11 sierpnia| NINIWA Team

Operacja MIR, dzień 10. Parostatkiem w piękny rejs…

Prestiżowa przeprawa promem, nieudane próby żebracze i nocne oczekiwanie na dwóch przybyszów ze Śląska, czyli jak przeżyć dzień na wyprawie.

Środa. Pobudka dopiero o 5:30 z uwagi na to, że do pokonania mamy zaledwie 3 km do portu, skąd czeka nas 2-godzinny rejs do Helsinek. Po wieczornym świętowaniu później rozpoczęty poranek cieszy podwójnie, ale – jak się okazuje – sen wydłużony o 30 min wcale nie oznacza, że jesteśmy zregenerowani. Opuchnięte nad ranem oczy mówią same za siebie.

Półprzytomni pakujemy rowery na luksusowy prom – no i zaczynamy przeprawę! Obserwując oddalający się ląd, nostalgicznie podśpiewujemy utwór Celine Dion „My heart will go on”. Dumnie wykonujemy też hity Krzysztofa Krawczyka, które idealnie wpasowują się w tematykę dnia („Parostatek”, „Chciałem być marynarzem”). Nie zważamy na miny innych podróżujących, przyglądającym się nam z zaciekawieniem i zapewne główkujących czy jesteśmy atrakcją wliczoną w koszty, czy bandą dziwaków.

Okazuje się, że 2-godzinny rejs to zdecydowanie za mało, żeby zwiedzić wszystkie restauracje, kawiarnie i sklepiki na pokładzie (nie wspominając nawet o planowanej drzemce na luksusowych kanapach). Jednak nie poddajemy się i z zaciekawieniem penetrujemy statek. W końcu cumujemy w Helsinkach. Godzina 9:30. Dajemy sobie czas do 14:00 na pożegnanie się z cywilizacją, mając przed oczami wyobraźni dzikie tereny finlandzko-norweskie, gdzie na drogach krajowych można spotkać co najwyżej renifery – zgodnie z tym, co mówi o. Tomek. Do końca nie wiemy czy to tylko nieśmieszny żart, czy przerażająca i jednocześnie prawdziwa wizja kolejnych trzech tygodni.

Stolicę zwiedzamy w małych grupkach, rozchodząc się w różne strony oraz co jakiś czas zmieniając wartę przy rowerach. Bezpańsko leżąca gitara Michała kusi, by dać popis swoich umiejętności wokalno-gitarowym na placu przed katedrą luterańską. Jak łatwo się domyślić, dajemy się owej pokusie uwieść i chwilę później muzykujemy w stałym składzie, zbierając uśmiechy przechodniów zamiast monet, które, jak zakładaliśmy, będą lądować w wyłożonym przed nami pokrowcu na gitarę. Po kilku kawałkach dochodzimy do wniosku, że przyjazne spojrzenia są dla nas cenniejszą walutą, a frajda z całego performensu pozostanie w pamięci na długo.

Ruszamy na zaplanowany 100-kilometrowy odcinek. Trzeba przyznać, że wyjazd ze stolicy nie należy do najprostszych: wzmożony ruch, roboty drogowe, wąskie ścieżki rowerowe. Jednym słowem: nie ma łatwo (no dobra, trzema słowami). Podziwiając skandynawskie widoki jedziemy pewnie jedyną – jak wydawałoby się – główną drogą wiodącą na północ. Choć czasami pewność i nieuwaga idą w parze np. w przypadku Jędrka, który jadąc na końcu grupy z niewiadomych przyczyn ląduje twarzą na asfalcie. Po czym wstaje, otrzepuje ubrania i dołącza do grupy. Nie zadajemy zbędnych pytań. Pozwalamy, by ten upadek pozostał owiany tajemnicą. Kończymy trasę, rozbijając namioty na sporej łące w Lahti, gdzie uczestniczymy w Eucharystii, jemy różne smakołyki (oprócz Manueli, która konsumuje czosnek) i oczekujemy Wojtka oraz Karola, którzy pędzą do nas prosto z samolotu.

Klaudia Stęchły

Bilans dnia:

  • 101 km
  • średnia prędkość: 20,9 km/h
  • suma przewyższeń: 484 m
  • 1 przeprawa promem
  • 1 upadek

Nocleg: Lahti, Finlandia

Przejechanych kilometrów do tej pory: 1462

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl