakimś instrumencie albo kupowaliśmy wypasiony kurs nauki języka? I ile już razy na tym się skończyło? Rozwój osobisty to nie ambitne plany, ale konsekwentna ich realizacja. A ponieważ nie jesteśmy robotami, tylko słabymi ludźmi, to chyba najtrudniejszy wymiar osobistego rozwoju. Święty Paweł doskonale zdawał sobie z tego sprawę: A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. 

4. Zawsze możesz przegrać

To właśnie sprawia, że nasz rozwój osobisty staje się zagrożeniem dla nas samych. Kiedy naturalna potrzeba pomnażania talentów przeradza się niepostrzeżenie w obsesję sukcesu. Obsesję tak wielką, że porażka w ogóle nie wchodzi w grę. Przyjmowanie porażek to jedna z najważniejszych cech osobistego rozwoju. To po prostu dojrzałość, pokora i prawda. Przed marzeniami nie da się uciec. A nawet nie wolno. To one napędzają nasze życie. Ale można i trzeba jak najdalej uciekać od neurotycznej konieczności ich spełnienia. Wracając do roweru i Einsteina. To prawda, że jadąc do przodu potrafimy utrzymać równowagę. Ale nawet najlepszy kolarz nie może wykluczyć upadku na prostej drodze.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: