12 lutego| Artykuły

Kołysanka na dobranoc

Uporczywe tykanie zegara. Sekunda za sekundą. Czasem chcielibyśmy popchnąć wskazówkę do przodu, by wybiła już wreszcie godzina końca pracy, by zamknęło się nudne spotkanie albo by upłynął w końcu ten czas, który jest odpowiedzialny za kojenie bólu, żeby móc w głowie zaśpiewać za S. Sojką o „Cudzie niepamięci”. Innym razem wrzucamy zegarki na dno plecaka, twierdząc, że szczęśliwi czasu nie liczą, próbujemy zatrzymać dany moment jak w stop- klatce i krzyczymy „trwaj chwilo, jesteś piękna!” albo jak dziecko tupiemy nóżką, że babcia miała wyjść dopiero za pięć minut i choć w rzeczywistości minęła godzina, to nam i tak nie udało się nasycić spotkaniem. Masz, taki ulubiony moment w ciągu dnia, kiedy nie próbujesz w jakikolwiek sposób ingerować w upływ czasu, tylko po prostu przyjmujesz wszystko takim, jakie jest? Wiele osób wspomina o wieczorach, o chwili kiedy już nic nie muszę, mogę zrobić coś na spokojnie i wejść w swoje drobne kojące rytuały – ulubiony ciepły koc albo skarpetki, kawa właśnie w tym kubku, w którym smakuje najlepiej, a nie w obojętnie jakim. Nie jestem wyjątkiem, też uważam, że najlepszą porą dnia jest wieczór; nie wiem, może jak przejdę na emeryturę zacznę celebrować poranki.

Uporczywe tykanie zegara. Sekunda za sekundą. Czasem chcielibyśmy popchnąć wskazówkę do przodu, by wybiła już wreszcie godzina końca pracy, by zamknęło się nudne spotkanie albo by upłynął w końcu ten czas, który jest odpowiedzialny za kojenie bólu, żeby móc w głowie zaśpiewać za S. Sojką o „Cudzie niepamięci”. Innym razem wrzucamy zegarki na dno plecaka, twierdząc, że szczęśliwi czasu nie liczą, próbujemy zatrzymać dany moment jak w stop- klatce i krzyczymy „trwaj chwilo, jesteś piękna!” albo jak dziecko tupiemy nóżką, że babcia miała wyjść dopiero za pięć minut i choć w rzeczywistości minęła godzina, to nam i tak nie udało się nasycić spotkaniem. Masz, taki ulubiony moment w ciągu dnia, kiedy nie próbujesz w jakikolwiek sposób ingerować w upływ czasu, tylko po prostu przyjmujesz wszystko takim, jakie jest? Wiele osób wspomina o wieczorach, o chwili kiedy już nic nie muszę, mogę zrobić coś na spokojnie i wejść w swoje drobne kojące rytuały – ulubiony ciepły koc albo skarpetki, kawa właśnie w tym kubku, w którym smakuje najlepiej, a nie w obojętnie jakim. Nie jestem wyjątkiem, też uważam, że najlepszą porą dnia jest wieczór; nie wiem, może jak przejdę na emeryturę zacznę celebrować poranki.

Matczyna intuicja

Ostatnio właśnie wieczorem, przyłapałam siebie na gorącym uczynku. Trochę czasu mi zajęło zanim mózg przetworzył informację i wypluł z siebie, co to za melodia, którą po cichu zaczęłam nucić. Niby znana, ale brakowało słów i nie mogła nabrać odpowiednich kształtów. Kołysanka z dzieciństwa, nucona przez mamę na dobranoc, potem buziak i „niech ci się przyśnią aniołki”. A rano wskakiwanie rodzicom do łóżka i bujne opowiadanie ze zwrotami akcji o aniołach śmigających na motorach z rozwianymi włosami albo o tych, co cichutko siedziały w ławce szkolnej i podpowiadały na sprawdzianie. Ale intuicja matki jest genialna – obudzisz się z tym, z czym zasypiasz.

Miłująca uwaga

Teraz, choć dalej dzieci, puszymy się na wielkich dorosłych. Oburzamy się na mamine kołysanki, ale tak naprawdę każdy z nas ją śpiewa, sam sobie. Może więc warto zadbać dla niej o odpowiedni tekst? O to, by stała się piętnastoma minutami miłującej uwagi albo kwadransem szczerości. Otwórz się na wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, na to, czym chciałbyś się pochwalić i na to, gdzie najchętniej założyłbyś na głowę papierową torbę z napisem TO NIE JA! Na zwyczajność też, na to, gdzie pozornie nic się nie wydarzyło albo było takie jak zawsze, schematyczne, niezauważalne albo zrezygnowanie przypieczętowane hasłem, że tak już jest i nic się na to nie poradzi. Na rozwój, na stagnację, na stan bliżej nieokreślony. Na postaci i na głównego bohatera, który mimo że jeden, to czasem występuje w dziesięciu odsłonach, bo na podorędziu ma sporo masek do założenia. Podziękuj. Bo ten dzień na pewno miał swoje bogactwo, bo został udzielony z hojnością. Był wypełniony obecnością. Zamknął w sobie konkretne zdarzenia, doświadczenia, spotkania, również ze swoją samotnością. Dawał jakąś nadzieję albo rodził pragnienia i marzenia, choćby te abstrakcyjne o pędzeniu bydła z jednego pastwiska na drugie, w którym podprogowo ukryte jest przecież dążenie do wolności. Podziękuj, może odkryjesz więcej. Uświadom sobie, co byś otrzymał jutro, gdyby było to tylko to, za co podziękowałeś dzisiaj. A potem rozeznaj, bo każda myśl, słowo i czyn ma gdzieś swój początek. Pytaj siebie „dlaczego?” coś robię albo czegoś zaniechuję. Towarzyszyły ci przecież jakieś emocje, uczucia, czasem wręcz to one cię niosły. Skąd pochodziły, do czego cię prowadziły i jak na nie odpowiedziałeś. Na poziomie myśli tak wiele się dokonuje, a my na to często nie zwracamy uwagi, bo tego nie widać. Słowo to potęga, to od Słowa powstał świat, to coś, czym się karmimy. Czyny są jak owoce, które rozpoznajemy po smaku. Jeżeli smak był gorzki lub niedojrzały, to czas na spotkanie. Z miłosierdziem. W zwyczajnym powiedzeniu przepraszam. Logika człowieka jest dziwna – boi się przyznać i powiedzieć przepraszam. Spójrz na relacje międzyludzkie, czy słowo przepraszam nie jest tym kończącym czy nie przerywa przerzucania winy. Jeżeli idę i mówię przepraszam, to zazwyczaj nie dostaję na odlew prawy sierpowy i lewy, tylko podanie ręki lub zwykłe przytulenie. I z taką postawą można odnowionym spojrzeć w przyszłość. Z lekkim sercem ogarniać nadchodzące wydarzenia. Palców mamy pięć, więc nie powinno być z tym problemu – otwórz się, podziękuj, rozeznaj, spotkaj się i spójrz w przyszłość. Nie chodzi o uczenie się tego na pamięć, to ma logiczny sens i można to nawet sprowadzić do trzech zdań. Do zobaczenia jak byłem prowadzony przez ten dzień. Do podziękowania i przeproszenia. I do prośby o siłę do kontynuowania dobra. A jeżeli ktoś ma naprawdę umysł zerojedynkowy to wystarczy, żeby zdać sobie sprawę z dobra, którego się danego dnia doświadczyło, reszta wyniknie spontanicznie.

Nikt nie rodzi się człowiekiem modlitwy

To prawda, już papież Franciszek zaznaczył, że „modlić uczymy się tak samo jak chodzić, mówić czy słuchać”. Wieczór jest decydujący, bo kończy jeden dzień i zaczyna następny. Nawyk tworzy się w 21 dni, to i dużo i mało, na pewno jest to jakieś wyzwanie. Warto je jednak sobie ułatwić, bo po co na siłę iść pod prąd, wiecznie o wszystko walczyć i być umęczonym. Tę swoistą kołysankę na dobranoc warto zacząć wtedy, gdy lub gdzie jest Wam łatwo dziękować. Taki bufor trzech dni na początek jest czymś, co pomoże wejść w rytm. Może góry. Jest okres ferii czy przerwy semestralnej. Zacznij tam gdzie jest ci łatwo wejść w dialog, tam, gdzie wszystko wokół wręcz do tego skłania. Później zadziała siła rozpędu, jak tunel powietrzny przy jeździe na rowerze w kolumnie. Tylko trzeba zaufać Temu, który prowadzi.

Co ja z tego będę miał?

Bardzo dobre pytanie. Nie bójmy się go zadawać i nie wchodźmy od razu w myślenie, że nam nie wolno myśleć w tych kategoriach, bo to materializm, brak pokory, pycha. Nie, spokojnie. Tak naprawdę to jest pytanie o cel. O to, do czego mam zmierzać. O to, co będzie znakiem, że jestem na dobrej drodze. Pojawi się wrażliwość. Wrażliwość na delikatne poruszenie. Poruszenie dobra. Na krzywdę, drobne omsknięcia. Wrażliwość, która pozwala przejść z poziomu prawa na poziom miłości. Kiedy robisz rachunek sumienia według danego spisu pytań, to często jurydystycznie jesteś w porządku, a jednocześnie wiesz, że w twoim życiu coś nie gra. Trudno jest stworzyć pytania z miłości, bo przybiera tak indywidualne formy. Kiedyś jeden kapłan w odpowiedzi na pytanie z tłumu – kiedy przychodzić do spowiedzi – odpowiedział prosto, nie posługując się ramami czasowymi czy kategoriami grzechu. Do spowiedzi przychodzisz, gdy kochasz. A dla duszy budujące jest usłyszeć, że ma się wrażliwe sumienie. Wrażliwość rodząca się z dobra uświadamianego sobie raz dziennie. Chyba nie ma nic do stracenia. Jeżeli ktoś się jeszcze nie zorientował, podpowiem, że to wszystko nic innego jak ignacjański rachunek sumienia. Dobrych snów.

Katarzyna Wiesia Wasilewska

Katarzyna Wasilewska

Z pozoru cicha, ale z dużą dawką wewnętrznego szaleństwa. Uczestniczka czterech wypraw rowerowych NINIWA Team, na których odkryła w sobie zdolność do bycia z drugim człowiekiem. W 2015 r. samotnie odbyła podróż, pielgrzymując pieszo z Polski do Santiago de Compostela.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: