Wonder Woman prawdę ci powie. Recenzja „WW84”
"Myślałem, że ten film będzie o czymś innym" - tak mogę w skrócie podsumować najnowszy film z uniwersum DC pt. "WW84" o przygodach Wonder Woman. Na Wielkanoc zawitał na platformie HBOGO.
Recenzje filmowe to nieczęsty gość na naszym portalu, ale tu skusiłem się na parę słów komentarza. Dlaczego? Spodziewałem się typowego filmu akcji o przygodach jednej z bohaterek świata DC. Otrzymałem coś innego. Coś więcej.
Uniwersum DC nie doczekało się jeszcze tak spektakularnych produkcji filmowych jak Marvel, ale sam świat darzę sympatią z powodu postaci Supermana. Komiksy o jego przygodach zbierałem jeszcze w latach 90′. Superman to taki paladyn, harcerzyk – jak o nim mówią. Ale to dobrze, że jest tak „prawilny” do szpiku kości. Tym bardziej współcześnie, kiedy każda postać, czy dobra czy zła, musi mieć jakieś tajemnicze, drugie oblicze i nic nie jest już czarne lub białe. A już historia z bohaterską śmiercią Supermana (saga z Doomsday’em) i późniejszym ożywieniem w ogóle brzmi jakoś znajomo – to tak przy okazji okresu wielkanocnego 😉
Średni średniak
Nie będę udawać znawcy kinematografii, albo profesjonalnego krytyka. Aż tak się na kinie nie znam. Film zrealizowany jest poprawnie, postacie wydają się wiarygodne (w kontekście komiksowym), ale aktorzy nie powalają jakością gry, może oprócz głównego antagonisty granego przez Pedro Pascala, który poradził sobie chyba najlepiej z aktorów. Max Lord intryguje widza i dobrze wyraża swoje skomplikowane emocje. Jest parę ciekawych scen wykorzystujących efekty specjalne, ale żadna z nich nie jest oszałamiająca. Nie będzie wielkim spoilerem, gdy napiszę, że chyba najlepiej pod tym względem prezentuje się otwierająca film scena rywalizacji Amazonek, w tym młodej Diany (późniejszej Wonder Woman) w czasie corocznego „wyścigu wielosprawnościowego” – jeśli można tak to nazwać.
Muzyka nie zrobiła na mnie ani bardzo pozytywnego wrażenia, ani też nie rozczarowała. Może oprócz tego, że zabrakło świetnego i charakterystycznego dla innych filmów z udziałem Wonder Woman motywu muzycznego Hansa Zimmera. Ten pojawiał się zazwyczaj w epickich wejściach bohaterki i w jej potyczkach i brzmiał nieco jak wiolonczela z elektrycznym przesterem. Tu chyba po prostu nie było nic tak epickiego, żeby zagrać tę nutkę. 😉
Mocniejsze strony fabuły
Spokojnie, postaram się nie zepsuć nikomu przyjemności z oglądania. Nie zdradzę szczegółów. Fabuła filmu rozgrywa się w 1984 r., czyli kilkadziesiąt lat po poprzedniej części. Diana próbuje sobie układać normalne życie, które przeplata bohaterskimi interwencjami jako Wonder Woman. Tytułowa bohaterka, jak na liczącą 5000 lat pół-boginię (córka Zeusa) z tajemniczego świata Amazonek – Themisciry, od wieków ćwiczoną w boju i prawach wojowniczki, już w pierwszym filmie przeszła wg mnie trochę zbyt szybką metamorfozę w delikatną i wrażliwą dziewczynę. Jasne, umie się bić, ale dość nienaturalnie na pierwszy plan wysuwa się teraz jej nieszczęśliwe zakochanie stanowiące jej główne wewnętrzne zmaganie. Już z trailerów wiadomo, że ukochany Diany, Steve Trevor (Chris Pine) zostanie w tajemniczy sposób przywrócony do życia. Ten wątek jednak tylko pozornie jest na pierwszym planie.
Fabuła rozkręca się raczej powoli. W połowie chciałem przerwać oglądanie i dokończyć następnego wieczoru, ale właśnie wtedy zrobiło się ciekawie, więc postanowiłem urwać godzinę snu. Postacie na tym etapie nabrały swojego charakteru, były blisko realizowania swoich pragnień, planów i wszystkie one zaczęły się ze sobą ciekawie ścierać. Zdecydowanie najlepszym wątkiem jest dążenie Maxa Lorda do zrealizowania swoich celów. Te z czasem rosną i wydają się nie mieć ostatecznej granicy. A wszystko za sprawą potężnego artefaktu. Nie zdradzę jednak jak działa, ani skąd pochodzi.
Bajka z morałem
Zatem pod praktycznie każdym względem w WW84 mamy do czynienia z przeciętnym filmem o superbohaterach. Po co zatem pisać jego recenzję? Bo na tle swoich konkurentów wyróżnia się jednym – wartościowym przekazem. To naprawdę opowieść z morałem, z dobrą, życiową radą. Filmy o superbohaterach to zazwyczaj przede wszystkim naparzanka ze sporą ilością wybuchów i efektów wizualnych. Dla mnie najcenniejsze były argumenty, którymi posługiwały się postacie w swoich w krótkich dialogach.
Nic dobrego nie bierze się z kłamstw. A wielkość nie jest tym, co myślisz – Diana Prince.
Główną walkę toczą w filmie nie tyle Diana z przeciwnikami (a jest ich co najmniej dwoje), co prawda z kłamstwem. W jednej ze scen Wonder Woman mówi, że starożytne artefakty zasilane są przez uniwersalne moce dane przez Bogów. Np. jej magiczne „lasso prawdy” nie czerpie mocy z dzierżącej je bohaterki, ale z zaszczepionej w nim esencji – prawdy. To moc, której nie można zniszczyć. Gdybym nie wiedział, że oglądam film o przygodach koleżanki Supermana, zastanawiałbym się czy to nie jakaś nowa adaptacja Ewangelii. Naprzeciw tej wartości staje dokładnie odwrotna – kłamstwo. Zgadnijcie kto jest jego twórcą? Tak – złe bóstwo karmiące się nieszczęściem ludzi. W pewnym momencie Diana mówi: Nic dobrego nie bierze się z kłamstw. A wielkość nie jest tym, co myślisz.
Zaskakujący finał
Fabuła filmu bazuje na klasycznym motywie dżina z lampy i haśle „uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić”. Obnaża nasze ludzkie ograniczenia co do postrzegania świata. Niczym stereotypowy Janusz oglądający mecz Polskiej reprezentacji piłkarskiej, silący się na krytykę taktycznych decyzji trenera, jako ludzie mamy tendencję do „wiedzenia najlepiej”. Tymczasem skutki bezwzględnego dążenia do pewnych celów mogą być opłakane. W kulminacyjnym momencie filmu nie da się nie odetchnąć z ulgą uświadamiając sobie, że to tylko film. A tym bardziej w perspektywie katolika, który nad sobą ma opiekuńczego, czuwającego i wiedzącego lepiej od nas Boga. Uff.
W WW84 znajdziemy jeszcze naukę oswajania się ze stratą, oddawania czegoś na rzecz czegoś ważniejszego, a także zaskakujący finał z udziałem głównego czarnego charakteru i jego syna. I tutaj można by się pokusić o parę biblijnych nawiązań. Na plus także to, że nie wyłapałem w filmie żadnych, tak dziś popularnych, lewackich wtrętów. Ani subtelnych ani tym bardziej nachalnych. Diana (Gal Gadot) budzi sympatię, nie jest agresywna ani brutalna. Zachowuje swój wdzięk. Nawet lekko kiczowata scena z latającą w obłokach Wonder Woman jakoś tu pasuje i w tym szerokim dobrotliwym kontekście dość się broni.
Dopiero na etapie pisania tego tekstu „doklikałem się” do informacji, że reżyserką i scenarzystką filmu jest Patty Jenkins – kobieta. To wiele wyjaśnia, choć nie jest zbyt typowe dla tego typu produkcji. I dobrze, że za sterami filmu nie zasiadł facet, który postawiłby pewnie na klasyczne elementy komiksowych produkcji jak wielkie wybuchy, śmieszkowe gagi czy większe dekolty kobiecych bohaterek. Dzięki temu otrzymaliśmy coś ciekawego i bardziej wartościowego.
Krzysztof Zieliński
Od 2008 roku współtworzy Oblackie Duszpasterstwo Młodzieży NINIWA, co jest jednocześnie pracą i życiową misją. Współorganizuje i animuje wydarzenia, pisze artykuły, redaguje treści książek i robi znacznie więcej. Człowiek orkiestra.