25 września| Artykuły

Czy śmierć jest końcem?

Prawdopodobnie najlepsza rzecz w życiu. Albo dobra, inaczej. Świadomość śmierci to najważniejsze co w życiu musimy mieć.

Wyobrażacie sobie istnienie, gdybyśmy nie zdawali sobie sprawy z jego nieuchronnego końca? Od początku życia wiadomo, że kiedyś urwie się jak cienka nić. Wiedza o śmierci powinna ustawić całe nasze życie. Ale czy tak jest?

Memento mori

Dzisiaj pozdrawiamy się prze-miłym dzień dobry. Ewentualnie szczęść Boże w niektórych kręgach. Średniowieczni kartuzi pozdrawiali się za to łacińskim memento mori. Czyli pamiętaj o śmierci. To zafiksowanie niektórych na punkcie kostuchy wynika z przekonania, że całe życie powinno być wielkim do śmierci przygotowaniem. I że śmierć jest sztuką. Tak, właściwy stosunek do śmierci to nie takie hop-siup. Jedni (zwykle ci młodzi i zdrowi) nie myślą o niej za bardzo. Innych paraliżuje świadomość, że jest i że może machnąć swoją kosą w każdej chwili.

Są i tacy, dla których śmierć to ważne przejście. Podróż do innej krainy. A nawet wyzwolenie. Czas płynie na tyle wolno, że troszkę nas oszukuje. Wydaje się, że stoi w miejscu. Młodzi ludzie mają przed sobą perspektywę kilkudziesięciu lat życia. Dla nich to prawie wieczność cała. Analogowe zegary dają to złudzenie czasu stojącego w miejscu. Patrząc na nie widzimy dwie nieruchome wskazówki. Ale wystarczy na chwilę odwrócić głowę, zająć się czymś innym i po chwili znów spojrzeć na zegar. Wskazówki przesunęły się na tarczy. Czas jednak płynie.

Życie po śmierci

Wszystkie religie świata są tu wyjątkowo zgodne – śmierć przenosi nas do innego świata. Albo do tego samego, ale jakby w innej formie. Przyglądam się koncepcjom śmierci w różnych religiach i wierzeniach i widzę sporo punktów stycznych.

  • Egipcjanie uważali, że po śmierci rozpadamy się na dwa pierwiastki: ka i ba. Cielesny i duchowy. Duchowe ka potrzebowało do funkcjonowania cielesnego ka. Stąd mumifikowanie zwłok i wielkie grobowce. Oni wierzyli, że po śmierci następuje jakieś ponowne połączenie duszy z ciałem i zaczyna się nowe życie. Jakieś skojarzenia?
  • Grecy zmarłych posyłali do Hadesu. Zwłokom w usta wkładano pieniądze, by mieli czym zapłacić Charonowi za przewóz przez Styks. Ich piekłem był Tartan. Rajem Pola Elizejskie. Wątek zapłaty za nasze losy po śmierci też brzmi znajomo, nieprawdaż?
  • Wikingowie wierzą, że po śmierci mamy trzy opcje: albo lądujemy w Walhalli, albo w Folkwangu, albo w Helheimie. Trzy rzeczy ostateczne? Też skądś to znam.
  • Słowianie to duża różnorodność i przeplatanie wątków. Też oczywiście wierzą, że po śmierci jest ciąg dalszy. Tam wątek reinkarnacji gdzieś się pojawia. Ale o nim później.
  • Majowie i Aztecy wierzyli w śmierć ofiarną. W taką, która ma przebłagać rozgniewanych bogów. Więc, jak starotestamentalni żydzi, składali bogom ofiary. Tyle tylko, że z ludzi. Znamy koncepcję? A jakże.
  • Toltekowie wierzyli, że śmierć to myśliwy, który całe życie jest obok nas i czeka na dobry moment, by naszą duszę wyciągnąć z ciała. Po co? Dla nowego, lepszego życia! Toltekowie wyznawali regułę średniowiecznych mnichów: memento mori.
  • Hinduizm i buddyzm to oczywiście reinkarnacja. Czyli umierasz i wracasz na ten sam świat, ale w innym ciele. Niekoniecznie człowieka. Równie dobrze może to być zwierzę. I tak w kółko. Aż do… Poczytajcie sobie 🙂
  • Muzułmanie najkrócej rzecz ujmując wierzą, że człowiek po śmierci idzie albo do nieba, albo do piekła. Aha, u nich jest coś takiego jak Barzah, co jest islamską wersją katolickiego czyśćca.
  • Żydzi duszę po śmierci umieszczają w Szeolu. Kiedyś wierzyli, że o duszach w Szeolu nawet Bóg zapomina. Jednak z czasem wątek miłosierdzia zaczął dochodzić do głosu i uznano, że Bóg wcale nie zapomniał o duszach w Szeolu. A nawet ma moc i pragnienie je stamtąd wydostać. No, to już wątek mesjanistyczny na maksa. Ale z tego co się orientuję, oni wciąż czekają na Zbawiciela.
  • Sataniści. Małe zaskoczenie. Generalne hasło na ich sztandarze brzmi: róbta co chceta! Ale na śmierci i na to co ewentualnie po niej już pomysłu jakby brak.

A jak jest w chrześcijaństwie? Bardzo prosto. Zresztą wiecie. Życie za śmierć. Śmierć za życie.

Oswoić śmierć

Ludzie zawsze bali się śmierci. W średniowieczu próbowano radzić sobie z tym malując groteskowe obrazy tańca kościotrupów. Niby miało to rozbroić ten ciężki temat przynosząc śmiech i odprężenie. Dzisiaj oswajanie śmierci wygląda trochę inaczej. Nasza kultura jest śmiercią wypełniona po brzegi. Śmiercią brutalną, przerażającą, makabryczną, spektakularną. Śmiało można mówić o fascynacji jej ciemną stroną. Tak jakby chciało się ją oswoić. Zaprzyjaźnić. Przekupić. Ale tak się nie da. Osobiście znam tylko jeden sposób na śmierć.

Kij w szprychy

Śmierć wydaje się być jakimś kosmicznym nieporozumieniem. Powiem wam dlaczego tak jest. Bo śmierć jest ekstremalnie nienaturalna. Człowiek, choć grzeszny i niedoskonały do bólu, nosi w sobie niezatartą tęsknotę za wiecznością. Jakieś zaprogramowane na poziomie duchowego DNA powołanie do życia, które nie ma końca. Dziecięca intuicja świetnie obrazuje to o czym piszę. Dzieciak chcąc mieć pewność, że to co mu dajesz naprawdę do niego należy, pyta nieśmiało: na zawsze? Jeśli możesz cieszyć się czymś tylko przez jakiś czas, masz tą świadomość, że jesteś jedynie depozytariuszem. Nie właścicielem. Życie musi być wieczne. W przeciwnym razie jest jedynie wypożyczeniem kilku jego ulotnych i niepewnych chwil. Śmierć paradoksalnie przekonuje nas, że istotą życia jest wieczność. Jest jak wepchnięcie kija w szprychy pędzącego roweru.

Wykorzystać śmierć

Świadomość śmierci może paraliżować. Ale może też uczynić znośniejszym przejście tych kilkudziesięciu marnych lat (zakładając wersję statystyczną). Skoro wiadomo, że kiedyś umrę, to znaczy, że wszystko to, co teraz jest dla mnie śmiertelnie ważne, przestanie pewnego dnia mieć jakiekolwiek znaczenie. Pieniądze, pozycja, uroda, zdrowie, relacje. Wszystko.

Jeśli dobrze wykorzystać tą wiedzę, to można skutecznie redukować nasze chorobliwe przywiązanie do doczesności. To bardzo poprawia jakość egzystencji. Seans w kinie może nas porwać, że hej. Przerazić, zachwycić, wycisnąć łzy. Ale siedząc w kinowym fotelu, wciąż wiemy, że to tylko film, który za chwilę się skończy. Więc naszym kinowym emocjom towarzyszy pewien zdrowy dystans. Nie można by życia przeżywać tak samo jak kinowy seans?

Umrzesz

Nic bardziej pewnego. Pytanie o to, co począć ze śmiercią człowiek stawia sobie od zawsze. Odpowiedzi jest miliard. Albo wcale. Wszystkie religie świata przebąkują coś o życiu po życiu. Są ponoć i świadkowie takowego. Antyreligijni twierdzą, że człowiek wymyślił sobie bogów i niebo by ulżyć sobie w przygnębiającej wizji śmierci i tego, że po niej już nie ma absolutnie nic. No jest to jakaś koncepcja. Ale antyreligijni tak samo jak religijni poruszają się w obrębie wiary w coś, czego nie da się zmierzyć linijką.

Ludzie na potęgę uciekają z Kościoła. Jak z tonącego okrętu. W sumie to się nie dziwię. Bo kiedy człowiekowi znika sprzed oczu eschatologiczny jego wymiar, jego orędzie Dobrej Nowiny o Chrystusie, który z miłości do każdego człowieka oddał swoje życie, kiedy człowiek przestaje się zastanawiać na śmiercią i nad tym co dalej, to rzeczywiście, ucieczka z Kościoła wydaje się naturalna. Wtedy Kościół jest jedynie organizacją pełną hipokrytów, materialistów, alkoholików, pedofilów i typków spod znaku lawendowej mafii.

Pokonać śmierć

Jest Jedynym, który wrócił z cmentarza o własnych siłach. Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa to nie jest jakaś legenda czy mit. A takich mamy zatrzęsienie. Jezus Chrystus jest postacią historyczną, a to czego dokonał to dobrze udokumentowane fakty. Nie mam wątpliwości, że gdyby zmartwychwstania nie było, już dawno by to udowodniono. Zresztą wciąż się próbuje. Chrześcijaństwo jest jedyną religią dającą konkretną i wyczerpującą odpowiedź na pytanie: co zrobić ze śmiercią? Odpowiedź brzmi: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. J 11, 25

Można żyć odrzucając te słowa. Można żyć, uznając, że śmierć to jedynie biologiczny kres funkcjonowania organizmu, po którym człowiek przestaje istnieć. Można. Ale co, jak się okaże, że to blef doczesności?

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: