20 lutego| NINIWA Team

Jak się spakować na wyprawę rowerową?

Masz już plan wyprawy i rower? Witamy w najbardziej stresującej części przygotowań, która potrwa aż do drugiego dnia naszej wyprawy.

Pakujemy się

Dlaczego tę fazę przeciągamy do drugiego dnia wyprawy? Otóż wtedy będziemy mieli za sobą nocleg i wszystkie posiłki, przeżyjemy noc i wyładujemy nasze sakwy kilkukrotnie, by upewnić się, że rzeczywiście nie zabraliśmy niektórych rzeczy. Po pierwszych atakach paniki i chęci natychmiastowego powrotu uspokoimy się, oswoimy z sytuacją, odrzucimy stres i dopiero wtedy zaczniemy z wyprawy czerpać frajdę garściami (jak już w pobliskim markecie kupimy szczoteczkę do zębów, skarpetki i cokolwiek, czego nie zabraliśmy ze sobą). W poniższym rozdziale spróbujemy się przygotować tak, byśmy nie musieli się bić po głowach, że czegoś nie mamy, i jeździć po okolicznych sklepach w poszukiwaniu obcinaka do paznokci.

A zatem – pakujmy się!

Ile bagażu bierzemy ze sobą na wyprawę?

Jakkolwiek się nie postaramy – zawsze za dużo. O ile nie zdecydujemy się na wyprawę z samochodem technicznym, na bagażniku będziemy przewozić od kilkunastu do kilkudziesięciu kilogramów bagażu. Pewne różnice wynikać będą z terenów, po których zamierzamy jeździć. Jeśli wyruszymy w dzicz, ze względu na brak perspektyw na zakupy nasz bagaż obciążony będzie zapasami jedzenia na kilka dni. Jeśli zaś będziemy przemierzać tereny cywilizowane, pewnie i tak zapchamy nasz bagaż jedzeniem i niepotrzebnymi rzeczami. Zapewne dopiero na naszej drugiej wyprawie nauczymy się zostawiać zapasy i nadmiar ubrań w domu.

Wykorzystując doświadczenie NINIWA Team, postanowiliśmy sporządzić listę rzeczy, które powinniśmy zabrać ze sobą. Choć nie trzeba się jej trzymać sztywno, jest to gotowy przepis, który na pewno dobrze nam posłuży jako ściąga podczas pakowania:

Rower;

Sprzęt biwakowy:

  • namiot na 1, 2 lub 3 osoby,
  • latarka, lampka lub czołówka,
  • karimata,
  • śpiwór,
  • sztućce,
  • kartusze gazowe oraz palnik (jeśli będziemy sobie gotować sami),
  • ścierka do przygotowania jedzenia,
  • ładowarka (lub ładowarki),
  • zapasowe baterie,
  • kubek,
  • sznurek,
  • gumy z hakami (ekspandery),
  • gumki recepturki;

Higiena:

  • chusteczki wilgotne,
  • obcinak do paznokci,
  • środki higieniczne,
  • ręczniki szybkoschnące,
  • krem z mocnym filtrem (60 to nie przesada),
  • proszek do prania;

Apteczka:

  • tabletki i maści przeciwbólowe,
  • tabletki na biegunkę,
  • plastry,
  • bandaże,
  • folia NRC,
  • nożyczki,
  • woda utleniona,
  • kremy pooparzeniowe;

Bagaż:

  • sakwy wodoodporne,
  • kieszonka na dokumenty (opcjonalnie),
  • bidony;

Dokumenty:

  • dowód osobisty lub paszport (w kraju, gdzie jest to wymagane),
  • dowód ubezpieczenia turystycznego,
  • karta ubezpieczenia zdrowotnego wydana przez Narodowy Fundusz Zdrowia,
  • pieniądze, karta kredytowa,
  • ksero dowodu osobistego i ubezpieczenia (opcjonalnie);

Żywność:

  • odpowiednia ilość jedzenia, wystarczająca do najbliższego sklepu/baru,
  • woda, woda, woda,
  • tabletki do rozpuszczania w wodzie,
  • herbata w saszetkach,
  • przyprawy,
  • awaryjne racje żywnościowe (czytaj: zupki chińskie);

