21 października| Artykuły

Powołanie

Wszyscy jesteśmy do czegoś powołani. Życie bez poczucia osobistej misji jest wegetacją. Bóg nie stwarza osoby bezcelowo. To nierozerwalny pakiet.

Jeśli jest życie, to znaczy, że ma sens – taką frazę usłyszałem lata temu w TV z ust poczciwego starca. Pozostanie ze mną na zawsze. Kiedy mam gorszy czas powtarzam ją jak mantrę. Muszę być po coś, skoro jestem!

Jak odkryć swoje powołanie, dlaczego powołania bywają pomylone i czemu czasami wydaje się nam, że życie nie ma sensu? Pogadajmy o tym.

Start

Rodzi się człowiek. Poważna sprawa. Skoro stawką jest wieczność, to znaczy, że naprawdę warto mądrze ogarnąć ten doczesny spacer. Gdybym był pewny, że śmierć kończy temat, moje życie bankowo wyglądało by inaczej. Być może nawet owsiakowe Róbta co chceta wytatuowałbym sobie na łydce. Ale tej pewności nie mam, więc do tych opcjonalnie kilkudziesięciu lat podchodzę z większym respektem. Zapytałem kiedyś betonowego ateistę: a co jak oni (wierzący) mają rację? Wtedy będę się zastanawiał – odpala. Wtedy może być za późno. Koniec rozmowy.

Dwa pierwiastki

Nie mam pojęcia kto jest ojcem powiedzenia najpierw obowiązek, potem przyjemność. Może po prostu samo życie je uknuło. Ma w sobie sporo racji. Wiszący nad moją głową ważny obowiązek potrafi skutecznie obniżyć poziom przeżywanego chilloutu. A jakże. Jakoś tak lepiej biega się po podwórku kiedy zadania są odrobione. Kawa zawsze lepiej smakuje tuż po oddaniu ważnego zadania niż przed. Chodzi o ten luz w głowie. Bo tak naprawdę wszystko jest w głowie.

Pójdę dalej. Powiedzenie o obowiązkach i przyjemnościach ma biblijne korzenie. Konkretne. Bóg zaczął od pracy czy odpoczynku? Wszystko ma swój porządek. Cały wszechświat go ma. Bo wszystko zostało zaplanowane i stworzone przez Porządek Absolutny. Życie spokojnie można podzielić na dwie rzeczywistości. Pracy i odpoczynku. Obowiązku i przyjemności. Powołanie zawiera w sobie oba te pierwiastki.

Odkryj to!

Źle odkryte powołanie to jedno z największych przekleństw życia. Grzech skutecznie miesza nam w głowach i sercach. Mamy poważne problemy z odkryciem tego kim jesteśmy i po co jesteśmy. Uczciwie przyglądam się swojemu życiu i wychodzi na to, że większość rzeczy robię albo z chciwości albo ze strachu. Przeciwnikowi o to chodzi. Przy takich motywacjach najłatwiej popełnić błąd. Odkrycie powołania to poznanie prawdy o sobie. O tym jakie mam talenty. Jakie zamiłowania. Do czego się nadaję, a do czego nie. Co kocham, a czego nienawidzę. Co może stać się moją pasją, a co jedynie uciążliwym obowiązkiem. Odkrywanie powołania to wysiłek odrzucania pokus i złudzeń. To gotowość mówienia NIE i bycia wobec siebie całkowicie szczerym.

Na miarę

Synu, nie bierz na siebie za wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz. Syr 11, 10

Problem polega na tym, że wszyscy chcemy być mistrzami świata. Że jak słyszymy o powołaniu zawodowym, to od razu myślimy o wielkich karierach, pieniądzach i zaszczytach. Chciwość i próżność wodzą nas za nos, a my jak dzieci dajemy się im wodzić. Efekt jest taki, że nie patrząc na swoje realne możliwości i predyspozycje, bierzemy się za podbój świata. Bo z zazdrością patrzymy na innych, którzy go akurat podbijają. I tak odrealnione marzenia przejmują kontrolę nad naszym życiem. Trzeba się patrzeć, ale w siebie, a nie na innych. Być tym, kim się jest, a nie próbować za wszelką cenę być tym kim się nie jest.

Nic na siłę

Owszem, może nas zafascynować jakiś fragment rzeczywistości. Na przykład medycyna. Albo muzyka. Albo taniec. Jasne, że możemy zakosztować każdej z nich. Dla frajdy. Ale i dla rozeznania. Bo uczciwość wobec siebie sprawia, że nie pchamy się na siłę w coś, do czego nie czujemy się stworzeni. To ślepa uliczka. Chore ambicje karmią nas nierealnymi wizjami. Obiecują złote góry. Nie słuchamy innych, którzy stojąc z boku mówią: to nie twoja droga. Nie słuchamy nawet siebie, kiedy na dnie naszego serca rodzą się konkretne znaki zapytania. I tak stajemy się pingwinami, które ubzdurały sobie, że będą latać. Nie wystarczy chcieć. Trzeba też móc.

Orzeł i kura

Kura z zazdrością patrzy na szybującego w obłokach dostojnego orła. Też tak by chciała, ale to nie jest jej powołanie. Z kurzych jaj robi się najlepszą jajecznicę na świecie. Z orlich nigdy nie jadłem, ale nie sądzę, że dla tej z kurzych byłaby jakąkolwiek konkurencją. Każdy jest do czegoś powołany. Każdy jest w czymś mistrzem świata. I nie muszą tego mistrzostwa ogłaszać w telewizji. Ono i tak jest. Odkryj swoje mistrzostwo. Po prostu.

Habit czy garnitur?

Poznałem niedawno Węgra. Mąż i ojciec. Ale zanim odkrył to swoje rodzinne powołanie, wcześniej rozeznawał inne. Zakonne. Franciszkańskie. Był w nowicjacie. Trochę bujał się po włoskich klasztorach, trochę po polskich. I już był tuż tuż przed ślubami wieczystymi. Ale nie zapominał o modlitwie. I tym nieustannym wołaniu do Pana: pokaż mi drogę, którą mam iść! Przyszło światło. Rozeznanie. Usłyszał głos, który kazał mu wybrać inną drogę. Bóg postawił mu na drodze Ewę. Odkrył swoje powołanie i poszedł za nim. I o to właśnie chodzi.

Można i w drugą stronę. Znam człowieka, który odszedł od zakochanej w nim po uszy kobiety, bo poczuł powołanie do kapłaństwa. Chwilę zabolało. Ale zabolało by jeszcze bardziej, gdyby uległ presji i wszedł w małżeństwo. Dzisiaj jest szczęśliwym i spełnionym kapłanem.

To dopiero jest ona!

Powołanie do małżeństwa to raz. Jest jeszcze powołanie do życia z konkretną osobą. Księga Rodzaju daje wyraźne wskazówki. Adamowi było kogoś brak. Bóg wiedział o tym doskonale. Pogrążenie się Adama w głębokim śnie może oznaczać i to, że oddał on sprawę szukania żony w ręce Boga. Budzi się i widzi Ewę. Co mówi? To dopiero jest ta! DOPIERO! Jakby istniały inne kandydatki, które nie były tym kimś! Współmałżonek to nie może być byle kto. To musi być ta osoba, o której powiesz – To dopiero jest ta! Nikt nie zna cię lepiej niż Bóg. I nikt lepiej niż On nie wybierze ci twojej Ewy. Twojego Adama. Więc módl się o dobrego współmałżonka.

Na koniec

Szczęśliwe życie to takie, kiedy robisz to co kochasz i jednocześnie to co umiesz robić. To takie proste i oczywiste. A jednak tak często podejmujemy się wyzwań, które nie niosą ze sobą dla nas ani krzty pasji. Są zwykłym kieratem. Albo odrealnieni bujamy w obłokach, naiwnie oczekując, aż nasze fantazje staną się rzeczywistością. Ostatecznie jesteśmy powołani do miłości. Musi być pasja i trud. Każda praca wiąże się z trudem i mozołem. Z małżeństwem jest dokładnie tak samo. Ale miłość daje tą wielką siłę, by tym wszystkim trudom stawiać czoła. Gdyby Jezus nie kochał człowieka do szaleństwa pewnie już w Ogrójcu odpuściłby. Zabrakłoby tej pasji by wejść w trud tego misterium. Ale kochał, więc wytrwał w swoim powołaniu do końca.

Skoro jesteś, to znaczy, że twoje życie ma sens. Będziesz błądził. Będziesz źle wybierał. Będziesz cierpiał. Przestaniesz widzieć sens swojego życia. To wszystko może się zdarzyć. I pewnie się zdarzy. Ale pamiętaj, że sens życia nie zależy od tego, co o nim myślisz. On po prostu jest. Jak skarb zakopany w ziemi.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.