Piekło? Nie do końca. To miejsce nazywa się Liban. Przez studentów nazywany jest domem
„Mój ojciec jest stolarzem, przez ostatnie pięć lat nie miał żadnej pracy. Nie mamy już żadnych oszczędności, dlatego nie mamy wyboru, musimy wyjechać. Moi rodzice nie zachęcają mnie, ale nie mają nic przeciwko temu, żebym wyjechał” - mówi Stephan, libański student inżynierii komputerowej. Codzienność młodych chrześcijan na Bliskim Wschodzie często jest właśnie taka.
Wyobraź sobie kraj, w którym w ciągu jednej nocy zniknęły twoje oszczędności, a twoja pensja ma wartość 20 razy mniejszą niż dzień wcześniej. Wyobraź sobie, że twoi rodzice ciężko pracowali, żebyś mógł skończyć studia, ale teraz nie stać cię na czesne. Nie żeby to miało znaczenie, bo nauczyciele strajkują od trzech lat i chociaż niektórzy wykładają online, nie masz prądu ani pieniędzy, żeby kupić generator, więc nie możesz uczestniczyć w zajęciach. Zrozpaczony zaczynasz szukać możliwości emigracji, ale rząd jest tak zadłużony, że nie może zdobyć papieru do drukowania paszportów, więc… utknąłeś.
W Bejrucie, w siedzibie Duszpasterstwa Uniwersyteckiego – organizacji kościelnej, która zapewnia wsparcie i zajęcia dla chrześcijańskich studentów w Libanie – spotkało się około 20 młodych mężczyzn i kobiet. W rozmowie z grupą przedstawicieli Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International) próbowali opisać, jak wygląda życie w kraju ogarniętym jednym z najgorszych kryzysów finansowych w historii, zaostrzonym przez polityczne niesnaski, potężną eksplozję, która ponad dwa lata temu zrównała z ziemią dzielnicę portową oraz skutkami pandemii.
Maria, studentka architektury, aby wykonać prace wymagane do uzyskania dyplomu, musi używać latarki w telefonie komórkowym. Ogólnie panujący nastrój podsumowuje słowami: „Czujemy, że nasz kraj nie chce nas tutaj”. Inna studentka, Rebecca, dodaje: „Chcemy żyć, ale nie możemy. Przez długi czas nie mogliśmy spotykać się z przyjaciółmi z powodu pandemii Covid-19, a obecnie nie możemy wychodzić i bawić się z powodu panującego kryzysu ekonomicznego”.
Pozbawieni życia towarzyskiego byliby szczęśliwi, gdyby mogli po prostu kontynuować naukę. Ale od prawie trzech lat strajkują nauczyciele, ponieważ państwowe uniwersytety nie są w stanie zapłacić swoim pracownikom. W niektórych przypadkach studenci są nielegalnie obciążani kwotą 20 dolarów za zdawanie egzaminów. Biorąc pod uwagę, że od czasu krachu gospodarki miesięczne zarobki nie przekraczają 50 dolarów, wielu nie może sobie na to pozwolić.
W Libanie są też uniwersytety chrześcijańskie – sześć katolickich i jeden grecko-prawosławny – gdzie sytuacja jest lepsza. Tutaj nauczyciele nie strajkują, ale ponieważ wielu z nich nie może sobie pozwolić na dojazdy do pracy, prowadzą zajęcia przez Internet, co stwarza cały szereg problemów w kraju, gdzie elektryczność jest towarem deficytowym i nie każdego stać na generator.
W tym kontekście zaskakujące jest, że tylko połowa obecnych na wspomnianym spotkaniu studentów podnosi ręce w odpowiedzi na pytanie, kto opuściłby Liban, gdyby mógł. „Jeszcze trzy lata temu nigdy nie myślałem o wyjeździe, ale te dwa ostatnie lata były koszmarne” – mówi Stephen, który studiuje inżynierię komputerową i jak większość jego rówieśników, żeby móc pokryć koszty prywatnej uczelni, na którą uczęszcza, pracuje nawet 13 godzin dziennie. Opowiada dalej: „Mój ojciec jest stolarzem, przez ostatnie pięć lat nie miał żadnej pracy. Nie mamy już żadnych oszczędności, dlatego nie mamy wyboru, musimy wyjechać. Moi rodzice nie zachęcają mnie, ale nie mają nic przeciwko temu, żebym wyjechał”.
Siedzący wśród studentów abp Georges Bakouny, który opiekuje się Duszpasterstwem Uniwersyteckim i był obecny podczas spotkania, mówi, że rozumie ich rozpacz: „Piętnaście lat mojego życia przypadło na czas wojny domowej, ale sytuacja ekonomiczna nigdy nie była tak zła. Co możemy zrobić?”, pyta.
Okazuje się jednak, że robią całkiem sporo. Wszyscy studenci podnieśli rękę na pytanie, czy Duszpasterstwo Uniwersyteckie czyni ich życie bardziej znośnym, a przykłady sypały się same: „Każdy pomógł mi w jakimś momencie mojego życia. Jeśli przychodzę smutny, rozumieją zanim cokolwiek powiem” – opowiada Anthony, który studiuje inżynierię. Poproszony o opisanie panującej tu atmosfery, po prostu otwiera ręce i mówi: „Dużo miłości”. Z kolei Jennie przyznaje, że grupa pomogła jej wyjść z trudnej sytuacji: „Na początku studiów byłam w naprawdę ciemnym punkcie, a to miejsce mnie z niego wyciągnęło. Zostaję w Libanie właśnie dzięki tej grupie. Boję się, że nie znalazłabym takiego doświadczenia za granicą. Oni są dla mnie jak rodzina”.
Oprócz miejsca do spotkań towarzyskich i przebywania z przyjaciółmi, Duszpasterstwo Uniwersyteckie zapewnia studentom wiele możliwości zdobycia praktycznych umiejętności, takich jak praca w mediach, logistyka, gra w zespole muzycznym, występy z zespołem teatralnym czy przygotowywanie działań o charakterze duchowym.
Niektórych duszpasterstwo uczy trudnej sztuki przebaczania, która w Libanie jest umiejętnością przetrwania. Opowiada Jennie: „Życie z różnymi środowiskami jest bardzo trudne. Łatwo jest podsycać wspomnienia o przemocy. Radykalizacja rośnie, także wśród ludzi, którzy nie przeżyli wojny. Nawet chrześcijanie się ścierają. Każdy z nas funkcjonuje w trybie przetrwania. Nawet jeśli reformy poprawiły sytuację ekonomiczną, za 10 czy 15 lat sytuacja się powtórzy. Nie było pojednania, nie było odreagowania po traumie. To miejsce pomogło mi zrozumieć i wybaczyć zabójstwo mojego dziadka podczas wojny domowej”.
Niewątpliwie praca Duszpasterstwa Uniwersyteckiego jest teraz ważniejsza niż kiedykolwiek. Niestety, kryzys w Libanie zagroził jego przetrwaniu i jest ono w stanie nadal nieść nadzieję studentom – w formie socjalizacji, zajęć, formacji duchowej i praktycznej – tylko dzięki pomocy, jaką otrzymuje od PKWP na pokrycie rocznego budżetu.
W pomieszczeniu, które stało się zbyt małe dla takiego tłumu, zaczyna rozbrzmiewać muzyka, a siostra Raymonda gotuje skromny, ale pyszny posiłek dla wszystkich. Studenci biorą za ręce gości, ucząc ich tradycyjnych kroków tanecznych, a cały tak niedawno wyrażony ból zostaje wyparty przez śmiech i śpiew, pokazując wszystkim, że to na pewno nie jest piekło, to przecież jest Liban.
Analogiczny dylemat pt. „Wyjechać czy zostać?” przeżywają młodzi chrześcijanie w Syrii. Przed wojną wspólnota chrześcijańska w tym bliskowschodnim kraju była żywa i stabilna, ale 12 lat konfliktu i kryzys gospodarczy zmusiły wielu do emigracji. Ci, którzy pozostali, stanęli w obliczu trudności i rosnącego poziomu ubóstwa. Aby umocnić młodych chrześcijan w przekonaniu, że ich przyszłość może być związana z ich ojczyzną, pod koniec października 2022 r. zorganizowano w Damaszku pierwsze w historii Syrii spotkanie Młodych Liderów Chrześcijańskich wsparte finansowo przez Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie (ACN International). Jego organizatorem było Centrum Nadziei Chrześcijańskiej.
