26 listopada| Artykuły

Królowie muzyki. Elvis Presley

W tekście pewnej pastorałki natknąłem się na słowa: Powiadają ludzie: Król w żłobie zrodzony, przed Nim króle inni z dary […]

W tekście pewnej pastorałki natknąłem się na słowa: Powiadają ludzie: Król w żłobie zrodzony, przed Nim króle inni z dary klękali. Lecz jaki król włada bez berła, korony? Nikt z nas tego Króla nie pochwali. Król, o którym dzisiaj, zrodził się w Tupelo w stanie Missisipi. Jego berłem był mikrofon, a koroną postawione na pomadzie włosy. Na brak chwalenia raczej nie narzekał. Jest książkowym przykład tego, że pieniądze jednak szczęścia nie dają.

Królów dwóch

Niewiele brakowało, a mielibyśmy dwóch królów. Elvis Aaron Presley urodził się 8 stycznia 1935 roku jako bliźniak jednojajowy. Tego to nie wiedziałem. Jednak jego brat, Jesse Garon Presley urodził się martwy, pół godziny przed Elvisem. Kto wie, gdyby wtedy medycyna pozwalała na wcześniejsze wykrycie martwego płodu, a prawo było, że tak powiem nowoczesne, świat nie dostałby największej ikony popkultury XX wieku? Wyobrażam sobie co by to było, gdyby bliźniak Elvisa jednak żył. Tak samo by wyglądał i tak samo by śpiewał. Chłopaki mogli by zmontować spółkę i ukrywając przed światem swoje zdublowanie podbijać go ze zdwojoną siłą. Moja wyobraźnia troszkę się rozpędza i podsuwa kolejny obraz. Uwaga, będzie hardcorowo. Wyobrażam sobie, że jak na przyszłego ziemskiego króla przystało, Elvis czując podświadomie herodową niechęć by dzielić z kimkolwiek swoje panowanie postanowił owinąć pępowinę wokół szyi brata i pozbyć się konkurenta zawczasu. To oczywiście moja wizja fantazyjna, ale myślę, że z odrobiną prawdy jednak. Ludzkie serce jest próżne, a herodowa obsesja władzy mniej lub bardziej dopada każdego króla. Z jednym wyjątkiem. Tak czy siak, dopiero co narodzonego Elvisa Aarona Presleya czekało królowanie w pojedynkę. I to już za dwadzieścia lat.

Korzenie

Pogadajmy o tych rodowych i muzycznych. Mówi się o brytyjskiej inwazji z Beatlesami na froncie. Inwazji oczywiście na Amerykę. Elvisa traktuje się w tych historycznych klasyfikacjach jako przedstawiciela amerykanów. Ale gdyby pogrzebać w papierach, co niniejszym czynię, okazało by się, że i Elvis jest częścią europejskiej inwazji. Napisałem europejskiej, a nie brytyjskiej, bo to trochę z tych papierów wynika. Matka Presleya, Gladys Love była szkocko-francusko-normandzkiego pochodzenia. Ojciec Vernon szkocko-niemieckiego. Zalatuje Europą na odległość. Ale jest w tej genealogicznej wyliczance coś, o czym jeszcze nie napisałem, a co jednak uprawniało Elvisa do poczucia się rasowym amerykanem. To część krwi jaka płynęła w żyłach jego matki. Krwi czirokeskiej. Prababka króla była Indianką (sic!) wywodzącą się z pierwotnych plemion Ameryki Północnej. Może to moja podświadoma sugestia, ale ma Elvis w facjacie coś z Indianina.

Muzyczne korzenie przyszłego króla rock’and’rolla sięgają … chrześcijańskiego kościoła. Zaskoczeni? Tym kościołem były Zbory Boże, największa zielonoświątkowa denominacja na świecie. Denominacja denominacji? Jakoś tak. To tam, na nabożeństwach mały Presley łapał pierwsze muzyczne inspiracje. Pierwszy publiczny przebłysk geniuszu miał miejsce w 1945 roku. Elvis miał wtedy 10 lat. Wiemy od jakiej piosenki zaczął się jego marsz na tron. To była religijna pieśń Old Shep. Najpierw zaśpiewana na porannych modlitwach w kościele, a potem na szkolnym konkursie piosenki, gdzie przebrany za kowboja wyczesał piąte miejsce.

Sam Phillips

Bądźmy szczerzy – jak na przyszłego króla, szału nie ma z tym piątym miejscem na szkolnym konkursie piosenki. Nie da się temu dać wiary, ale biografowie opisują młodego Presleya jako nieśmiałego i wstydzącego się występować publicznie chłopaka. Rówieśnicy mieli go przezywać maminsynkiem, a nauczyciel muzyki z Humes High School (to do niej uczęszczał Elvis, kiedy z rodzicami przeprowadził się do Memphis) powiedział kilkunastoletniemu Elvisowi Presleyowi, że nie ma talentu do muzyki (sic!). Można przypuszczać, że w sercu tego młodego i ambitnego chłopaka zrodziło się monstrualne pragnienie pod tytułem: ja wam jeszcze pokażę! No i pokazał. Beatlesi spotkali Briana Epsteina. Elvis spotkał Sama Phillipsa. Wszystko zaczęło się w 1954 roku. Sam Phillips był właścicielem wytwórni Sun Records, który chciał promować muzykę Afroamerykanów. Presley co prawda Afroamerykaninem nie był, ale śpiewał ich muzykę. Phillips wypatrzył gdzieś Elvisa i zaprosił do siebie na sesję. To było 5 lipca 1954 roku. Przez cały dzień nic się nie kleiło. Dopiero pod koniec Presley wziął gitarę i spontanicznie zaczął grać utwór Arthura Crudupa That’s All Right. Sam wszystko nagrywał. To było to czego szukał. Trzy dni później nagranie poszło w programie DJ Deweya Phillipsa Red, Hot, and Blue. Ludzie zwariowali. Chcieli wiedzieć, kim jest człowiek na nagraniu. Nikt nie wierzył, że to biały. Po Old Shep, That’s All Right jest drugą najważniejszą piosenką w karierze Elvisa.

Kręci się

Od tego momentu kariera Elvisa nabiera tempa. Najpierw stał się gwiazdą pomiędzy Tennesse a Taksasem. Podpisywane są pierwsze kontrakty, organizowane trasy koncertowe, jego piosenki stają się coraz bardziej popularne, a portfel coraz grubszy. Wciąż pod skrzydłami Sama Phillipsa podpisuje umowy warte tysiące dolarów. To znaczy podpisuje za niego ojciec. Mający 20 lat Elvis wciąż jest niepełnoletni. 10 stycznia 1956 roku pojawia się w Neshville. Tutaj nagrywa kolejną przełomową piosenkę w swojej karierze – Heartbreak Hotel. To pierwszy popowy singiel w jego dyskografii, który wdarł się na 1 miejsce listy przebojów. W 2004 został sklasyfikowany na 45 miejscu listy 500 utworów wszech czasów magazynu Rolling Stone. Potem było już tylko lepiej. Do czasu.

Buntownik

Jeszcze w tym samym, 1956 roku w Memphis Elvis daje koncert, na którym ludzie są świadkami narodzin Elvisa buntownika i kontestatora. Czyli Elvisa właściwego. Powiedział wtedy do ludzi między innymi to: Wiecie, ci ludzie w Nowym Jorku w ogóle mnie nie zmienią. Pokażę wam dzisiaj jaki jest prawdziwy Elvis. To oburzyło tradycyjną Amerykę. Sąd na Florydzie nakazał Elvisowi poskromić swoje zachowanie. Co zrobił? Zareagował z właściwą dla rodzącego się rock’and’rollowego buntu cyniczną ironią. Cały następny koncert stał nieruchomo jak słup soli w jednym miejscu, sugestywnie ruszając jedynie małym palcem. Kulturowa rewolucja wisiała wtedy na włosku. Była nie do uniknięcia. Elvis wydaje się być jej kluczowym katalizatorem. Nie ujmując niczego jego artystycznej genialności, tutaj nie chodziło tylko o muzykę. Chodziło o zmianę stylu życia. O pożegnanie się ze znienawidzonymi przez młode pokolenie skostniałymi normami społecznymi. Chodziło o rewolucję seksualną, której fale uderzają w cały świat do dzisiaj. Na koncertach Beatlesów panie sikały z wrażenia. Na koncertach Elvisa rzucały mu na scenę majtkami. Elvis jest też odpowiedzialny w dużej mierze za rewolucję rasową. Little Richard, czarnoskóry rockandrollowiec powiedział: On był integratorem. Elvis był jak zbawienie. Nigdy nie puściliby muzyki czarnoskórych, gdyby nie on. On otworzył drzwi dla muzyki czarnoskórych. John Lennon powiedział , że przed Elvisem nie było niczego, a Bob Dylan, że kiedy pierwszy raz go usłyszał, poczuł się jakby uciekał z więzienia. Jak na ironię Presley do dzisiaj jest posądzany o rasistowskie zapędy. Podobno kiedyś miał chlapnąć niefortunnie: jedyną rzeczą, jaką czarni mogą dla mnie zrobić, jest kupowanie moich płyt i pastowanie moich butów. Ostatecznie nikt tego na 100% nie potwierdził, ale niesmak pozostał.

Legenda

Podobnie jak było z Beatlesami, masowa inwazja elvisomanii nabrała szczególnego tempa po wizycie w The Ed Sullivan Show. Od tej chwili Elvis był w centrum uwagi całego amerykańskiego narodu. I nie tylko. Miał wtedy zaledwie 21 lat, a został jednym z najpopularniejszych ludzi na planecie. Szacuje się, że łącznie sprzedał ponad 600 milionów płyt. Magazyn Billboard uznał go najlepszym artystą lat pięćdziesiątych, trafił do Rock and Roll Hall of Fame, a prezydent Carter podsumował go takimi słowami: Jego muzyka, jego osobowość zmieniły oblicze amerykańskiej kultury. Elvis Presley był symbolem buntowniczego ducha naszego narodu. Jego posiadłość Graceland została zamieniona w muzeum, które co roku odwiedza pond 600 tysięcy osób ustępując tutaj jedynie Białemu Domowi. W 2006 roku Graceland została zakwalifikowana jako Narodowy Pomnik Historyczny USA. Magazyn Forbes uznał Presleya za najlepiej zarabiającego trupa celebrytę w historii z rocznym dochodem 45 milionów dolarów. W 2018 został pośmiertnie uhonorowany najwyższym amerykańskim odznaczeniem – Prezydenckim Medalem Wolności.

Elvis żyje?

Finał tej historii jest przygnębiający. Rozwód, narkotyki, lekomania, otyłość i jakiś obłęd, o którym opowiadali najbliżsi. Król rock’and’rolla nie kończył jak król. Oto garść komentarzy na jego temat w tamtym okresie: Elvis Presley stał się karykaturą. Nie jest już tak energiczny, jaki był wcześniej. Ma ogromną nadwagę. Jego umysł jest niszczony przez leki, które codziennie zażywa. Jest wyczerpany, co widoczne jest na jego występach. Fani stawali się coraz bardziej rozczarowani, a Elvis to obserwował, będąc ograniczony tylko do życia w swoim pokoju w Graceland. Ostatnią nagraną przez artystę piosenką jest Way down. Trudno oprzeć się wrażeniu, że śpiewał Elvis o sobie i o tym, że rzeczywiście stacza się w dół. Zmarł 16 sierpnia w swojej posiadłości w Memphis. Na wieść o tej śmierci świat wpadł w histerię. Pod murami Graceland zgromadziły się dziesiątki tysięcy ludzi, by po raz ostatni zobaczyć swojego króla. Co prawda martwego, ale zawsze coś. Billy Mann, kuzyn Elvisa był jednym z pierwszych, który zarobił na jego śmierci. Zdjęcie martwego Elvisa sprzedał gazecie National Enquier za 18 tysięcy dolców. Fotka wskoczyła oczywiście na okładkę. To był najlepiej sprzedający się numer w historii tego czasopisma. Na pogrzebie pojawiło się ponad 80 tysięcy gapiów. Jakieś pędzące auto zabiło dwie kobiety. Trzecia trafiła do szpitala. Śmierć Elvisa wywołała histerię nie tylko w Stanach. Nawet w krajach komunistycznych. Po śmierci też nie miał spokoju. Ktoś próbował wykraść jego ciało z grobowca. Elvis to chyba pierwszy przypadek tego typu masowej idolatrii na świecie. Pierwszy król nowego świata. Owoc wielkiej rewolucji, która zmieniła kulturę, obyczaje i moralność. Nie było by Elvisa Presleya, gdyby nie ta rewolucja. To bardziej on jest jej owocem niż na odwrót. Jedna z pierwszych wielkich ikon show businessu, który dając jakąś kulturalną wartość jednocześnie bez skrupułów oszukuje serca swoich wyznawców.

Są tacy, którzy nie wierzą w śmierć Elvisa. Uważają, że żyje sobie gdzieś na peryferiach świata gratulując sobie udanej mistyfikacji. To ci, którzy nie pogodzili się ze śmiercią swojego króla. Cóż można powiedzieć. Śmierć mojego Króla nie była mistyfikacją. A jdnak żyje do dzisiaj. To jest Król.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.