Rozdział Kościoła od państwa NIE jest możliwy. Jak to? Tak to!
Śmiała teza. Ale teraz polecą gromy. Dorzućmy jeszcze do pieca. Żeby rozdzielić całkowicie Kościół od państwa, trzeba by Kościół zniszczyć. […]
Śmiała teza. Ale teraz polecą gromy. Dorzućmy jeszcze do pieca. Żeby rozdzielić całkowicie Kościół od państwa, trzeba by Kościół zniszczyć. Teraz dopiero będzie afera!
Wszystko wynika z tego, jak rozumiemy to popularne hasło „rozdział Kościoła od Państwa”. Według założeń takiego postulatu efektem jego realizacji jest świeckość państwa. Możemy to jednak interpretować na wiele sposobów. Przyjrzyjmy się kilku z nich, bazując na przykładzie Polski, bo na tym obszarze najlepiej się orientujemy.
1. Na urzędniczych stanowiskach oraz w strukturach władzy zasiadają osoby świeckie, a nie duchowni.
Nie ma w w Polsce obecnie sytuacji, by kapłan był jednocześnie sędzią lub posłem czy nawet pracownikiem urzędu państwowego. Definicja się zgadza. Spójrzmy dalej.
2. Doktryna zakładająca rozdzielenie działalności organizacji religijnych i instytucji państwa oraz oparty na niej model ustrojowy państwa.
Taką definicję podaje Wikipedia. Na pozór brzmi podobnie jak wersja nr 1. Jednak nagle uświadamiamy sobie, że mamy Konkordat i zasady regulujące działanie organizacji religijnych w stosunku do państwa. Jeśli są jakieś zasady współpracy, to oznacza, że nie ma pełnego rozdziału. Jest część wspólna, pewna płaszczyzna łączna. Zatem według definicji z Wikipedii nie mamy pełnego rozdziału. Czy jednak, jeśli zakładamy współpracę obu stron, to możemy w ogóle formułować powyższą definicję?
3. Państwo wolne jest od wpływu Kościoła.
Zaczynamy dochodzić do sedna sprawy. Tak rozumiany był rozdział Kościoła od państwa w ustrojach totalitarnych, zwłaszcza w komunizmie. Żeby osiągnąć ten cel, Kościół był wyniszczany i prześladowany. Nie można było ukrócić jedynie działalności samej instytucji i struktur organizacyjnych, bo Kościół jest wspólnotą ludzi. A ludzie wierzący (przyjmijmy przykład katolików) wymieszani są w całym środowisku, we wszystkich klasach społecznych i stanach. Zasiadają na najróżniejszych stanowiskach i pełnią różnorodne funkcje społeczne. Stąd brała się systemowa walka z Kościołem.
Tymczasem trzeba wskazać, że niewiara to też wiara, że ateizm to też wiara w to, że Boga nie ma. O ile się orientuję, nikt nie udowodnił, że Stwórca nie istnieje. Co z tego wynika? Anarchia…
Dziś nie jest niczym szokującym, że właśnie taką definicję propagują lewaccy ideolodzy – nazwijmy ich „lewologami”. Wszak wywodzą się oni wprost z marksistowskich idei. Dlatego chcą, by katolicy trzymali się z dala od wszystkich sfer życia społecznego. Stad właśnie utożsamianie działań państwowych, które akurat zbiegają się z wartościami katolickimi i atak na obu tych polach. W myśl populistycznego hasła o rozdziale Kościoła od państwa należy zabiegać, by żaden chrześcijanin nie mógł wypowiadać się w sprawach dotyczących ogółu narodu, zasiadać na stanowiskach urzędniczych itp. Przecież mamy rozdział i wartości katolickie nie mogą mieć wpływu na państwo. Logika twarda jak kawałek krawężnika.
Ateizm to też wiara!
Problem polega na tym, że wartości katolickie pokrywają się z wieloma wartościami uniwersalnymi, wynikają z prawa naturalnego, a Kościół tylko stoi na straży ich przestrzegania (np. prawo do życia, wolności, troski o ubogich i zmarginalizowanych). Lewolodzy jednak wypaczają definicje wielu pojęć, żeby nie brzmiały tak radykalnie (dobrym przykładem jest wolność w rozumieniu „róbta co chceta”), by były wygodniejsze. Gdy tymczasem Kościół trzyma się pierwotnego znaczenia tych pojęć, zostaje krytykowany jako wojujący z owymi wartościami, że jest przeciwko wolności, dyskryminuje itd.
