Operacja MIR, dzień 9. Jak konie w galopie
Kto szuka prawdy, ten szuka Boga. Tak twierdziła Edyta Stein - związana z Lublińcem święta, którą dzisiaj wspominamy. I każdy z nas, wybierając się na wyprawę, jakiejś prawdy szuka, a dziś - w dziewiątym dniu - mieliśmy okazję dołożyć kolejną cegiełkę do tego, by ją odnaleźć.
Poranek – niezmiennie, a jednak wciąż zaskakująco – przywitał nas chłodem. Aby nieco ogrzać atmosferę, budzikowe wykonały więc ciepły gest w stronę obchodzącego urodziny Maurycego, budząc pole namiotowe dźwiękami „Sto lat”. Pakujemy namioty i ruszamy. Pierwsze obroty kół, pierwsze kilometry i wkraczamy w wielkie, białe chmury – mgłę okrywającą o poranku estońskie drogi. Widoczność pozostawia nieco do życzenia, ale przebijające się przez parę wodną promyki słońca tworzą spektakl, dla którego warto pedałować.
Pierwszy odcinek to szybka, gładka i przyjemna jazda. W głośnikach Górnika króluje Lady Pank, a na licznikach już sześćdziesiątka. Przystanek na krótkie zakupy i mkniemy dalej, ku wschodzącemu słońcu, skręcając ku spokojniejszym drogom. Mijamy pola, góry, lasy i trafiamy na stado odpoczywających na łące, ubranych w materiałowe okrycia koni. Patrząc na nas, przypominają sobie, jak miłym uczuciem jest czuć wiatr w grzywie i też ruszają delikatnym kłusem wzdłuż ogrodzenia. Inaczej krowy – one wydają się nie rozumieć naszego wysiłku i tylko zdziwionym wzrokiem wpatrują się w kilkadziesiąt poruszających się kół.
Dojeżdżamy do stacji i cichego zagajnika, w którym przeżywamy Mszę świętą. Panny roztropne i panny nierozsądne – którymi jesteśmy my? Czy znamy już prawdę o nas samych, czy może żyjemy wciąż złudzeniami? Pytanie wisi w powietrzu, a Przemek – zwolennik kawy i wytrwały techniczny – staje się lokalnym baristą. Serwuje kawę, a nawet mleko do kawy, by nie zaspać na ostatni kurs – ku oddalonej o trzydzieści kilometrów stolicy. Ten przemierzamy drogą szybkiego ruchu – głośną i szeroką, za to przenoszącą nas w mgnieniu oka do celu.
Tallin wita nas kostką brukową. Wita też urokliwymi kamieniczkami i artystami snującymi ballady na rogach wąskich uliczek. Nasz cel – jedyny znajdujący się w mieście kościół katolicki, czyli katedrę św. Piotra i Pawła – osiągamy po krótkiej paradzie przez miasto. Ojciec wyrusza na misję, by odnaleźć zarządzających tu dominikanów, a kilkoro z nas poznaje miłą panią Białorusinkę, która chętnie oprowadza po krużgankach. To prawdziwa poliglotka – pomimo 75 lat nadal zna biegle cztery języki, opowiada historie o losach XIII-wiecznych murów i uśmiechem wita przybywających turystów.
Gdy zgoda na nocleg staje się faktem, zadamawiany się na drugim piętrze przykościelnego budynku. Czas zobaczyć Tallin! Niektórzy wybierają spacer po Starym Mieście, inni kontemplują błękit Bałtyku, kolejni próbują zupy z mięsem łosia… – Bądźcie szczęśliwi – mówi ojciec, więc do zasady trzeba się bezwzględnie zastosować. Wieczorem czeka nas jeszcze jeden punkt dnia – urodziny Maurycego. Śpiewamy „Sto lat”, nucimy biesiadne utwory i jemy pyszny tort.
Czas zakończyć kolejny, dziewiąty już dzień. Czy odnaleźliśmy prawdę o sobie? Życie pokaże. Na jej szukanie mamy co najmniej całą Finlandię, dziką i niezmierzoną, niczym ludzka dusza. Ale to już jutro…
Bilans dnia:
- 131 km
- średnia prędkość: 21,9 km/h
- suma przewyższeń: 485 m
- urodziny Maurycego
Nocleg: Tallin, Estonia
Przejechanych kilometrów do tej pory: 1361