28 sierpnia| NINIWA Team

Operacja MIR, dzień 27. W kroplach deszczu

O namiot deszcz dzwoni, deszcz dzwoni sierpniowy,I pluszcze jednaki, niezmienny, miarowy,Dżdżu krople padają i wokół już mokro,Jęk szklany, płacz szklany, a sakwy w mgle mokną.I światła poranka zwiastują dzień nowy,O namiot deszcz dzwoni, deszcz dzwoni sierpniowy...

Wśród miarowego rytmu da się słyszeć melodię. Jest pięć minut przed szóstą i budzikowi powoli rozciągają zmęczone kości, wychodzą ze swojego namiotu i zaczynają poranną pobudkę. Ale za oknami namiotu deszcz. Zwykle na wyprawach oznacza to przedłużenie snu, więc Karol postanawia poprosić ojca, by dłuższy odpoczynek stał się rzeczywistością.

– Śpimy godzinę dłużej! – krzyczy po chwili ojciec. Udało się. Wszyscy z powrotem oddajemy się drzemce, ale po sekundzie mija godzina. Zakrzywiona poranna czasoprzestrzeń? Nic nowego. Więc gdy wreszcie trzeba otworzyć oczy, staje się rzecz niesłychana.

Zmiana planów. Śpimy pół godziny dłużej i popłyniemy promem – słychać z namiotu obok.

Przecieranie oczu nic nie daje. Szczypanie się w łokcie też. Słowa brzmią nadzwyczajnie prawdziwie… I okazują się rzeczywistością. Wykorzystujemy więc ofiarowane nam pół godziny snu i punkt 8:30 stawiamy się na zbiórce.

Czeka nas długa podróż – słychać poważny ton. – Dzisiaj trzydzieści kilometrów. Czy wszyscy dadzą radę?

Strwożeni wyprawowicze milczą, jednak nikt nie zgłasza sprzeciwu. Jedziemy.

Nierówności w asfalcie, wilgotna kierownica, poranny wiatr, zmęczone kolana. Trudna to walka. Czy pokonamy ten pierwszy, morderczy odcinek? Czy wszyscy dotrwają do końca? Pomimo bólu, strachu i niedogodności, po trzech minutach jazdy, wreszcie kończymy zabójczo długi (kilometrowy) dystans. Uff, udało się.

Port stoi jakoś pusty, jakby opuszczony. Na myśl nasuwają się kolejne wątpliwości – czy przeprawa nie była tylko pięknym snem? A jednak zwątpiliśmy niesłusznie – okazuje się, że dokładnie za godzinę prom powinien pojawić się w porcie. Czas oczekiwania wykorzystujemy na Mszę świętą. A w Ewangelii – przypowieść o talentach:

– Statyczne decyzje zwykle wynikają z lęku – mówi ojciec. – Wiara to odwaga. To dokładne przeciwieństwo poukładanego życia. To dynamika i ciągłe poszukiwanie.

Dynamika… Prawie jak deszcz, który tym razem przestaje stukać o nasze sakwy.

– Najdłuższa droga do pokonania to nie ta wyprawowa, ale ta w nas samych – słyszymy jeszcze, a potem pijemy łyka kawy i pakujemy karimaty na rowery, a rowery na prom.

Jest ciepło, błogo i przyjemnie. Za okrągłe zero koron! W czterdzieści minut przeprawiamy się na drugi fiord, dziękując władzom Norwegii za takie możliwości. Zaraz potem trafiamy do sklepu, gdzie zaopatrujemy się w zapasy na dwa dni. Na miejscu znajdujemy także stoły, krzesła i… kolejną darmową kawę! Cały automat – dla wszystkich odwiedzających sklep.

Raj na ziemi. Pijemy po dwa kubki i zajadamy świeżo kupione zapasy – w końcu kilometr i prom za nami. Trzeba, by nie opaść z sił. Raj kończy się jednak, gdy wychodzimy ze sklepu. Powrócił dobrze nam znany deszcz, a tym razem jednak trzeba jechać. O sakwy deszcz dzwoni, deszcz dzwoni sierpniowy…

Ruszamy – dynamicznie, z wiarą, na przekór deszczowi. I tak, moknąc, tańczymy sobie na dwóch kołach, aż dojeżdżamy do rozdroża. I to nawet nie byłby problem. Problemem jest fakt, że pierwsza droga – tunel – jest zamknięta, a druga droga – objazd tunelu – również… Trwa krótka narada, po której postanawiamy łatwo się nie poddawać. Próbujemy – mimo wszystko – objazdu.

Szybko okazuje się, że zakazana droga posiada strażników. To stada owiec, trzymających wartę na jej środku. Do negocjacji wyznaczonych zostaje kilku wyprawowiczów, którzy dzielnie proszą o przejazd, opierając się na uniwersalnym zwrocie „meee”. Na szczęście, owce nie pozostają dłużne. Po beczeniu zwrotnym wszyscy oddychamy z ulgą i już wiemy – mamy ugodę.

Jak to w kompromisach, po ugodzie z owcami musimy przyjąć jakiś ciężar – tym razem drogę usłaną pozostałościami po ich pobycie. Nie przejmujemy się jednak, bo ważne, że jedziemy. Aż do następnego punktu, który nas zatrzymuje. Są to dźwigi, maszyny budowlane i grupa pracowników – zapewne powód zamkniętej drogi.

Szybko okazuje się, że pracujący to Polacy. I z nimi udaje nam się dojść do kompromisu, a po krótkiej rozmowie umożliwiają nam przejazd.

Po krótkiej akcji ratunkowej kolana Moniki pokonujemy ostatni odcinek i rozbijamy namioty u stóp lodowca. Mamy łąkę, mamy wiatę i przepiękny widok… Czego chcieć więcej?

O szyby nie dzwoni już deszcz sierpniowy. Może za chwilę pokropi? Ale jedziemy na wiarę – ona jest przecież dynamiczna, więc jeśli pokropi, to dostosujemy się do nowych standardów. Teraz siedzimy przy ognisku. Dzielimy się wspomnieniami z trasy. Patrzymy na potęgę skał otulonych śnieżną pokrywą. Pieczemy kiełbaski na grillu rozpalonym tu przez Górnika.

Cieszymy się momentem i swoją obecnością. Carpe diem. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia?

Katarzyna Kowalczyk

Bilans dnia:

  • 27 km i 84 m
  • średnia prędkość: 16,7 km/h
  • suma przewyższeń: 110 m
  • 1 awaria kolana Moniki
  • 1 przeprawa promem
  • 1 negocjacje z owcami

Nocleg: gdzieś u podnóża lodowca, Norwegia

Przejechanych kilometrów do tej pory: 3727

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl