Operacja MIR, dzień 25. Mogło być nic, a jest wszystko
"Szósta nad ranem... Może sen przyjdzie? Może mnie odwiedzisz?" - brzmiało kiedyś na koncertach Starego Dobrego Małżeństwa. No, prawie... Drobna modyfikacja nie świadczy o zmianie tekstu w piosence, ignorancji, ani długiej literówce. Świadczy tylko o jednym: wyspaliśmy się. Co więcej, o poranku do namiotów wkradły się promyki słońca, które przywitały nas w nowy, dwudziesty piąty dzień sierpnia.
Wstajemy, żegnamy się z księdzem Wojciechem, który tak przyjaźnie nas tu gościł i ruszamy przed siebie. Siedem kilometrów – tyle jesteśmy w stanie ujechać zanim szprychy wyprawowicza Wojtka postanawiają się zbuntować. Jedna z nich robi dziurę w obręczy, za co zostaje siłą eskortowana poza koło. Teraz reszta musi sobie poradzić bez niej.
Wydarzenie wzbudza wiele emocji w samym rowerzyście, pokazując, że utwór SDM-u wisi nad nami niczym klątwa:
– Jak zobaczyłem dziurę w oponie, to był to dla mnie czarny blues – relacjonuje. Na szczęście, mimo ubytku szprych, jedzie dalej.
Mkniemy przed siebie, przez następne (tym razem bardzo jasne i całkiem ciepłe) tunele i kolejne górskie zbocza. Krótka przerwa w sklepie i kolejny odcinek. A tam ciemnozielone lasy, granitowe głazy i małe urokliwe domki – wszystko wpisane w bajeczny, górski krajobraz. Dalszy rytm dnia przebiega w takt wjazdów i zjazdów na kolejne wzniesienia. Asfalt niepostrzeżenie nachylony w górę zdaje się trwać w nieskończoność.
Morale wyprawy w trudnych chwilach podnoszą utwory Kwiatu Jabłoni. „Zdawało mi się, że miało być łatwiej. Prościej i szybciej, zabawniej i ładniej. Miałam wiedzieć, którą wybrać stronę, mówili: skoczysz i nie utoniesz” – brzmi z głośnika, a w głowie pojawiają się pytania o to, czy wypłyniemy z tych głębin przewyższeń na powierzchnię.
Po chwili jednak słyszymy, że „to zapiera dech, że jest coś, a nie nic. Gdy budzisz się, to nadal jesteś Ty. I to zapiera dech, że obok Ciebie jest ktoś, i że mogło być nic, a jest wszystko”! Oglądamy się w prawo i w lewo. To prawda – nie ma nic, a jednak mamy tu wszystko. Widoki zapierające dech w piersiach, czyste powietrze i innych ludzi wokół nas.
Skądś znajdujemy siłę, by wdrapywać się na górki. Po prawej mijamy stado futrzastych, brązowych krów (rasy highland?), które widząc rowery, próbują dogonić nas wzdłuż całej długości ogrodzenia. Nie doganiają. NINIWA – Bydło 1:0. Trochę treningu, dwie wyprawy przygotowawcze i może kiedyś uda im się nam dorównać.
Na 140. kilometrze pada druga awaria: łańcuch Jędrka buntuje się i pęka. Robimy krótką przerwę na spięcie go w całość, pokonujemy jeszcze kilka kilometrów i rozbijamy się w otoczeniu skalistych wzniesień. Wieczór upływa nam przy ognisku rozpalonym tu przez Górnika, po czym wszyscy zasypiamy, wdychając czyste, górskie powietrze.
Katarzyna Kowalczyk
Bilans dnia:
- 146 km
- średnia prędkość: 18,2 km/h
- suma przewyższeń: 1549 m
- 1 szprycha
- 1 pęknięty łańcuch
- 1 wygrany wyścig z górskimi krowami
Nocleg: gdzieś pomiędzy wodą a skałami w gminie Kvænangen, Norwegia
Przejechanych kilometrów do tej pory: 3584