W wydarzeniu uczestniczyło ponad 100 młodych chrześcijan ze wszystkich gubernatorstw Syrii, którzy reprezentowali szeroką gamę obrządków chrześcijańskich obecnych w kraju. W spotkaniu uczestniczyło również kilku duchownych, w tym nuncjusz apostolski w Syrii, kardynał Mario Zenari, oraz syryjski patriarcha prawosławny, Ignacy Efrem II.
Wśród zgromadzonych chrześcijan słychać było jak wspólny refren słowa, które wyraził jeden z uczestników wydarzenia, Rafik Abboud z Homs: „Jestem chrześcijaninem żyjącym w Syrii. Chcę pozostać w moim kraju i służyć mu poprzez moje doświadczenie i umiejętności”.
W kraju takim jak Syria nie jest to łatwy wybór. Obowiązkowa służba wojskowa dla mężczyzn, która może trwać nawet dekadę, brak możliwości pracy i niskie dochody, które utrudniają założenie rodziny, doprowadzają wielu do rozpaczy i po prostu wyjeżdżają oni z kraju w poszukiwaniu lepszych możliwości.
Październikowe spotkanie obejmowało głębokie chwile modlitwy i rozmów, stanowiąc dobry przykład oddolnego ekumenizmu. Jessica Mouwad, uczestniczka, która przyjechała z Tartus, powiedziała, że ma nadzieję, że to spotkanie będzie pierwszym krokiem w jednoczeniu chrześcijan z różnych części kraju: „Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w tej konferencji, ponieważ musimy uaktywnić rolę młodzieży chrześcijańskiej we wspólnocie, nauczyć się, jak połączyć pracę w Kościele i we wspólnocie, być zjednoczonym”. Dodała też: „To było bardzo dobre doświadczenie móc spotkać ludzi z różnych gubernatorstw i środowisk kulturowych. Mam nadzieję, że owoce będą dobre, że będziemy utrzymywać kontakt oraz że w przyszłości będą kolejne tego typu konferencje”.
Jednym z ważniejszych punktów wydarzenia była prezentacja praktycznych pomysłów, które powstały w wyniku dyskusji, takich jak tworzenie centrów szkoleniowych i platform zatrudnienia oraz wsparcie dla młodych małżeństw i rodzin. Uczestnicy z zainteresowaniem wysłuchali również świadectw chrześcijan, którzy świadomie zdecydowali się pozostać i z sukcesem realizować swoją karierę w Syrii.
Młodzi chrześcijanie opuścili konferencję pełni energii i entuzjazmu do rozpoczęcia nowych projektów w swoich rodzimych guberniach. Rafik Abboud podsumował: „Projekty te zaspokoją potrzeby wspólnot i dadzą możliwość syryjskiej młodzieży chrześcijańskiej, aby pozostała w kraju, była szanowana i wydajna, ponieważ chrześcijanie w Syrii i na Bliskim Wschodzie są kolebką chrześcijaństwa w świecie”.
Niestety dane z najnowszego raportu PKWP „Prześladowani i zapomniani?” nie napawają optymizmem. Czytamy w nim, że „zagrożenie dla przetrwania niektórych najstarszych wspólnot chrześcijańskich na świecie znacznie się pogłębiło. Spadek jest najbardziej widoczny w Syrii, gdzie w ciągu dekady liczba chrześcijan spadła z 1,5 mln (10% populacji kraju) w 2011 r. (przed wybuchem wojny), do ok. 300 tys. (mniej niż 2% populacji) obecnie. W następstwie eksplozji w Bejrucie z 4 sierpnia 2020 r., gdzie największe zniszczenia dotknęły dzielnicę chrześcijańską, przywódcy Kościoła w Libanie poddali w wątpliwość długoterminowe przetrwanie wspólnoty”.
Źródło: KAI, pkwp.org