Operacja MIR, dzień 13. Dwa tysiące za nami!
Siedem stopni Celsjusza - tyle pokazują termometry, gdy o piątej rano brzmi pobudkowe "Have you ever seen the rain". Pierwsze finlandzkie chłody wreszcie nas dotknęły.
Mając nadzieję, że jeszcze nie zobaczymy deszczu, ciepło się ubieramy, pakujemy namioty i ruszamy na północ. Pierwsze 15 minut i pierwsze odmarznięte palce – nawet rękawiczki zdają się nie dawać zbyt wiele. Niektórzy trzęsą się z zimna, ale cóż – trzeba być twardym, w końcu sami wybraliśmy sobie taki los. Wytrwałość ostatecznie okazuje się opłacalna, bo zza chmur wreszcie zaczyna wyzierać słońce, a temperatura wzrasta.
Na pierwszą przerwę zatrzymujemy się przy dużym sklepie. Prawdziwą atrakcją okazuje się ekspres do kawy – latte, cappuccino i gorące kakao królują wśród wyborów konsumenckich. Wewnętrzne ciepło ostatecznie zostaje przywrócone, poranny kryzys zażegnany, a przed nami prosta droga. I to jak prosta! Unosimy się niczym na skrzydłach po gładkim, szarym asfalcie. Gdy (nie wiadomo jak i kiedy) docieramy na kolejny przystanek, okazuje się, że tylne koło Górnika skacze i tańczy. Bierze więc Sławek rower w swe ręce i ostatnie pięćdziesiąt metrów pokonuje biegiem. – No, bo ono bije już od trzech dni! – krzyczy, mknąc przez chodnik.
Wyprawa do Oulu po części? Migracja sakw Górnika na inne rowery? Autostop? Pytanie „co dalej?” wisi w powietrzu. Techniczni zaczynają oglądać rower, a reszta robi w tym czasie zakupy. Gdy już wydaje się, że przerwa się przedłuży, dzielnemu Przemkowi udaje się doprowadzić koło do użytku. Uff, nie musimy próbować autostopu, wszyscy jedziemy dalej.
Kolejny błyskawiczny odcinek i już odpoczywamy na przerwie, jedząc obiad wśród drzew. Na Mszy słyszymy, że powinniśmy stać się jak dzieci. Stajemy się więc jak dzieci, zakładamy kurtki i mkniemy uśmiechnięci przez tańczące w powietrzu krople deszczu. W końcu ostatnia trzydziestka i weekend! Szybko się zaczęło, szybko się skończyło. Przed nami już wyłania się Oulu. Mieszkańcy wesoło nam machają, a pewien czarnoskóry pieszy nawet podbiega podbić z nami piątkę.
Punktualnie o 17:40 przybywamy pod bramy wspólnoty neokatechumenalnej w nadziei na skromny dach nad głową i nieco miejsca na namioty. Wita nas ksiądz z Indii, który właśnie zmierza pospiesznym krokiem na Mszę. Zaskoczony, pozwala nam poczekać w salce aż wspólnota zakończy spotkanie. My tymczasem – przemoczeni, ale szczęśliwi – odkrywamy istnienie mikrofalówki, co determinuje kolejną godzinę. Zajadamy gorącą lasagne, zupę dyniową, makarony i inne przysmaki z okolicznego sklepu. Przenosimy też z rowerów sakwy, stwarzając niecodzienne tło za szklanymi drzwiami odbywającej się uroczystości.
Wreszcie <sza się kończy i dostajemy potwierdzenie, że możemy tu pozostać. Robimy więc krótkie spotkanie, dzielimy się wrażeniami z ostatnich dni, po czym chowamy do śpiworów. To był długi i ciekawy tydzień. Teraz czas na upragniony odpoczynek.
Katarzyna Kowalczyk
Bilans dnia:
- 177 km
- średnia prędkość: 21,3 km/h
- suma przewyższeń: 374 m
- 1 bijące koło Górnika
Nocleg: Oulu, Finlandia
Przejechanych kilometrów do tej pory: 2000