10 czerwca| Artykuły

Tańczyć z radości

Imię. W międzynarodowej wspólnocie jest bardzo ważne. To o nie jesteś pytania na samym początku, kiedy wchodzisz do albergue. Imię. Kiedyś tak bardzo się go bałam. Wolałam, jak zwracano się do mnie bezosobowo, a najlepiej przez "ej, ty". Bezimiennie, jest jeszcze nadzieja, że nie o mnie chodzi, że ktoś się pomylił, nie miał mnie na myśli, że pozostanę niezauważona. Teraz bardzo lubię ten moment, kiedy z dowodu odczytują moje imię. Praktycznie wszyscy potykają się na zlepku "rz", a ja wcale im nie ułatwiam, mówiąc, że Kasia też może być. Nie, prostuje się dumnie, rozglądam się czy wszyscy patrzą i mówię tak, Katarzyna to ja! Dla wielu z Was to tak oczywiste, przecież każdy ma imię, słyszy je wypowiadane przez ludzi co najmniej kilka razy dziennie i nie zakłada na głowę worka żeby się schować. Ja też się już nie chowam. Przecież Bóg woła po imieniu. Jeżeli będę chciała zetrzeć swoje imię, to jak mówić ma do mnie Bóg? Odkrycie tak małe. A przez to tak wielkie. Jest Wigilia Paschalna, zatrzymuję się w klasztornym albergue. Ksiądz Daniel, który mnie przyjmuje popatrzył na pielgrzyma, na plecak i znowu na pielgrzyma.

Imię. W międzynarodowej wspólnocie jest bardzo ważne. To o nie jesteś pytania na samym początku, kiedy wchodzisz do albergue. Imię. Kiedyś tak bardzo się go bałam. Wolałam, jak zwracano się do mnie bezosobowo, a najlepiej przez „ej, ty”. Bezimiennie, jest jeszcze nadzieja, że nie o mnie chodzi, że ktoś się pomylił, nie miał mnie na myśli, że pozostanę niezauważona. Teraz bardzo lubię ten moment, kiedy z dowodu odczytują moje imię. Praktycznie wszyscy potykają się na zlepku „rz”, a ja wcale im nie ułatwiam, mówiąc, że Kasia też może być. Nie, prostuje się dumnie, rozglądam się czy wszyscy patrzą i mówię tak, Katarzyna to ja! Dla wielu z Was to tak oczywiste, przecież każdy ma imię, słyszy je wypowiadane przez ludzi co najmniej kilka razy dziennie i nie zakłada na głowę worka żeby się schować. Ja też się już nie chowam. Przecież Bóg woła po imieniu. Jeżeli będę chciała zetrzeć swoje imię, to jak mówić ma do mnie Bóg? Odkrycie tak małe. A przez to tak wielkie. Jest Wigilia Paschalna, zatrzymuję się w klasztornym albergue. Ksiądz Daniel, który mnie przyjmuje popatrzył na pielgrzyma, na plecak i znowu na pielgrzyma.

-Katarzyna, a Biblię masz?
-Pewnie, co to za pielgrzym bez Biblii.
-Będzie pięć czytań na Liturgii, weźmiesz jedno po polsku?

O to w tym chodziło?

Do albergue dotarł jeszcze jeden pielgrzym – Francuz. Generalnie tworzymy zgraną wspólnotę, gospodarze też dbają po prostu o to poprzez czas na dzielenie się i wspólny posiłek. Tryskam radością. Tydzień spania pod namiotem, nareszcie zobaczyłam ludzi, więc po prostu jestem. Podskakuję, śmieję się, gadam, słucham i patrzę. Mężczyzna mówi, że ze swojego camino na pewno zapamięta mnie. Jest na półmetku, nie wiadomo, co jeszcze się wydarzy, ale ja powolutku zaczynam to wszystko rozumieć. Tak naprawdę to on chyba nie do końca trafnie to ujął. Oczywiście, pewnie w jego wspomnieniach będę miała jakiś kształt, narodowość, może nawet imię. Ale tak naprawdę to on zapamięta moją radość, moją otwartość, moje bycie. Apostolstwo uśmiechu. O to w tym chodziło?

Mamy to na wyłączność

Jestem w Hiszpanii dobre dwa tygodnie, wcześniej też liznęłam odrobinę języka w Polsce i wyłapuję już pojedyncze słowa. Zwłaszcza jeżeli chodzi o Ewangelię – znane fragmenty, wystarczy punkt zaczepienia w postaci trzech słów i wiem, jakie to czytanie. Wspólnota jest w przeważającej części hiszpańsko-francusko-włoska i nawet jeżeli nie uciekamy się w danym momencie do zniwelowania różnic językowych poprzez angielski, to i tak rozumiem czasem sens wypowiedzi, właśnie przez podobieństwo wielu słów do angielskiego. Kiedy staję na ambonie i zaczynam czytanie z listu do Rzymian to zdaję sobie sprawę, że reszta nie rozumie absolutnie nic. Zero. Nul. La resurreccion, risurrezione, resurreccion, ale kiedy zestawiam z tym nasze „zmartwychwstanie”, myślę sobie: mamy to na wyłączność, tylko my Polacy wiemy czego Chrystus dokonał. Jestem naprawdę pełna podziwu dla samej siebie, że z moim brakiem szczególnych zdolności językowych opanowałam język polski. Ogarnia mnie litość nad pozostałymi uczestnikami Wigilii Paschalnej i „Oto Słowo Boże” mówię po hiszpańsku, niech wiedzą chociaż, że to już koniec. Jeszcze niedawno zastanawiałam się jak mój Jezus ma się stać dla mnie Hesusem (po hiszp. Jesus czyt. Hesus), ale w porównaniu z naszym „zmartwychwstanie” i „Bóg” (po niewinnej rozmowie z francuską „How is God in your language” i zrobieniu przez nią dwóch błędów w trzyliterowym wyrazie) stwierdzam, że to jest nic.

Oblałam egzamin

Na koniec Mszy po północy młodzi grają na gitarze jakąś radosną piosenkę na melodię naszego „Gdy wszyscy święci idą do nieba, a św. Piotr na saksie rocka gra…”. Całe albergue jest wspólnotą sióstr benedyktynek oraz ojców i braci marianów. Dwie siostry z Afryki zaczynają tańczyć. Benedyktynki. Parę artykułów wcześniej wspominałam swoje doświadczenie z zetknięcia się z męską gałęzią tego zakonu. Cisza, zakon mnisi. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza, jest czas ciszy i czas tańca. Dwie siostry tańczą. Mają to we krwi.

I zadaję pytanie – dlaczego biali ludzie nie wyskoczyli z ławek i nie zaczęli tańczyć? Przecież Chrystus zmartwychwstał! Jedynka z języka polskiego. Siadaj. Błędnie postawione pytanie. Dlaczego JA nie zaczęłam tańczyć?

Katarzyna Wiesia Wasilewska

To siódmy artykuł z cyklu refleksji z podróży drogą Camino “pod prąd”. Poprzedni przeczytasz tutaj.

Katarzyna Wasilewska

Z pozoru cicha, ale z dużą dawką wewnętrznego szaleństwa. Uczestniczka czterech wypraw rowerowych NINIWA Team, na których odkryła w sobie zdolność do bycia z drugim człowiekiem. W 2015 r. samotnie odbyła podróż, pielgrzymując pieszo z Polski do Santiago de Compostela.