Lewolodzy idą więc dalej z hasłem o rozdziale i dziś już mowa jest o rozdziale religii od państwa. O! Czyli już nie tylko instytucja Kościoła ma być odseparowana od władzy, ale także wszelkie przejawy religijności. Zaczyna się zdejmowanie krzyży ze ścian w szkołach i parlamencie, walka z Mszami na uroczystościach państwowych itd. Tymczasem trzeba wskazać, że niewiara to też wiara, że ateizm to też wiara w to, że Boga nie ma. O ile się orientuję, nikt nie udowodnił, że Stwórca nie istnieje. Co z tego wynika? Anarchia. Owszem. Bo jeśli każdy w coś wierzy (choćby w brak Boga), a osoby wierzące nie powinny mieć wpływu na państwo, zatem nikt nie może nim rządzić! Proste.
Galimatias można rozwiązać
Oczywiście nie jestem prawnikiem i powyższy wywód to raczej snucie myśli, niż skrupulatna analiza prawna i filozoficzna. Fakt, ciężko połapać się w tym wszystkim. Ten tekst wymaga jednak też tego, żeby sprawiedliwie potwierdzić, że zdrowe państwo nie może być kierowane przez Kościół. Dla dobra ich obu. Rolą Kościoła jest zabieganie o życie wieczne dla swojej wspólnoty. To jego główne zadanie. Dlatego pierwsza przytoczona definicja rozdziału Kościoła od państwa wydaje się najbardziej sensowna. Uwydatnia to sam Jezus mówiąc o tym, co Boże, a co Cezara.
Nie znaczy to jednak, że Kościół nie powinien mówić o zauważanych niesprawiedliwościach czy nie krytykować niemoralnych postaw. Bądź co bądź, jeszcze większość Polaków to katolicy, a przynajmniej osoby wierzące w Chrystusa. Póki co. Sprawy społeczne dotyczą zatem w niemałym stopniu ich wspólnoty, mają więc prawo i obowiązek zabiegać o sprawiedliwość oraz moralność w ustawodawstwie.
Jasne jest też, że czasem niektóre instytucje lub przedstawiciele Kościoła zbyt mocno „przyjaźnią się” z władzą. To daje zły obraz. Z drugiej strony lewolodzy mówią o „flircie” Kościoła z państwem nawet, gdy chodzi o uczciwie uzyskane w konkursach granty czy należące się jako nauczycielowi, wypłaty za katechezę. Bądźmy czujni i reagujmy tam, gdzie trzeba.
Co udowodnić należało…
Podczas, gdy lewolodzy twierdzą, że religia to opium dla ludu, ja twierdzę, że to jedyne sensowne spoiwo społeczne. Współczesny świat szczególnie podatny jest na podziały i subiektywizm. Nie ma praktycznie dnia, żeby nie ujawnił się kolejny podział społeczny. Dzielimy się na punkcie ekonomii, ekologii, moralności, kultury, sztuki, interpretacji historii i można tak wymieniać do rana. Jedynie wiara w Chrystusa może łączyć podzielone społeczeństwo. Jest to jedyny, stały punkt odniesienia. Owszem, poturbowany, ale jednak niezachwiany przez ostatnie dwa tysiące lat.
Dlatego podtrzymuję swoją tytułową tezę. Współczesna, populistyczna wersja definicji rozdziału Kościoła od państwa postulowana przez lewologów nie jest możliwa do realizacji. Nawet jeśli zniszczylibyśmy Kościół, konsekwencją będzie rozwalenie samego państwa, które bez swojego spoiwa nie przetrwa. Chyba, że o to chodzi – nie ma Kościoła, nie ma państwa… Rozdział się dopełnił 😉
Krzysztof Zieliński
Od 2008 roku współtworzy Oblackie Duszpasterstwo Młodzieży NINIWA, co jest jednocześnie pracą i życiową misją. Współorganizuje i animuje wydarzenia, pisze artykuły, redaguje treści książek i robi znacznie więcej. Człowiek orkiestra.