Ubrania:

  • kamizelka odblaskowa,
  • spodenki rowerowe ×2,
  • koszulki termoaktywne ×2,
  • koszulki bawełniane ×2,
  • koszulki rowerowe ×3,
  • ciepła bluza na rower,
  • ciepła bluza do spędzania miłych wieczorów,
  • długie spodnie,
  • lekka kurtka przeciwdeszczowa,
  • okulary przeciwsłoneczne,
  • nakrycie głowy,
  • kask!,
  • komplet bielizny, max. ×7,
  • sandały lub obuwie z platformami zatrzaskowymi i/lub wygodne buty sportowe,
  • rękawiczki rowerowe,
  • komin i/lub chustka na głowę;

Zapasowe części oraz narzędzia.

Czy wszystko jasne? OK, OK, ręce w dół. Wiemy, że łatwo jest wypunktować rzeczy, ale znacznie trudniej jest odpowiedzieć na pytanie: „Ale jaki … mam wziąć?”. Za pomocą niniejszego poradnika postaram się odpowiedzieć na większość rodzących się pytań. Porozmawiajmy zatem o naszym ekwipunku.

Namiot

Jeśli chodzi o namioty – podobnie jak w przypadku większości kwestii związanych z wyprawą rowerową – jest to kwestia indywidualna.

Jedni wolą namioty tradycyjne, inni – samorozkładające się. Z całą pewnością ważne jest, by nasz namiot był dwuwarstwowy i obie warstwy się ze sobą nie stykały. Warstwa wierzchnia, czyli tropik, ochroni nas przed deszczem, a zapewnienie, by się nie stykały, ochroni nas przed kapiącą na nas wilgocią, która zbierze się wewnątrz namiotu. Bądźmy mocno wyczuleni na to, by przed wyborem namiotu sprawdzić jego stopień nieprzepuszczalności wody, żeby rzeczywiście nas chronił.

Ze względu na to, że niczym ślimaki będziemy swoje domy wozić ze sobą, dobrze, by nasz namiot należał do wagi lekkiej. Najlepiej – piórkowej. W przypadku tradycyjnego namiotu będziemy przewozić go na bagażniku, w lub na sakwach albo w worze transportowym. W przypadku namiotu samorozkładającego się mamy jednak do czynienia z opakowaniem w kształcie dużego koła, które najpewniej położymy na sakwach i przywiążemy do bagażnika.

I o ile koło jednoosobowego namiotu ma średnicę 55 cm i nie wystaje poza sakwy, o tyle średnica wersji dwuosobowej ma już 10 centymetrów więcej i będzie nam nieco za bagaż wystawać. Przy tego typu namiotach należy je dobrze zamontować na bagażniku, bo w przeciwnym razie może nam zahaczać o nogi, co do przyjemności raczej nie należy. Trzeba się również liczyć z tym, że wyciąganie rzeczy z sakw będzie wymagało odpinania, ściągania koła, wyciągania prowiantu, a potem z kanapką w ustach zapinania sakwy, nakładania „okrąglaka” i przymocowywania go do roweru. A po 100 metrach powtórzenia tych czynności, bo koło znów haczy o nogi. Dlatego jeśli chodzi o jego przewożenie, namiot samorozkładający się nie będzie opcją super komfort, ale też nie jest to tragedia – ludzie z nimi jeżdżą i nie narzekają.

I choć niektórzy będą postrzegali to jako wady, trzeba przyznać, że zalety takiego rozwiązania są ogromne. Szybkość rozłożenia lub złożenia namiotu najbardziej docenia się, gdy pada deszcz lub gdy atakują nas komary. Zresztą po całym dniu jazdy człowiek nie ma ochoty rozkładać namiotu, tylko już w nim być. Namioty samorozkładające się są wtedy jak życzenie z bajki – rzucasz i puf! Rozłożony. Można, czekając na wrzątek, rozkoszować się widokiem naszych kolegów, dzielnie walczących z tradycyjnymi namiotami.

Wielu ludzi wciąż jednak woli namioty tradycyjne, tym bardziej że obecnie na rynku można znaleźć naprawdę bardzo lekkie. Tradycyjny namiot ma przewagę nad samorozkładającym, gdy chodzi o transportowanie. Możemy podzielić go sobie np. na tropik, sypialnię i rurki i taki 3-osobowy namiot przewozić podzielony w bagażu trojga osób. Dzięki temu nie tylko oszczędzamy miejsce w sakwach, ale także możemy oszczędzić nieco pieniędzy na polach campingowych.

Obecnie oferta namiotów w sklepach turystycznych jest przeogromna i na pewno każdy z nas znajdzie coś dla siebie, niezależnie od preferencji. Przy wyborze pamiętajmy jednak o wymienionych dwóch podstawowych kwestiach – jego wadze i nieprzemakalności.

Karimata

Na pierwszej wyprawie mieliśmy srebrne karimaty z lekką pianką – wersja ultraekonomiczna. Było niewygodnie, ale chroniły przed zimnem. Potem miałem tradycyjną karimatę – plus był taki, że dało się na postoju na niej usiąść. Teraz mam samopompującą – na postojach rozkładam się na sztormiaku, żeby nie przebić maty, ale komfort spania jest bardzo duży, a karimata zajmuje mało miejsca.

Wśród rowerzystów panują różne szkoły, jeśli chodzi o wybór karimaty. Tym, którzy najbardziej cenią sobie komfort snu, rowerzyści polecają matę samopompującą. Jakkolwiek nieporównywalna pod kątem wygody spania i izolacji od podłoża1, na wyprawie rowerowej ma ona jednak swoje wady. Po pierwsze – kosztuje, po drugie – jest podatna na przebicia, co nie tylko jest ryzykowne, ale również uniemożliwia nam siedzenie na niej podczas przerwy na asfalcie. Dodatkowo, jeżeli zależy nam na szybkim porannym starcie i jeździmy w nerwowej ekipie, musimy pamiętać, że żeby ją wypompować, potrzeba troszkę czasu.

Człowiek siedzący na karimacie
Wyprawa wokół Morza Czarnego

Ci, którzy nie chcą inwestować zbyt wiele w karimaty, używają tych tradycyjnych – zwijanych lub składanych w harmonijkę. Te ostatnie mają niewątpliwą zaletę – mieszczą się na bagażniku i oszczędzają nam miejsce. Należy jednak uważać, by kupić ją od pewnego sprzedawcy, bo niektóre podróbki mogą szybko stać się cienkim materiałem, który nadawać się będzie już tylko na obrus.

Wybierając klasyczną karimatę, dobrze byłoby zwrócić uwagę na jej grubość, ze względu na liczne nierówności, na których przyjdzie nam spać. Choć nie jest to wymagane, przydatne jest, by od spodu miała również izolację aluminiową, która nie tylko uratuje nas od zimna, ale również zbyt łatwo nie wciągnie wilgoci.

Śpiwór

Przy wyborze śpiworów będziemy mieli do czynienia ze śpiworami puchowymi i syntetycznymi. Te pierwsze są mniejsze i lżejsze, za to za ich jakość musimy sypnąć cięższym groszem. Jeśli jednak nas na niego nie stać, z syntetycznym przeżyjemy i też będziemy zadowoleni. Różnica jest taka, że kilogramowy śpiwór syntetyczny będzie dawał nam komfort w temperaturze 12 stopni, a puchowy o takiej samej wadze da ten sam efekt w temperaturze nawet 0 stopni. Na śpiworach znajdziemy trzy oznaczenia temperatur – minimum, komfort i maksimum. Kupując, zawsze szukajmy temperatury komfortowej. Powinniśmy sprawdzić, jakie są średnie temperatury w miejscach, przez które będziemy przejeżdżać, i dobrać do nich odpowiedni śpiwór. Pamiętajmy także, że kobiety potrzebują nieco cieplejszych śpiworów niż mężczyźni.

Latarka

Oprócz oświetlenia rowerowego dobrze jest mieć ze sobą inne źródło światła. Najlepiej czołówkę. Po zrobieniu dziennego dystansu ciemności zapadną szybciej, niż myślimy, i nagle okaże się, że nie możemy nic znaleźć ani w sakwie, ani w namiocie. Być może w ogóle nie zdążymy rozbić namiotu, zanim będzie ciemno. Dobrze jest mieć wtedy źródło światła i wolne ręce. Czołówka – jak znalazł. Jeśli jednak jej nie mamy – przednia lampka z roweru również się nada.

Sztućce, kubek, ścierka, menażka, czyli utensylia (trudne słowo)

Choć w sklepach możemy dostać bardzo wiele rodzajów niezbędników turystycznych, nikt jeszcze nie umarł od przewożenia zwykłych sztućców. Dobrze wówczas je owinąć w ścierkę – sztućce nie podrapią nam rzeczy, a ścierka się bardzo przyda. Z całą pewnością przyda nam się też jakiś kubek. Jeśli chcemy, żeby nam dobrze służył i wrócił z nami w całości – lepiej, żeby nie był plastikowy lub ceramiczny.

Jedną z żelaznych zasad na naszej wyprawie powinna być ta: „Jeden ciepły posiłek dziennie”. Jeśli nie zakładamy, że będziemy się żywić wyłącznie w lokalach gastronomicznych, zabierzmy ze sobą menażkę, mały palnik turystyczny i butlę z gazem. Dzięki temu zawsze będziemy mogli sobie coś upichcić lub po prostu zagotować wodę.

Z doświadczenia rowerzystów NINIWA Team wynika, że dobrze jest mieć dwie menażki – jedną głębszą, drugą płytszą. Jeśli jedziemy we dwójkę, warto przemyśleć, czy lepiej wziąć jeden mały zestaw, czy pokusić się na gotowanie we dwoje/dwie/dwóch i zapakować nieco większe menażki, za to podzielić je między swoje bagaże.

Jedni używają zwykłych, tanich menażek, inni znaleźli niezbyt drogie, a użyteczne urządzenie w postaci zestawu garnków turystycznych z palnikiem, kartuszem, butlą z gazem i radiatorem na spodzie naczyń, dzięki któremu lepiej zbiera się ciepło. Szczególną popularnością wśród rowerzystów cieszy się minizestaw firmy Optimus, który jest jednym z najlżejszych i najbardziej efektywnych małych zestawów turystycznych.

300-gramowy kartusz powinien w zupełności wystarczyć dla dwóch osoby na dwa tygodnie gotowania w klimacie umiarkowanym, czyli takim, jaki mamy w Europie Środkowej, Zachodniej i Południowej. Wykorzystanie kartusza zależy od wielu czynników – temperatury, wiatru, wilgotności powietrza i oczywiście od tego, jak często będziemy gotować. Jadąc przez Francję czy Hiszpanię, prawdopodobnie gotować będziemy tylko obiad. Wybierając się w chłodniejsze kraje, bez porannej i wieczornej gorącej herbaty raczej się nie obędzie.

Zasilanie

Jeśli jedziemy sami lub w małej grupie, znalezienie źródła prądu jest radością i nawet jeśli to jedno gniazdko, potrafimy się nim podzielić z towarzyszami. Wyobraźmy sobie jednak, że znajdujemy gniazdko, ale jest nas dwanaścioro. Połowa ma powerbanki, telefony, czytniki i aparaty do naładowania i każdy musi je naładować teraz, już. No właśnie – wojna gotowa.

To nie namowa, byście brali ze sobą teraz po dwa przedłużacze, trzy rozgałęźniki i mały agregat. To ostrzeżenie, by o tym pomyśleć i porozmawiać ze swoimi współjadącymi, jak bez rozlewu krwi wykorzystać napotkane po drodze źródła prądu (na campingach niestety często płatne). Naprawdę wystarczy mieć to na uwadze, a nie będziemy się musieli tym zbytnio przejmować. Najważniejsze, by zasilanie miał ten, kto operuje elektroniczną mapą. Telefony możemy ustawić na ekstremalne oszczędzanie baterii, a zamiast czytać SMS-y, skupmy się na pięknie świata wokół nas.

