Rowerami do Lizbony, dzień 10. Morze!
Za nami ciężka noc walki z chmarą komarów, a wstajemy tym razem o... 4:00. Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby uniknąć upału.
Jest ciemno. Niektórzy jeszcze śpią, kręcąc korbami, z kolei dla innych to świetna pora jazdy, bo chłodno.
Na licznikach wybija 50 km, więc zatrzymujemy się pod marketem – szybka przerwa i jedziemy dalej. Za następne 50 km oczekujemy morza, którego wszyscy wyczekujemy. Najpierw jednak wjeżdżamy w pagórkowate tereny, po których czeka na nas nagroda – zjazd do poziomu morza.
Mijamy piękne włoskie kamieniczki na wzgórzach, czujemy już wilgoć w powietrzu i podziwiamy piękne pola tarasowe. Roślinność jest bujna i zielona, czuć już nadmorskie klimaty. Zanim zobaczymy morze, zatrzymujemy się, żeby zrobić zakupy. Opuszczamy sklep i już po chwili naszym oczom ukazuje się piękne wybrzeże morza Liguryjskiego!
Szukamy idealnego miejsca na Mszę Świętą – tym razem wypada na urokliwy i przede wszystkim zacieniony park pełen palm i innych tropikalnych roślin. Eucharystię przeżywamy wraz z efektami dźwiękowymi śpiewających i strasznie głośnych cykad.
Później przychodzi czas wolny. Spędzamy dwie godziny odpoczywając, jedząc i – co najważniejsze – pływając w krystalicznej, turkusowej wodzie. Z nowymi siłami ruszamy, by pokonać już ostatnią pięćdziesiątkę tego dnia, która okazuje się bardzo przyjemna, ponieważ zalewa nas silny, ciepły deszcz, który ochrania przed upałem.
Szybkie zakupy i szukamy noclegu. Znajdujemy go na plaży. Rozbijamy namioty przy wybrzeżu i – uff – już bez komarów!
Karolina Nizio
Bilans dnia:
- dystans: 159,13 km
- czas jazdy: 8:43:23
- średnia prędkość: 18,2 km/h
- suma przewyższeń: 1041 m
- maksymalne przewyższenie: 508 m
Nocleg: Ceriale, Włochy