Rowerami do Lizbony, dzień 3. Tylko zdechłe ryby płyną z prądem…
Dziś niczym ławica sardynek płyniemy po szosie pod wiatr, który powitał nas z Zachodu i towarzyszy przez większość podróży.
Słowa uznania dla Tomka Chmiela, który mężnie staje na czole peletonu w najbardziej okazałej sile żywiołu.
W pierwszej pięćdziesiątce spadają dwa łańcuchy i pęka jedna dętka. Lecz cóż to jest dla naszego technicznego specjalisty – Kuby. Nie zniechęca nas to do dalszej wyprawy, gdyż mamy obrany cel: ŚDM w Lizbonie!
Podczas trasy niektórzy ćwiczą rzuty skórką od banana, nawożąc czeskie lasy. Nie wspominając tu o innych stosowanych przez nas sposobach nawożenia…
Dla wielu z nas dzisiejszy dzień można nazwać trudnym, kryzysowym lub też ogromnym wyzwaniem. Wiele wzniesień i zjazdów. Wieczorem czterej harpagani (Maurycy, Szymon, Jędrzej i Tomek) mocniej depczą po pedałach, w szybszym tempie pokonując niespełna dychę, by dotrzeć do sklepu przed jego zamknięciem.
Dwie minuty przed 20.00 łowy stają się dokonane, gdy owi jeźdźcy NINIWA Team zaopatrują nas w wodę, banany i trochę innej strawy. Przed 21.00 docieramy na nocleg, od granicy czesko-niemieckiej dzieli nas już tylko 10 km. Dzięki Bożej Opatrzności i odwadze o. Tomasza śpimy obok boiska, trzeci dzień z rzędu kąpiemy się pod szlauchem i mamy dostęp do prądu.
Na koniec dnia niespodzianką zaskakuje nas jeszcze Natalia, dziewczyna Kuby, przywożąc nam napoje, „bawarskie hot dogi” i słodkie co nieco. Świętujemy!
Kinga Pawlak
Bilans dnia:
- dystans: 166 km
- przewyższenia: 2 297 m
- czas jazdy: 10:01:25
- średnia prędkość: 16,6 km/h
Nocleg: Kdyně, Czechy