Jeśli zaś wieziemy ze sobą aparaty fotograficzne lub kamery, lepiej, byśmy się starali zawsze mieć zapas baterii. W Europie nie powinno być z tym większego problemu, ale na dalszej wyprawie rowerowej możemy zostać zaskoczeni brakiem energii. Nie tylko tej wewnętrznej.

Sznurek

Spójrz MacGyverowi w twarz i powiedz mu, że nie zabierzesz ze sobą sznurka na wyprawę. No właśnie! Sznurek przyda nam się do wszystkiego – na przykład po to, żebyśmy nie musieli prania rozkładać na trawie i rano się dziwić, że nadal wszystko jest mokre2. Ponadto sznurek ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę – zepsuty to dwa krótsze sznurki!

Ekspandery

Wielu rowerzystów pieje peany na cześć ekspanderów, czyli gum zakończonych po obu stronach haczykami. Nie ma się co dziwić – sposoby ich zastosowania są liczne. Przede wszystkim – zahaczone o bagażnik ekspandery będą trzymać w ryzach wszystko to, co przewozimy na bagażniku, od banana po namiot, bez względu na jego typ i rozmiar3.

Przytroczenie bagażu ekspanderami daje nam kilka dodatkowych możliwości. Możemy sobie zrobić z bagażnika suszarkę, wkładając mokry ręcznik pod gumy; będziemy mieli także dodatkowy podręczny bagażnik do przewożenia bluzy, butelki, prowiantu i czego tylko zapragniemy – o ile guma jest na tyle elastyczna i nasz fant nie będzie wystawał zbyt daleko poza rower, tworząc zagrożenie na drodze (to nie piesza wycieczka, fajne kijki zostawmy przyrodzie).

Wszelkie proszki i przyprawy

Zanim wyjedziemy na wyprawę, nie mamy pojęcia, co człowieka trafia, kiedy któryś dzień z kolei wyciąga swoje rzeczy nadal przyprószone tym, co mu się wysypało w sakwie na początku podróży. Dlatego ze względu na szczelność i wygodę przy przewożeniu w sakwach jakichkolwiek proszków warto pomyśleć bardziej o tubkach niż o workach. Byłoby jednak dobrze oznaczyć sobie, co wrzuciliśmy do której tubki, bo rosół z proszkiem do prania może nie przypominać tego, który pamiętamy z dzieciństwa.

Bidon

Bidony to bardzo ważny element naszej wyprawy. Specjalnie używamy liczby mnogiej, gdyż wielu rowerzystów korzysta z więcej niż jednego bidonu. Ponieważ musimy się stale nawadniać, musimy też tę wodę ze sobą mieć. A że woda ma zwyczaj kończyć się niespodziewanie, a po drodze zadziwi nas, jak często brakować będzie miejsc do napełnienia bidonów, zabranie dwóch zabezpieczy nas przed brakiem picia. Nie jest to mus, ale z całą pewnością duże udogodnienie. W rowerze mamy nawet specjalne miejsca, w których możemy przymocować dwa koszyki na bidon oraz same pojemniki.

Dlaczego bidon, a nie butelka? Po pierwsze, bidon dobrze się mieści w koszyku i nam z niego nie wypadnie. Po drugie, butelki PET przeznaczone są do jednorazowego użytku i dłuższe ich stosowanie może być dla nas szkodliwe. Po trzecie, nie musimy odkręcać korka – bidony zaopatrzone są w specjalny ustnik, który pozwala nam na orzeźwienie w trakcie jazdy, bez stwarzania niepotrzebnego niebezpieczeństwa sobie i co gorsza – innym.

Apteczka

Skoro już uświadomiliśmy sobie, że trzeba ze sobą zabrać apteczkę, to pierwszym naszym krokiem powinien być ten wykonany w stronę naszego lekarza rodzinnego. Zapytajmy ją/go, czy nie widzi przeciwwskazań do naszej podróży i jakie w związku z nią ma zalecenia. Dopiero po tej wizycie zacznijmy kompletowanie naszej apteczki.

Jeśli wyjeżdżamy gdzieś daleko, warto zaopatrzyć się w leki, do których za granicą możemy nie mieć dostępu. Nie wspominając oczywiście o tym, co przyjmujemy na co dzień, warto pomyśleć o neomycynie w sprayu, którą stosuje się w celu szybszego zagojenia ran. Te bowiem mogą się jątrzyć przez całą podróż.

Miejmy też w apteczce leki przeciwbólowe i przeciwzapalne – przydadzą się nie tylko na ból, ale i różnego rodzaju zapalenia i ugryzienia. Niektórzy rowerzyści, ze względu na jego łagodzące działanie, bardzo chwalą sobie w takich przypadkach także wapno.

Ponieważ czasami zdarza się, że na drodze nagle „łapiemy zająca”, powinniśmy zabrać ze sobą materiały opatrunkowe:

  • kilka gazików sterylnych,
  • bandaż, najlepiej dziany, o szerokości 10 lub 15 cm. Bandaż ten jest łatwy w stosowaniu, przyjazny dla skóry i przepuszcza powietrze,
  • plaster bezopatrunkowy – pomoże nam w przymocowaniu opatrunku,
  • Octenisept – jest to środek odkażający, alternatywa wody utlenionej, który (uwaga!) nie szczypie,
  • maść ze środkiem przeciwbólowym/przeciwzapalnym – warto przy tym zwrócić uwagę, by wśród składników maści był diklofenak. Najsilniejszym środkiem na rynku dostępnym bez recepty jest obecnie Voltaren Max,
  • hipoalergiczne plastry z opatrunkiem, które można ciąć na dowolne kawałki.

Ze względów, o których lepiej się nie przekonywać, zabierzmy też leki na biegunkę. Najpopularniejsze z nich to Nifuroksazyd, Loperamid i Stoperan. W przypadku biegunki (jakby atrakcji było mało) pojawia się także zagrożenie odwodnieniem, zwłaszcza że jesteśmy w ciągłym wysiłku (chodzi tu oczywiście o jazdę na rowerze). Miejmy więc na wszelki wypadek ze sobą elektrolity. Na ostry ból brzucha oraz na „czy ja właśnie mam zawał?” – czyli najczęściej związany z niestrawnością ostry ból w dołku podsercowym, pomóc nam może także No-spa.

Nasza apteczka powinna zatem zawierać opatrunki, leki przeciwbólowe i leki przeciwzapalne. Do tego dołóżmy repelenty na owady i jesteśmy gotowi. W końcu i tak nie jesteśmy w stanie zapobiec zaatakowaniu nas przez wirusa, a cała reszta schorzeń jest na tyle poważna, że nie obejdzie się bez interwencji lekarskiej.

Czy wiesz, dlaczego niemieckie proszki do prania są mocniejsze od polskich? Podobno jest to celowy zabieg niemieckich producentów. Kiedy otworzył się rynek zachodni, Polacy zaczęli stosować masowo niemieckie detergenty, jednak mimo iż producent nakazywał dozować tylko jedną dawkę, przeważnie dozowaliśmy więcej. To nie działało zbyt dobrze na ubrania, ale Polacy wiedzieli swoje. Ponieważ rodakom nie można było przemówić do rozumu, dopiero obniżenie efektywności detergentów przyniosło optymalny rezultat.

Nieco podobnie jest z rowerzystami, którzy po raz pierwszy jadą na wyprawę. Wprawdzie już znają listę potrzebnych rzeczy i słyszą rady doświadczonych rowerzystów, jednak ich nie słuchają. Tak na wszelki wypadek biorą więcej ubrań, więcej par butów, zbędne zapasy i Bóg jeden wie, co jeszcze. Dlatego teraz, choć już wiemy, co powinniśmy wziąć ze sobą na wyprawę, by sobie to utrwalić, dowiedzmy się, czego nie powinniśmy na nią zabierać.

