Wakacyjne hity wszech czasów – świat
Tak, wakacje idą pełną parą. I mimo, że nie wszystkie elementy naszej rzeczywistości pachną letnim, beztroskim chillem, to idea wakacyjnych hitów wciąż ma się dobrze.
Za chwilę absolutnie subiektywno-obiektywny (bo zakładający jednak dane statystyczne) przegląd dziesięciu najgorętszych hitów wakacyjnych ostatnich lat w skali globu.
Zbroja hitoodporna
Akurat mnie osobiście żaden pocisk wakacyjnego hitu nigdy nie trafił. W sensie, że w czasie wakacji zwykle nosiłem/noszę hitoodporną zbroję, dzięki której raczej nie zdarza mi się nucić pod nosem wraz z resztą gawiedzi jakiegoś sezonowego wałka. Jest co prawda jeden wyjątek, ale o tym w części drugiej tego tekstu. Części poświęconej hitom znad Wisły. Teraz świat.
Przepis na wakacyjny hit
Do muzycznej michy wrzucamy większą porcję mocnego beatu i wpadającą w ucho melodię. Do tego solidnie przyprawiamy optymistycznym tekstem. Najlepiej o miłości, słońcu, letnich przygodach i plażingach. Idealnie, gdy „hita” poda nam do wakacyjnego stolika jakaś znana gęba. Głos w sensie. W naczyniu z YouTube, Spotify czy innego takiego okienka, gdzie w miarę fajnie słychać i widać.
No i jak w oparciu o taki przepis stworzymy numer, to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że będą go grali przez całe lato w większości stacji radiowych, a w internecie będzie bił rekordy wyświetleń. Prawda czy fałsz? Wiadomo. To trochę rosyjska ruletka. Niemniej jednak, co jakiś czas komuś udaje się taki hit w świat wypuścić.
Chris Rea: On the beach. 1986
Facet najwyraźniej tęskni za kimś (moja uparcie staroświecka mentalność zakłada, że chodzi o kobietę), z kim kiedyś tam na jakiejś tam plaży przeżył coś cudownego. Tęskni i marzy, by tam powrócić. Na tę plażę. To akurat przykład hitu, który nie ma mocnego beatu i nie ma aż tak boleśnie wpadającej w ucho melodii. Zresztą ten kawałek, to coś znacznie więcej niż tylko hit wakacyjny.
Kaoma: Lambada. 1989
Ktoś tu ma satysfakcję z cudzych łez. Łez kogoś, kto sam kiedyś łez powodem był. W skrócie: ktoś nie potrafił zadbać o miłość. W końcu ją stracił, odczuł to boleśnie – i dobrze mu tak! O tym mniej więcej jest Lambada, przekleństwo wesel swojego czasu. Tu już jest mocny, folkowy beat i melodia, która wpada w ucho tak, że co najmniej przez tydzień wypaść nie może.
Los del Rio: Macarena. 1993
To lekka piosenka o ladacznicy imieniem Macarena, która dobrze tańczy, uwodząc przy tym śliniących się na jej widok facetów. Macarena idzie szeroko i bierze od życia to, na co ma ochotę.
Nie martw się moim chłopakiem, który ma na imię Vitorino. Nie chcę go, nie mogę go znieść. Nie był dobry, więc…. Daj spokój, cóż miałam zrobić? Był poza miastem, a jego dwaj koledzy byli tacy świetni. Daj swemu ciału radość, Macareno bo twoje ciało jest po to, by otrzymywać radość i niesamowite rzeczy.
Jest beat, melodia i miłość. Jest hit.
Joe Cocker: Summer In The City. 1994
Lato w mieście za dnia bywa nieznośne. Ale nocą to już jest inny świat. Wyjdź na zewnątrz i znajdź dziewczynę. Dalej, rusz się i tańcz całą noc. Pomimo upału wszystko będzie w porządku. Och mała, wiesz jaka to szkoda, że dni nie mogą być takie jak noce latem w mieście…
Może to nie jest jakiś moralitet, ale w przeciwieństwie do poprzedniczki, to kawał dobrej muzy.
Loft: Mallorca. 1996
Kolejny tekst o niczym. Gdyby nie statystyki, najchętniej bym o tym kawałku nie wspominał. Jest o Majorce, ekstazie, dołączaniu do jakiejś generacji (???), o oddawaniu siebie (nie sądzę, że chodzi tu o chrześcijański wymiar ofiarności), o butach do tańca i o tym, że życie jest łatwe i zwariowane zarazem. Wrzucam, ale nie polecam.
Alexia: Uh la la la. 1997
Masakra. Znów o niczym. Widzę żenadę. Czy rzeczywiście wakacyjny hit musi być jak hot dog na stacji benzynowej – szybko podany, łatwo wchodzący do gęby i polany nie wymagającym myślenia sosem? Na neońskich Paschach często słyszę: to jest ta noc! Tutaj w tekście też śpiewają: to jest ta noc! Ale raczej nie chodzi o Paschę. Ani nawet o noc poślubną. No, ale ten kawałek przynajmniej kojarzę. I Wy pewnie też.
Shakira: Whenerver, wherever. 2001
Rzeczywiście hit. Beat z lekka folkujący, melodia, którą zna cała planeta. Tekst nienajgorszy. Momentami ocierający się o jakieś poetyckie rozwiązania. Na przykład coś takiego:
Szczęście, że moje usta nie tylko mamroczą – wylewają pocałunki jak fontanna. Szczęście, że moje piersi są małe i skromne – żebyś nie pomylił ich z górami. Na szczęście mam silne nogi tak jak moja mama żeby uciekać, kiedy tego potrzebuję. I te dwoje oczu, które w dniu w którym odejdziesz wypłaczą rzekę.
O-Zone: Dragosta din tei. 2004
Chyba najbardziej znana piosenka mołdawska. Powiedzmy wprost – mołdawskie disco. Będę szczery – dobry kawałek. Tekst o miłości, ale w oparach absurdu. Z przymróżeniem oka. I fajnie. Mega chwytliwe motywy z refrenem na czele. Fajna zabawa słowem. Kawałek doczekał się wielu coverów. Tutaj oryginał:
Las Ketchup: The Ketchup Song. 2005
Świetny numer! I muzycznie, i tekstowo. Muzyka mega taneczna, chwytliwa i jednocześnie niebanalna. Fraza nieoczywista, ale bujająca całe parkiety! Gratulacje dla twórców tego hitu. Ciekawe, bo nie do końca wiadomo, kto to napisał. Oryginał po hiszpańsku. Żeby nauczyć się tych słów i pewnie wykonać numer na balu karnawałowym, to trzeba się trochę pomęczyć. Refren jest zlepkiem nic nie znaczących, ale świetnie brzmiących słów:
Asereje ja de je de jebe Tu de jebere seibiunouva Majavi an de bugui an de buididpi Asereje ja de je de jebe Tu de jebere seibiunouva Majavi an de bugui an de buididpi Asereje ja de je de jebe Tu de jebere seibiunouva Majavi an de bugui am de buididpi.
Także tego…
Luis Fonsi: Despacito. 2017
Wszystko jasne. Gorące, latynoskie rytmy, zmysłowy tekst o pożądaniu, refren chwytliwy jak kleszcz w środku lata i do tego raper na dokładkę. No i to portorykańskie ciacho, co Louis Fonsi się zwie. Wakacyjny hit jak nic.
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.