1 czerwca| Artykuły

Hiszpanio, jak w tobie żyć?

Budzę się wcześnie rano, za schronienie posłużył mi dom w budowie. Wdrapałam się na piętro do jakiegoś pokoju szerokiego akurat na długość karimaty. Aż kusi, żeby za rok tu wrócić i zobaczyć, na co zostało zagospodarowane to pomieszczenie, może w przyszłości powstanie tu mały składzik na rowery :). Leje. Nihil novi. Czekam, żeby choć na pięć sekund trochę zależał deszcz i wychodzę. Po ciemku, z czołówką. Droga jest prosta, praktycznie cały dzień ścieżką wzdłuż ulicy. Leje, mam tak zgrabiałe ręce, że gdy myślę o praniu, które potrzebowałabym zrobić, mam wrażenie, że te ręce już nie będą w stanie wykonać ruchu tarcia, że zamarzną w danym układzie a przy ruchu się połamią. Spodnie obklejają nogi, jakby były moją drugą warstwą skóry. W małej miejscowości kończę 13-kilometrowy dystans i stwierdzam, że czasem potrzebuję poczuć się jak człowiek. Nie pielgrzym, nie wyprawowicz, nie minimalista i nie Zosia-samosia. Człowiek. Są dwa bary, przy jednym oparte są rowery, wniosek jest prosty-tam dobrzy ludzie się zatrzymują. Opanowałam hiszpański do tego stopnia, że kawę z mlekiem umiem zamówić. Grande (duża), podkreślam. Kelner żartuje, wskazując na ogromną, mogącą pomieścić 5 l doniczkę w kształcie filiżanki. Dałabym radę. Wypić na pewno, nie wiem czy zapłacić. Potrzebuję kontaktu z ludźmi innego niż tylko męczące "hola" (cześć) na drodze. Śpię sama gdzieś po kątach, czasem potrzebuje resetu i jest nim kontakt z człowiekiem na wyższym poziomie niż "cześć". Ot, choćby taki żarcik z kelnerem. I ciepło, o sztucznym pochodzeniu z grzejnika, a nie tylko to naturalne, które jak wiadomo wytwarza najlepszą temperaturę do schnięcia ubrań, czyli 36,6 C, ewentualnie wspomagane folią NRC. Nie, ciepło, rozbrajające ciepło i ludzie. Umysł inaczej pracuje. Zamawiam kawę i coś słodkiego, regionalnego. Mąka, cukier, cynamon - gruby placek smażony na głębokim tłuszczu. Smakuje tak, jak brzmi - mąka, cukier, cynamon, z naciskiem na mąka. Dobre? Nie, ale to nie ma absolutnie znaczenia. Wygląda wręcz jakby w środku było na wpół surowe. I pewnie tak właśnie jest. To nie ma znaczenia, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Budzę się wcześnie rano, za schronienie posłużył mi dom w budowie. Wdrapałam się na piętro do jakiegoś pokoju szerokiego akurat na długość karimaty. Aż kusi, żeby za rok tu wrócić i zobaczyć, na co zostało zagospodarowane to pomieszczenie, może w przyszłości powstanie tu mały składzik na rowery :). Leje. Nihil novi. Czekam, żeby choć na pięć sekund trochę zależał deszcz i wychodzę. Po ciemku, z czołówką. Droga jest prosta, praktycznie cały dzień ścieżką wzdłuż ulicy. Leje, mam tak zgrabiałe ręce, że gdy myślę o praniu, które potrzebowałabym zrobić, mam wrażenie, że te ręce już nie będą w stanie wykonać ruchu tarcia, że zamarzną w danym układzie a przy ruchu się połamią. Spodnie obklejają nogi, jakby były moją drugą warstwą skóry. W małej miejscowości kończę 13-kilometrowy dystans i stwierdzam, że czasem potrzebuję poczuć się jak człowiek. Nie pielgrzym, nie wyprawowicz, nie minimalista i nie Zosia-samosia. Człowiek. Są dwa bary, przy jednym oparte są rowery, wniosek jest prosty-tam dobrzy ludzie się zatrzymują. Opanowałam hiszpański do tego stopnia, że kawę z mlekiem umiem zamówić. Grande (duża), podkreślam. Kelner żartuje, wskazując na ogromną, mogącą pomieścić 5 l doniczkę w kształcie filiżanki. Dałabym radę. Wypić na pewno, nie wiem czy zapłacić. Potrzebuję kontaktu z ludźmi innego niż tylko męczące „hola” (cześć) na drodze. Śpię sama gdzieś po kątach, czasem potrzebuje resetu i jest nim kontakt z człowiekiem na wyższym poziomie niż „cześć”. Ot, choćby taki żarcik z kelnerem. I ciepło, o sztucznym pochodzeniu z grzejnika, a nie tylko to naturalne, które jak wiadomo wytwarza najlepszą temperaturę do schnięcia ubrań, czyli 36,6 C, ewentualnie wspomagane folią NRC. Nie, ciepło, rozbrajające ciepło i ludzie. Umysł inaczej pracuje. Zamawiam kawę i coś słodkiego, regionalnego. Mąka, cukier, cynamon – gruby placek smażony na głębokim tłuszczu. Smakuje tak, jak brzmi – mąka, cukier, cynamon, z naciskiem na mąka. Dobre? Nie, ale to nie ma absolutnie znaczenia. Wygląda wręcz jakby w środku było na wpół surowe. I pewnie tak właśnie jest. To nie ma znaczenia, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Mam nadzieję, że nigdy

Dzisiejsze 30 km kończę o 15. Droga była łatwa, ale myślę że inne czynniki też miały na to wpływ. Na mojej drodze było wiele przełomów, etapów i zmian. Chyba doszłam do ostatniego etapu i przełomu. Było primitivo, góry, potem Leon i kolejny łącznik do Sahagun. Teraz już bezpośrednia „autostrada” do Madrytu, camino de Madrid. I te kije trekkingowe stawiane w charakterystyczny sposób, gdy wewnątrz dokonuje się jakaś przemiana – oba na raz do przodu i ręce otwierają się, jakby chciały objąć świat. Teraz kije nie służą do popierania się, teraz wyrażają o wiele więcej. Kolejny raz mówię „tak” na całą historię mojego życia. Depresja, anoreksja, jakieś fobie społeczne i wypranie z relacji. I to jak bardzo w tym wszystkim Byłeś. Jak mnie przez to przeprowadziłeś i doprowadziłeś do tego, kim jestem teraz. Kolejny raz odkrywam to samo. Kiedy wreszcie raz na zawsze uwierzę w Twoją Miłość do mnie. Mam nadzieję, że nigdy. Że będę mogła to odkrywać codziennie na nowo. Że będę budzić się z pragnieniem – pokaż mi to jeszcze raz. Jeszcze raz pokaż mi swoją Miłość do mnie.

Twoja Miłość jest dziś krzyżowana

Jest Wielki Piątek. Do Adoracji są wystawione dwa Krzyże, jeden ogromny, ustawiony za ołtarzem i drugi mały, wniesiony i trzymany przez księdza w nawie głównej. Kolejką ktoś steruje i zostaję skierowana na ołtarz. Wysoki Krzyż. Pocałunkiem możesz dosięgnąć tylko stóp Chrystusa. Aż. Dla mnie to takie znaczące. „Mój Mistrzu, przede mną DROGA, którą muszę PRZEBYĆ tak, jak Ty. Mój Mistrzu, przede mną LUDZIE, których trzeba KOCHAĆ tak, jak Ty”. O Krzyż oparte są dwie drabiny, na koniec Mszy Chrystus jest zdejmowany z Krzyża. Najpierw napis „w języku hebrajskim, aramejskim i greckim”, potem korona cierniowa, wybijane są gwoździe. Ciało Chrystusa, z wysokości Krzyża, jest na płótnie spuszczane w ręce Matki. Bolesnej Matki.

Babcia Wierzba

Procesyjność jest wpisana w kulturę hiszpańską i niestety ludzie przypisują jej o wiele większe znaczenie niż Liturgii. Na ulicach miasta, na wielkopiątkowej procesji gromadzi się trzy razy tyle ludzi, ile było w kościele. Wynoszone są figury Maryi, Chrystusa na Krzyżu i Chrystusa złożonego w grobie. Niosą je na ramionach postaci przebranie za katów, z kapturami naciągniętymi na głowę niczym Ku-Klux-Klan. Taka tradycja, ok, ale jest też pokaźna grupa małych dzieci, od 6 lat wzwyż, uczestniczących w procesji i poprzebieranych za katów. Taka tradycja? Mamo, mamo, kim jestem? Katem. Po co to?

Na Mszy Komunię rozdawał ksiądz i jedna z kobiet. Wiem, że tu tak jest. Nie wiem dlaczego, ale wiem że w Hiszpanii to normalne. Siedzę w takim miejscu, że moja kolejka naturalnie wypada właśnie do kobiety, jasne że mogę kluczyć przez cały kościół i przyjąć Komunię z rąk księdza. Tylko że wtedy przypomina mi się jedna konferencja ks. Piotra Pawlukiewicza, kiedy mówił o szafarzach nadzwyczajnych, że do nich też ludzie nie chcą chodzić i wolą iść do księdza. I tak naprawdę bardziej skupiają się na tym OD KOGO przyjmują Komunię, niż KOGO przyjmują. Przecież Jezus jest ten sam.

Z pomocą przychodzi mi Babcia Wierzba (z „Pacahontas”) „słuchaj sercem swym, wszystko pojmiesz wnet, niech cię to ogarnie jak ogarnia fala brzeg”, nucę po cichutku, ustawiając się w kolejce… do Jezusa.

Katarzyna Wiesia Wasilewska

To szósty artykuł z cyklu refleksji z podróży drogą Camino “pod prąd”. Poprzedni przeczytasz tutaj.

Katarzyna Wasilewska

Z pozoru cicha, ale z dużą dawką wewnętrznego szaleństwa. Uczestniczka czterech wypraw rowerowych NINIWA Team, na których odkryła w sobie zdolność do bycia z drugim człowiekiem. W 2015 r. samotnie odbyła podróż, pielgrzymując pieszo z Polski do Santiago de Compostela.