Operacja MIR, dzień 15. Kto oswoi renifera?
O wkroczeniu w krainę dzikich zwierząt, grillu pośrodku lasu i fińsko-polskiej gościnności.
Piąta nad ranem. Dla większości śmiertelników pora błogiego snu, dla nas – chwila przerażającej pobudki. Światło zapalone w salce przypomina, że – tym razem bez muzycznego poranka – czas ruszać w drogę.
Pierwsza wiadomość dnia jest pomyślna – wyprane ubrania późną nocą przybyły! Rozpoczynamy prawdziwą bitwę. Gdy wszyscy stoją już przygotowani, na środku w ofierze składamy zapomniane rzeczy. Leginsy, majtki, pasta do zębów, skarpetka, kubek… Następuje uwolnienie maszyny losującej. Fanty padają łupem kolejnych rowerzystów, a po odzyskaniu zagubionych skarpetek, twarz rozpromienia się w uśmiechu, niczym przy trafieniu szóstki.
Niesieni przez wiatr i finlandzkie powietrze, pędzimy wzdłuż wybrzeża w kierunku miasteczka Kemi. Gdy po prawej stronie pojawia się duży żółty znak z napisem „reindeer area” (teren reniferów), wszyscy wytężamy zmysły – niech oczy widzą, uszy słyszą, a nos wyczuwa. Święty Graal dla tego, kto pierwszy wypatrzy renifera!
Rywalizacja okazuje się bardzo zacięta. Na koncie każdego z uczestników stabilne i uniwersalne: zero. Z takim wynikiem postanawiamy zrobić przerwę w wypatrywaniu dzikiej zwierzyny i pijemy gorące kakao. Na liczniku już ponad sześćdziesiątka, a ojciec przedłuża przerwę o pięć minut. Brzmi jak wieczność! Zdążamy się napoić, zjeść, odpocząć, a i tak kilka minut zostaje.
– Jaka to satysfakcja: zjeść i pójść do łazienki. Czuję się spełniona w życiu – komentuje jedna z uczestniczek wyprawy, którą pozostawimy anonimową. I z tym optymistycznym akcentem ruszamy w dalszą trasę.
Renifery chyba dzisiaj jeszcze się przed nami chowają. No nic, nawet im trzeba dać czas, oswoić na spokojnie i bez pośpiechu. Po kolejnych dwóch szybkich odcinkach zatrzymujemy się przy niewielkim jeziorku. Starsi państwo chętnie zgadzają się ugościć nas na kawałku trawnika, a my równie chętnie z gościny korzystamy. Tym razem, z okazji Matki Boskiej Zielnej, dostajemy dodatkowe 15 minut na drzemkę. Tałaj sprzedaje też wszystkim ciekawostkę, że „matka” to po fińsku „podróż”. Podróż z taką Matką bierzemy w ciemno.
Ostatni sklep. – W sumie, może grilla odpalę, bo mam jeszcze w sakwie kiełbasę! Zarazki się spalą – mówi Górnik. I jak gdyby przeczuwał rzeczywistość, bo w bogato wyposażonym K-markecie znajduje kilkukilogramowy grill box. Jak szaleć, to szaleć. Wczuwamy się w imprezowy klimat i jadąc na grilla, szerzymy polską kulturę na fińskiej ziemi. Zenek Martyniuk, Boys, Piotr Rubik i Sanah przejmują głośniki, a głosy końcówki peletonu starają się dotrzymać im kroku.
Szukamy noclegu. Z misją pokojową Polska-Finlandia rusza Basia… i celuje dzisiaj w dziesiątkę. Trafiamy do starszej pani, której gościnność przypomina nam polskie ziemie! Duży teren w ogródku, szlauch z wodą, łazienka – wszystko, a nawet więcej niż nam potrzeba.
Starsza kobieta częstuje nas nawet fasolką ze swojego ogródka. Zimni i mało gościnni Finowie? Jak widać – nie zawsze. Nie warto ulegać stereotypom. Modlimy się o zdrowie dla męża gospodyni, a ciepły (wyjątkowo!) wieczór upływa nam na gotowaniu, rozmowach, a w przypadku Górnika – grillowaniu karkówki. Wszyscy zasypiamy z nadzieją, że byliśmy w tym roku grzeczni, bo już jutro – Rovaniemi, czyli 6 grudnia!
Katarzyna Kowalczyk
Bilans dnia:
- 170 km
- średnia prędkość: 21,5 km/h
- suma przewyższeń: 557 m
- 0 reniferów
Nocleg: Ossauskoski, Finlandia
Przejechanych kilometrów do tej pory: 2170