Swifties. Jeszcze fanclub czy już religia?
Przyleciała, zagrała trzy koncerty i odleciała. Czy o Taylor Swift wiemy teraz więcej? Może. Ale na pewno więcej o niej teraz gadamy. Myślę, że chyba nie było do tej pory osoby tak znanej i tak nieznanej jednocześnie. Tak wpływowej i tak nieistotnej jednocześnie. Tak spektakularnej i tak nijakiej jednocześnie.
Jedno jest pewne. Całe to halo wokół niej jest zastanawiające. Zastanawiam się więc.
Kto to jest?
Oto nagle przeciętny mieszkaniec kraju nad Wisłą dowiaduje się, że jest ktoś, kto ma obecnie większy wpływ na wydarzenia w świecie (tak przynajmniej uważa magazyn TIME) niż dyrektor generalny OpenAI czy Władimir Putin.
Ktoś, kto jako artysta stoi bezczelnie w jednym rzędzie obok Elvisa Presleya i Michaela Jacksona. A jako songwritter obok (o zgrozo) Boba Dylana czy Paula MacCartneya. Jest ktoś, kto jednym zdaniem może przesądzić o wyniku wyborów prezydenckich w USA i ktoś, przed kim całe zastępy młodocianych wyznawczyń klękają i składają ręce do modlitwy.
Taylor Swift
Czytam demotywatora na FB:
Może to kwestia mojego wieku, ale kompletnie nie rozumiem fenomenu Taylor Swift.
Pod spodem tysiące komentarzy. Czytam, jak leci:
Myślę, że autor nie jest w tym odosobniony.
Mam tak samo.
Ja też.
Ja też.
Ja też.
Nie znam żadnej z jej piosenek.
Nie kojarzę.
Ja też.
Ja też.
Itd, itd…
Rekord za rekordem
A mimo to, biorąc pod uwagę liczby i statystyki, Taylor Swift to bezsprzecznie jedna z najpopularniejszych piosenkarek tysiąclecia. Już jej debiutancki album Taylor Swift z 2006 roku w roku 2008 wspiął się na piąte miejsce Billboard 200 i okupował listę przez 157 kolejnych tygodni, ustanawiając rekord dekady. Albo jej singiel Anti-Hero, który okazał się najchętniej streamowanym na Spotify utworem w ciągu dnia. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Myślę, że ona sama nie ogarnia wszystkich tych nagród i rekordów jakie ma na swoim koncie. Jest o krok od tego, by znaleźć się w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się artystów wszech czasów. Kto wie, może już jest.
Diagnoza
Moja diagnoza jest być może kontrowersyjna. A może po prostu trafna. Otóż uważam, że za sukcesem w popkulturze stoi dzisiaj przede wszystkim wizerunek i osobowość. Artysta musi mieć to coś, co przykuje uwagę i zjedna sympatię potencjalnych fanów. Za tym idzie cała reszta. Czyli muzyka i bezlitosne machiny promocji. Bo jak pokochasz idola, to potem nie ma większego znaczenia, co idol zaśpiewa.
Nie mówię, że nie ma wcale. Ale ma stosunkowo małe. Fana zapatrzonego w idola cechuje pewien bezkrytycyzm wobec tego co idol zapodaje. Myślicie, że gdyby Beatlesi byli czterema pozbawionymi charyzmy smuciarzami, to sama muzyka pozwoliłaby im stać się tym kim się stali? Nie sądzę.
Wizerunek
Zatem jak wizerunkowo wypada Taylor Swift? Całkiem nieźle. Obecnie trzydziesto-paroletnia (czyli już nie taka młoda) biała kobieta o nieskazitelnej, klasycznej urodzie. Ma ten błysk w oku. Na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Ubiera się różnie. Ale obecnie najbardziej jest kojarzona z dosyć skąpym strojem a’la kurtyzana.
Teksty
Mówi się, że to jej najmocniejsza strona. Niemal wszystkie są autobiograficzne. Sama Taylor mówi:
Jeśli słuchasz moich albumów, to tak jakbyś czytał mój pamiętnik.
To, co w swoim tekściarstwie uprawia Swift, nazywa się storytellingiem, czyli krótko mówiąc sztuką opowiadania. I mówią, że jest w tym niezła. A o czym nam nasza dzisiejsza bohaterka opowiada? Nie będzie zaskoczenia. O swoich związkach, rozstaniach i wszystkim, co wokół tego krąży. Seryjna randkowiczka. Taką łatkę ktoś jej przykleił.
Słynni chłopcy Taylor Swift
Joe Jonas
Lider zespołu Jonas Brothers. To pierwsze publiczne rozstanie 19-letniej wówczas Taylor. Zranionej, dodajmy, bo chłopak zerwał z nią w czasie 27-sekundowej rozmowy. Drań. To zranienie zaowocowało między innymi tą piosenką:
Tylor Lautner
To on wcielił się w rolę Jacoba w filmie Zmierzch. Ich związek nie przetrwał, ponieważ – jak się okazało – on kochał ją bardziej niż ona jego. Taylor przeprasza za tą nierównowagę w ten sposób:
John Mayer
To jeden z największych współczesnych artystów na świecie. Genialny gitarzysta, wokalista i songwriter. Taylor jako muzyk jest przy nim jak Trabant przy Mercedesie. Ale i on uległ jej niewątpliwemu urokowi. Po rozstaniu zrobił się kwas. Dlaczego? Bo ona napisała piosenkę, w której przyrównuje miłość Mayera do wyrafinowanej gry w szachy i zarzuca mu manipulację.
John nie pozostał dłużny i napisał Paper Doll:
Harry Styles
Kolejna miłość kilkumiesięczna. Ale jakże głośna. Harry to kolejny chłopak-muzyk Taylor, który przerasta ją talentem o dwie głowy co najmniej. Pobyli ze sobą, narobili szumu i rozstali się. Raczej bez kwasu. A Harry’emu dostała się ta piosenka:
Travis Kelce
To gwiazda amerykańskiego footballu, która nie pochodzi z Kielc. Ich związek wciąż trwa. Niektórzy spekulują, że może z tego być coś więcej. W każdym razie Kelce jedną piosenkę już ma:
Muzyka
No, niestety, tutaj jest najgorzej. Nie tylko moim zdaniem. W zasadzie, wyłączając pozbawione zdolności do jakiejkolwiek krytyki zastępy swifties, wszyscy – albo przynajmniej większość – jest zgodna: muzyka Taylor Swift jest nijaka. Nudna. Monotonna. Wtórna. Kompletnie pozbawiona tego czegoś, co można odnaleźć w tych naprawdę dobrych kompozycjach.
Jej piosenki brzmią jak większość produkowana dzisiaj plastikowego popu. I tylko jej gigantyczna popularność i rozpoznawalność sprawia, że słysząc jej głos wiemy, że to Taylor. Gdyby nie to, nie odróżnialibyśmy jej piosenek od innych produkowanych dzisiaj przez tysiące domorosłych gwiazdek pop. Na potwierdzenie wrzucę słowa legendy dziennikarstwa muzycznego w Polsce, Romana Rogowieckiego:
Obserwuję zjawisko swiftomanii od jakiegoś czasu i nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie są tak mało wymagający, że jeżdżą z nią po całym świecie. Jej twórczość jest przyjemna i nijaka. Nie sądzę, że jej piosenki zostaną z nami na dłużej. Jej fenomen jest odbiciem naszych czasów, które są żadne.
To jest słabe
Zostawmy muzykę. Niech będzie, jaka jest, i niech sobie ludzie ją uwielbiają. Mają do tego święte prawo. A Taylor Swift niech takim marudnym sceptykom jak ja patrzy prosto w oczy, powtarzając z satysfakcją klasyka: Władzę ma ten, kogo kocha tłum! Niech tak będzie.
Ale jeżeli amerykańska gwiazda muzyki pop przyjeżdża do Polski i nagle staje się polityczną tubą jakiejś opcji politycznej, to to jest po prostu słabe. W wywiadzie po koncercie miała powiedzieć:
Słyszałam, że jakiś czas temu w Polsce łamana była konstytucja. Wiem, że teraz jest już dobrze. Pewna fanka z Polski dała mi taką małą książeczkę, to była właśnie Wasza konstytucja. Czasami wieczorami patrzyłam na nią i płakałam…
Serio? To jest słabe. Polscy piłkarze grają jak grają, ale przynajmniej nie wykorzystują swojej popularności do jakiejkolwiek agitacji polityczno-światopoglądowej. I choćby za to cenię ich bardziej niż panią Swift.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to…
Taylor Swift daje swoje poparcie dla pewnej galopującej ideologii, która – jak to widać na obrazkach – chce nam przemeblować świat tak, żebyśmy wszyscy poupadali na sufit. No i że podobno smuci ją ilość spalinowych aut na naszych ulicach. Coś mi się tu nie zgadza. Czuję, że za Taylor stoją ludzie, których nie widać. Sukces, jaki ta pani osiągnęła, jest tak niebotyczny, że aż zastanawiający. Bo jakże nieadekwatny do jej potencjału czysto artystycznego. Więc o co tutaj chodzi?
Przyglądajmy się temu, co się dzieje. Bo czasy mamy wyjątkowo ciekawe. Nic nie jest tym, na co wygląda. Zwłaszcza w mediach i kulturze. Czy jest możliwe, że Taylor Swift to narzędzie do zwodzenia tłumów w opakowaniu uśmiechniętej gwiazdy popkultury? Może tak być. Amerykański filozof Georg Santayana powiedział kiedyś takie znamienne słowa:
Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie.
I z tą refleksją Was zostawiam. Pozdrawiam. Szefc.
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.