1 kwietnia| Artykuły

Modlitwa silniejsza niż atom

Tego dnia nad Hiroszimą świeciło słońce. Niespodziewający się niczego specjalnego mieszkańcy małego, japońskiego miasteczka żyli sobie jak gdyby nigdy nic. Aż tu nagle coś. Nad domami pojawił się tylko jeden samolot. Ale jego dźwięk był bardzo złowieszczy. Ktoś krzyknął: Patrzcie, spadochron! Za chwilę miażdżący huk rozszarpał ciszę, a przenikliwy błysk zaćmił blask słońca. 6 sierpnia 1945 roku po raz pierwszy w historii użyto w działaniach wojennych bombę atomową.

Dlaczego?

Po kapitulacji hitlerowskiej Rzeszy świat odetchnął. Ale to nie był niestety ostatni akt tej krwawej epopei. Jak wiemy, sojusznikami Niemiec w ramach tak zwanych Państw Osi była (obok Włoch) Japonia. I to właśnie Japonia chciała wojować dalej, odrzucając wszelkie żądania i ustalenia Aliantów na czele z USA. Nie mieli najmniejszego zamiaru kapitulować, a ustalenia Konferencji Poczdamskiej spuścili wraz z wodą klozetową. Świat pragnął definitywnego zakończenia koszmaru II wojny światowej, ale Japonia miała te marzenia gdzieś. Chcieli walczyć do końca. Takie samurajskie zboczenie.

Jak grochem o ścianę

Alianci próbowali przekonać Japońców na różne sposoby by sobie odpuścili. Konwencjonalne sposoby. Regularne naloty na japońskie miasta, desanty i inne takie wojskowe operacje. Wśród nich słynny nalot dywanowy na Tokio z marca 1945. Prawdziwa masakra z użyciem bomb zapalających. Najbardziej niszczycielski atak powietrzny w historii. Niestety, jak grochem o ścianę. Samuraje ani myśleli się poddawać. Został już tylko jeden argument. Argument siły. Potężnej siły.

Little Boy

Decyzję u zrzuceniu Little Boya na Hiroszimę podjął 33 prezydent Stanów Zjednoczonych Harry Truman. Tłumaczył, że było to jedyne rozwiązanie, by zakończyć konflikt z Japonią i tym samym II Wojnę Światową. A to, że są ludzie z którymi się nie dyskutuje akurat doskonale wiemy.

Eksplozja nastąpiła na wysokości 580 metrów nad centrum miasta. W ciągu kilku sekund zginęło blisko 80 tysięcy mieszkańców. W temperaturze 3500 stopni Celsjusza przez kilka godzin wybuchały kolejne pożary. Rozmiary katastrofy do dziś nie są znane, gdyż raporty japońskie, amerykańskie i Czerwonego Krzyża zawierają ogromne rozbieżności. Zostało zniszczonych blisko 90 procent budynków. Wiadomo, że liczba ofiar sięga 250 tysięcy w samej Hiroszimie. Wiele osób popełniło samobójstwo, nie mogąc znieść skutków choroby popromiennej.

Zeznanie świadka

Co było pierwsze: błysk czy huk wybuchu, który zdawał się rozdzierać mnie na kawałki? Nie pamiętam. Rzuciło mną o ziemię i natychmiast świat zaczął się walić wokół mnie, na mnie, na moją głowę. Przestałam cokolwiek widzieć. Zaczęłam dość mocno pocierać sobie nos serwetką, zawieszoną przy pasku. Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że na serwetce pozostały kawałki skóry z mojej twarzy… Ach! I skóra z moich rąk, i skóra z ramion również zaczęła odpadać…

Myślicie, że ta bomba przekonała Japonię? Nie. Amerykanie musieli zrobić powtórkę. Tym razem na Nagasaki. Byli gotowi i na kolejny bis. Ale już nie musieli. Po Nagasaki cesarz Hirohito wymiękł i kazał podpisać kapitulację. Bezwarunkową.

Co by było gdyby?

Czy tragedia tych dwóch atomów sprawiła, że uniknięto tragedii jeszcze większej? Gdyby nie przyciśnięto Japońców kolanem, to czy groziłaby nam nowa fala starej wojny? Albo jej pełzające warianty, które mogłyby pochłonąć jeszcze wiekszą liczbę ofiar? Nie wiem. Całkiem możliwe. Ale jedno wiem – wojna jest totalnie zła i ekstremalnie głupia.

Jezuici

To brzmi nieprawdopodobnie. Jak tani fejk. Ale wydarzyło się naprawdę. Biblijna historia o trzech młodzieńcach, którzy bez szwanku przeszli przez ognisty piec naprawdę mogła się wydarzyć. Bo naprawdę wydarzyła się 6 sierpnia 1945 roku. W Hiroszimie mieściła się wtedy jezuicka placówka. Mieszkało w niej ośmiu zakonników. Jeden z nich, ojciec Schiffer tego ranka po odprawionej Mszy św. właśnie zabierał się do śniadania. Oto jego zeznanie:

Kiedy zanurzyłem łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo pomyślałem, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy. Upadłem na ziemię, otworzyłem oczy i zobaczyłem, że wokół naszego domu jest pustka, nie ma nic. Wszystko legło w gruzach. Tymczasem ja miałem zaledwie jakieś niewielkie zadrapania. Ze swoich cel wyszli cali i o własnych siłach zszokowani zakonnicy. Po wyjściu z domu zobaczyliśmy na ganku siedzącego kota. Obok naszego domu nietknięty pozostał też zakonny ogródek z pomidorami i innymi warzywami oraz krzaki winogron. Nic nie zostało zniszczone. Z dachu nie spadła ani jedna dachówka. Nawet trawa wokół była taka sama.

To jest niemożliwe

Dom jezuitów był niewiele ponad kilometr od epicentrum. W takiej odległości temperatura osiąga 3 tysiące stopni Celsjusza, a fala gorąca uderza z ciśnieniem o mocy ok. 600 psi. Dla uświadomienia: nacisk 3 psi powoduje uszkodzenie słuchu. Przy 10 psi padają płuca i serce. Przy 20 psi rozsadza kończyny. Przy 40 psi eksploduje głowa. Przypomnijmy: jezuiccy duchowni znaleźli się w obszarze rażenia o mocy ok. 600 psi. Badający później całe zdarzenie fizycy z Departamentu Obrony USA stwierdzili: siedziba jezuitów powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt w takiej odległości nie powinien zostać przy życiu. Powiedz to Bogu.

Ocaleni

W tym ocalałym domu żyło ośmiu zakonników i czterech świeckich współpracowników misji. W momencie wybuchu na miejscu było tylko czterech księży: Francuz ojciec Hugo Lasalle, Polak ojciec Hubert Cieślik oraz dwóch Niemców: Hubert Schiffer i Wilhelm Kleinsorge. Reszta porozłaziła się po Hiroszimie. Oni też przeżyli. Nie tylko przeżyli. Także żyli dalej przez lata ciesząc się dobrym zdrowiem, jakby choroby popromienne nie istniały. To nie wszystko. Mało kto wie, ale na przedmieściach Hiroszimy (w dzielnicy Nagatsuka) znajdował się wtedy jeszcze jeden jezuicki dom. Nowicjat. W momencie wybuchu było w nim 18 ojców i nowicjuszy. I on pozostał nietknięty, a oni wszyscy przeżyli.

Wiara czyni cuda

Pojawia się pytanie – JAK? Naukowcy mówią, że to jest niemożliwe i spuszczają na wszystko zasłonę milczenia. Sceptycy twierdzą, że to jakaś zrodzona na tej tragedii hiroszimska legenda. A co na to sami uczestnicy wydarzeń? Oni sprawę widzą prosto i bez zbędnych zawiłości.

Ojciec Schiffer: Żyliśmy orędziem Maryi z Fatimy i codziennie wszyscy razem i głośno odmawialiśmy w naszym domu Różaniec.

Ojciec Lasalle: Matka Boża ocaliła nas z zagłady, byśmy byli świadkami mocy modlitwy różańcowej.

Dorzućmy do kompletu słowa św. Jana Marii Vianneya, który mówił: Jedno pobożnie odmówione Zdrowaś Maryjo wstrząsa całym piekłem. I św. Ludwika Marii Grignion de Montfort: Zdrowaś Maryjo dobrze odmawiane, czyli uważnie, z nabożeństwem i pokorą, zmusza do ucieczki szatana. Jest młotem, który go miażdży, jest uświęceniem duszy, radością aniołów, śpiewem wybranych, radością Maryi i chwałą Trójcy Przenajświętszej. Błagam więc was usilnie, odmawiajcie codziennie, o ile wam czas pozwoli, cały Różaniec, a w chwili śmierci błogosławić będziecie dzień i godzinę, kiedyście mi uwierzyli.

Co z tym zrobimy – nasza sprawa.

Znaki czasów

Adam Górski tak pisze: Dziś głoszenie orędzia fatimskiego jest szczególnie istotne z powodu wojen toczących się na świecie, a ostatnio agresji imperialnej Rosji na maleńką … Gruzję. Nie pomyliłem się. To tekst z 2008 roku. Mam wrażenie, że Franciszek poświęcił Rosję Niepokalanemu Sercu trochę w pośpiechu. Jakby zrozumiał, że coś ważnego przegapił i coś ważnego musi nadrobić. Oby powiedzenie lepiej późno niż wcale okazało się tym razem prawdziwe. Prawdziwy ratunek często przychodzi z najmniej oczekiwanej strony.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.