Gdy zrozumiał, co zrobił, zaczął rzucać się jak szalony. Wsadzili go do szpitala dla obłąkanych
Mało kto może pochwalić się tak bogatą biografią. Jako 8-latek, bez wiedzy rodziców wyruszył w podróż z wędrującym pielgrzymem. Był żołnierzem, dwa razy cudownie uniknął pewnej śmierci, pielgrzymował do Santiago de Compostela, w Afryce bezskutecznie szukał męczeńskiej śmierci, aż w końcu z powrotem w Hiszpanii usłyszał pewne kazanie...
Wygłaszał je św. Jan z Avilla. Odbywało się to przy okazji wielkiego odpustu w Grenadzie z udziałem tłumu wiernych. Słowa kaznodziei wywarły na 43-letnim mężczyźnie ogromne wrażenie. Jan Cidade, bo tak miał na imię, w jednej chwili zdał sobie sprawę z utraconych lat życia bez Boga (w czasach, gdy był najemnikiem prowadził życie dalekie od wzoru chrześcijanina). Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie. Drapał sobie twarz, wołając: „Boże! Miłosierdzia!”.
Nic dziwnego, że gdy w takim stanie wybiegł na ulicę, pobliscy ludzie otoczyli go, obezwładnili i dotkliwie pobili. Trafił do szpitala dla obłąkanych. Takie miejsca niewiele miały wówczas wspólnego z „leczeniem”. Umieszczano tam w zimnych i wilgotnych celach „pacjentów”, przykuwali kajdanami do muru i bili dotkliwie do utraty przytomności. O dziwo, Jan nie protestował, a wręcz zachęcał personel:
Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!
Jednocześnie bardzo troszczył się o innych współwięźniów i bronił ich przed tą wątpliwą „terapią”. Po jakimś czasie chyba uznano, że Jana udało się „wyleczyć” i wypuszczono ze szpitala.
Opiekun ubogich i chorych
Co ciekawe, Jan już wcześniej przeżył życiową spowiedź, nawrócił się, zmienił życie, czego owocem była pielgrzymka do Santiago i misja w Afryce. Jan otworzył nawet pobożną księgarnię, gdzie chciał propagować dobrą prasę. A jednak dopiero słowa kaznodziei radykalnie go dotknęły i to nowe nawrócenie było pełne.
Jan postanowił, że zaopiekuje się tymi, którzy na czyjąkolwiek opiekę nie mogą liczyć. Miała to być pokuta za stracone lata. Zaczął dla ubogich żebrać, aż udało mu się kupić budynek z 47 łóżkami. Zaprosił tam ubogich, poranionych, wymagających opieki i pielęgnacji, a szczególnie tych, psychicznie chorych. W miarę zbierania nowych środków poprawiał warunki swojego szpitala i poszerzał go. Pozyskiwał wsparcie od ludzi na ulicy, na targu, a także wśród zamożniejszych mieszczan. Ostatecznie udał się też do Valladolid, gdzie mieścił się wówczas dwór królewski. Udało mu się tam zdobyć pomoc najprzedniejszych dam i panów dworu.
Wspierał także kobiety, te najbardziej pokiereszowane przez życie, w tym prostytutki. Organizował im pomoc i warunki, dzięki którym nie musiały więcej utrzymywać się z nierządu. Zdobył też dla tego dzieła kilku innych „Bożych szaleńców”, którzy stanowili wsparcie i przyszłość dzieła. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, u nas znany jako bonifratrzy.
Arcybiskup nadał Janowi przydomek „Boży”. Założyciel zgromadzenia zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r, w wieku 55 lat. W 1690 r. został kanonizowany. Jest patronem służby zdrowia, pielęgniarzy, księgarzy i miasta Grenady.
Przeczytaj jego ciekawy życiorys tutaj! Warto!
Źródło: Redakcja NINIWA / brewiarz.pl
Krzysztof Zieliński
Od 2008 roku współtworzy Oblackie Duszpasterstwo Młodzieży NINIWA, co jest jednocześnie pracą i życiową misją. Współorganizuje i animuje wydarzenia, pisze artykuły, redaguje treści książek i robi znacznie więcej. Człowiek orkiestra.