Gdybyśmy bazowali na przykładzie NINIWA Team, powiedzielibyśmy, żeby nie brać ze sobą maszyny do popcornu, akumulatora, kilku metrów kabli, głośników i flagi na siedmiometrowej wędce (sic). Jednak nie chodzi nam tu o ekstrema.

Po pierwsze – ubrania. Choć zalecana lista może wydawać nam się zbyt uboga, wbrew pozorom wystarcza aż nadto. Bardzo często zdarza się, że rowerzyści odsyłają z powrotem nadmiar ubrań. Zasada jest prosta – kiedy się wyrusza na długą wyprawę, trzeba spakować się tak, jakbyśmy jechali na tydzień. Nie ma sensu brać ze sobą większej ilości ubrań, bo po tygodniu i tak się je pierze. Pamiętajmy także, że pod spodenki rowerowe z pieluchą nie ubieramy bielizny, więc i jej nie musimy brać zbyt wiele.

Generalnie powinny nam zupełnie wystarczyć dwa–trzy komplety rowerowe, jeden komplet cieplejszy, polar i kurtka przeciwdeszczowa. Nie bierzmy ze sobą dżinsów, bo zajmują dużo miejsca i są ciężkie. Nie ma co zabierać ze sobą również dresów, (często również zajmują dużo miejsca). Wielu rowerzystów najbardziej chwali sobie ultralekkie spodnie turystyczne. Nawet jeśli chcemy mieć komplet „wychodny”, spełniają one tą rolę doskonale.

Drugą sprawą są sprzęty i akcesoria – nie chodzi nam tu o telefony, powerbanki, aparaty i GPS, które i tak wszyscy gadżeciarze zabierają w ilościach hurtowych, ale o podstawowe narzędzia i części zapasowe do naszych postrachów szos.

Jeśli w planach mamy podróż po Europie Zachodniej, wystarczy ze sobą wziąć kilka podstawowych zapasowych części rowerowych, bo na całym kontynencie można znaleźć sklepy, w których bez większych problemów znajdziemy wszystko, co potrzebne. Jeżeli zaś planujemy podróż w mniej cywilizowane tereny, warto mieć ze sobą zestaw naprawczy, dzięki któremu nie staniemy bezradni pośrodku kazachskiego stepu.

Kolejną rzeczą jest żywność. Rzeczywiście – jeśli poruszasz się po dzikich krajach, w których nie sposób w promieniu kilkuset kilometrów znaleźć ani jednego sklepu, warto nabrać zapasów na kilka dni. W każdym innym przypadku najlepiej jest wozić ze sobą minimum, czyli to, co potrzebujemy do spożycia, zanim się dostaniemy do następnego sklepu.

Jeżeli jeździmy po Europie i nie jest to niedziela, najlepiej w ogóle nie wozić ze sobą żadnych zapasów, jedynie pochowane w koszulce czy przytroczone do sakwy „maszkety” (po śląsku – przekąski) oraz jeden „stalowy zapas” – czyli jeden posiłek, gdyby nie udało się nam z jakiegoś powodu niczego kupić.

Jedynym zalecanym ciężarem żywieniowym jest woda, której nie powinno nam nigdy brakować w bidonach. Właściwie każdy kilogram zbędnego sprzętu będziemy odczuwali w nogach. Jeśli jedziemy pierwszy raz – nie będziemy mieć oczywiście porównania. Warto jednak zaufać doświadczeniom tych, którzy wiele razy już przedobrzyli z ilością zabranego sprzętu, i nie narażać się na odsyłanie z pierwszej napotkanej poczty połowy bagażu do domu.

Konkludując – jeśli się zastanawiam, czy coś wziąć, czy nie, to lepiej tego nie brać. Jadąc pierwszy raz, ma się tendencję do brania zbyt wielu rzeczy. Jak coś będzie mi bardzo potrzebne, to zawsze mogę to kupić w trasie – nawet na Syberii.

We wcześniejszym rozdziale mówiliśmy o sakwach, które wypchamy naszym ekwipunkiem. Rowerzysta podczas wyprawy nie poprzestaje jednak na sakwach. Gdyby dokonać porządnego przeszukania, okazałoby się, że przewozi on lub ona wiele przeróżnych i niekiedy przedziwnych rzeczy w przeróżnych i niekiedy przedziwnych miejscach.

Przy przewożeniu rzeczy na rowerze trzeba mieć wyobraźnię. Po pierwsze – jeśli czymś da się coś przytroczyć do jakiejkolwiek części roweru – mamy dodatkowy bagażnik. Rowerzyści z chust przywiązanych do lemondek, kierownic czy sztyc siodełkowych tworzą podręczną kieszeń, często wożąc w niej przysmaki, słuchawki, okulary czy telefony.

Dobrym przyjacielem każdego rowerzysty jest guma zakończona z obu stron haczykami – tzw. ekspander. Sposób zabezpieczania za ich pomocą bagaży na bagażniku daje nam możliwość wsadzenia pod nie dodatkowego, podręcznego ekwipunku. I na wyprawie szybko się do nich przyzwyczaimy na tyle, że nie będziemy mogli bez nich żyć. Pod ekspanderami nie tylko przewieziemy banana i butelkę z coca-colą. Jeśli pogoda w kratkę przeplatać będzie upał z chłodem, dzięki ekspanderom nie będziemy musieli na przemian wkładać i wyciągać bluz z sakw. Mokre ręczniki też najlepiej suszyć w trasie pod ekspanderami.

Nasza wyobraźnia powinna działać nie tylko kreatywnie, ale i pragmatycznie. To, co i w co spakujemy, to jedna sprawa – to, jak spakujemy, to druga rzecz. Ponieważ na wyprawy najczęściej wyruszamy latem, uważajmy na wszelkie rzeczy, które mogą się łatwo roztopić lub zepsuć. Jogurty, mleko czy jajka trzeba przewozić w dodatkowych workach, bo mogą narobić nam znacznie więcej problemów w sakwach niż rozpuszczony batonik w tylnej kieszeni koszulki rowerowej. Co bardziej zapobiegawczy, pakując rzeczy do worków, sklejają je nawet taśmą klejącą. Nie próbujmy także niczego wozić w słoikach – trudno będzie w razie upadku usunąć nam ostre szklane drobiny z wszystkich rzeczy – a już zdecydowanie nie wieźmy ich na sakwach, żeby nie stanowić zagrożenia dla jadących za nami i po nas pojazdów i rowerzystów. Zaufajmy więc workom, które uratują nas nie tylko w kwestii pakowania rzeczy, ale nawet gdy zaatakuje nas zimno – owinięte na stopach, przywrócą nam czucie w nich.4

Niezależnie od wielkości bagażu, wielu rowerzystów na całym świecie, wybierając się na wyprawę, przytracza do swoich rowerów różne flagi, najczęściej narodowe. To zazwyczaj spotyka się z sympatią i stanowi dla miejscowych dobry punkt zaczepienia do rozpoczęcia konwersacji. Ekstremalnym przypadkiem jest NINIWA Team, który wydaje się krzyczeć do miejscowych: „zaczepiajcie nas!” ze swoją polską flagą o wymiarach 3×2 m powieszoną na 10-metrowej wędce. Jeśli macie podobną siłę i fantazję – proszę bardzo, ale liczcie się ze wspinaczką na słupy i sygnalizację świetlną, w które flaga będzie z lubością się wplątywać.

Mały Poradnik Wielkich Wypraw

Powyższy tekst jest fragmentem Małego Poradnika Wielkich Wypraw, który został napisany na podstawie 11 lat doświadczenia wypraw NINIWA Team. Dowiesz się z niego wszystkiego na temat organizacji i przebiegu wyprawy rowerowej!

Zapraszamy do sklepu NINIWY 


1Co ma znaczenie nie tylko w kwestii wygody, ale i temperatury.

2 Tu autor przerywa, by jeszcze raz, po latach, nagrodzić samego siebie pełnym autopsyjnej goryczy aplauzem.

3Namiotu w sensie.

4Uwaga – reklamówka na stopach w zimnie, przytrzymując ciepło, przywróci czucie w nich wraz z czuciem ich, jeśli wiecie, o co chodzi…

Marcin Szuścik

Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.