19 sierpnia| NINIWA Team

OMIbike po raz piąty! Relacja z oblackiej wyprawy rowerowej Together

W czasie ŚDM w Lizbonie, od 31 lipca do 5 sierpnia, w łączności z NINIWA Team pokonaliśmy 560 km. Trasa: Kraków - Ludźmierz - Piwniczna-Zdrój - Dukla - Polańczyk - Rzeszów. Dewiza wyjazdu: "jeść dużo, a często".

„Mam urlop w tym samym czasie, co Karol. Gdzie jedziemy?” – przez telefon spytał mnie Mateusz. Sam zaproponował północ bądź wschód Polski. Kuszące propozycje wakacyjnego Bałtyku bądź sielskiego spokoju pięknego wschodu. Jednak wybór padł na… południową granicę. Jak do tego doszło? W sumie nieważne… Ważne, że było warto!

Ekipa wyjazdowa zebrała się w Krakowie rano 31 lipca w składzie: o. Mateusz Król OMI, o. Karol Chmiel OMI, Sebastian Malon, Sebastian Król, Oskar Sosna, Piotr Król i kl. Piotr Ochlak (na dwa pierwsze dni).

Pierwszego dnia za cel obraliśmy okolice Nowego Targu. Trasa prowadziła przez Wieliczkę i Rabkę Zdrój. Wyjeżdżając od strony tego miasta uzdrowiskowego, czekał nas pierwszy poważny podjazd ok. 2 km z nachyleniem 20%.
Podjazd – a raczej podejście – mocno nas zmęczyło, ale widok Tatr z postoju na stacji benzynowej wynagrodził trud oraz… zapowiedział czekające nas dalsze wysiłki.

Na nocleg po 90 km i 1800 m podjazdów zjechaliśmy do Ludźmierza, gdzie znajduje się sanktuarium maryjne. Pierwsza napotkana siostra urszulanka przyjęła nas z radością, oferując nocleg oraz miejsce na grilla. Powiedziała: „Wasza grupa jest mała. Tydzień temu mieliśmy tu kilkudziesięciu kolarzy. Jechali od samego Giewontu aż po Hel!”. Na co odpowiedział jej kleryk Piotrek: „A to jak oni te rowery na Giewont wnieśli?”, wprowadzając siostrę w konsternację, a całą resztę w śmiech. Na szczęście siostra miała poczucie humoru i noclegu nie straciliśmy.

Wieczorem uczestniczyliśmy we Mszy Świętej w kaplicy Jana Pawła II. Po Mszy siostra opowiedziała nam historię, jak to jeszcze wtedy biskup Karol Wojtyła w czasie uroczystości ukoronowana koronami papieskimi figury Maryi chwycił w locie spadające berło Matki Bożej.

Obecny tam Prymas Wyszyński rzekł wtedy: „Karolu, Matka Boska przekazuje Ci władzę”. Kilka miesięcy później bp Wojtyła został mianowany metropolitą krakowskim, później wybrano go na następcę św. Piotra. Po wysłuchaniu opowieści i zakupach w pobliskim sklepie urządziliśmy grilla.

Rano dołączyliśmy się do Mszy parafialnej w bazylice, po której zrobiliśmy sobie śniadanie, a po nim wyjechaliśmy. Jeszcze przed południem czekał nas podjazd całego wyjazdu. Gliczarów. Słynna ścianka Tour de Pologne, który odbywał się akurat w tych dniach, ale w innym regionie. Podjazd ma moment, w którym jest 23% przechylenia. Auta zażynały sprzęgło, a my mięśnie. Po przerwie pod sklepem w Bukowinie zaatakowaliśmy dalsze podjazdy w stronę Łysej Polany, gdzie przekroczyliśmy granicę ze Słowacją.

Obiad zjedliśmy przed Starą Lubovną. Co ciekawe, chwilę przed postojem przejechaliśmy obok jednej z najstarszych w Europie destylarni whisky. Pierwszy wyczuł to w powietrzu Piotrek Król, jeszcze zanim zobaczyliśmy zabudowania. Na degustację jednak nie mieliśmy czasu.

Na nocleg obraliśmy Piwniczną Zdrój. Będąc już w mieście, po zobaczeniu znaku ,”Ośrodek Rekolekcyjno-Misyjny SMA:, skierowaliśmy się w kierunku, który wskazywał. Na miejscu przyjął nas bardzo sympatyczny ksiądz. Sam ośrodek jest bardzo ładny i godny polecenia. Wnętrza są urządzone w stylu misji afrykańskich.

Po 120 km pedałowania wieczorem zjedliśmy pizzę urodzinową i wznieśliśmy toast kleryka Piotrka, który ukończył piękny czas zniżek studenckich. Urodziny 26. da się odczuć w portfelu. Oj tak! Jest lżejszy.

Kolejnego dnia po rannej mszy w kaplicy oraz śniadaniu ruszyliśmy ponownie przekroczyć granicę ze Słowacją. Pierwszy odcinek był bardzo przyjemny. Jechaliśmy krętą drogą wzdłuż granicy który wyznacza Poprad. Minąwszy Muszynę, na Słowację wjechaliśmy przez Muszynkę.

Z ciekawostek trasy zobaczyliśmy tego dnia bardzo ładne Stare Miasto Bardejowa oraz – w dalszej części trasy w stronę Świdnika (Słowackiego) – piękne pogórze pełne pól, łąk i lasów z pofalowanym terenem. Atmosfera jazdy była tak sielska, a pogoda tak upalna, że zdjęliśmy koszulki i jechaliśmy na tak zwanych Januszy (z pełłym szacunkiem dla wszystkich Januszy). Kilku z nas przypłaciło to zachowanie spaleniem pleców ale… i tak było warto!

Po południu na miejsce noclegowe upatrzyliśmy sobie…  kolejne sanktuarium. Tym razem sanktuarium bernardynów św. Jana z Dukli w Dukli. Akurat dzień wcześniej dom przyjęć zwolniły grupy oazowe, więc brat bernardyn z radością oddał nam budynek do dyspozycji w ramach franciszkańskiej braterskiej gościnności. Odpoczęliśmy po przejechanych 145 km z 1260 m przewyższeń.

Czwarty dzień zaczęliśmy nie inaczej, jak od Mszy w sanktuarium oraz nabożeństwa do lokalnego świętego. Po wizycie w sklepie (jednym z wielu, o których nie wspominam w tej relacji, ponieważ zajęłoby to zbyt dużo czasu) udaliśmy się początkowo pod wiatr w stronę Komańczy, gdzie mieści się klasztor sióstr nazaretanek, w którym od
29 października 1955 do 28 października 1956 przebywał internowany przez władze PRL prymas Polski kard. Stefan Wyszyński.

Trafiliśmy tam akurat we wspomnienie urodzin prymasa – 3 sierpnia. Kiedy zeszliśmy z rowerów, jedna z sióstr pielęgnująca kwiaty oderwała się od pracy i przyznała, że wśród nas wyczuwa „brewiarzowe twarze”. Po kawie i lodach, starsza siostra oprowadziła nas po parterze klasztoru i opowiedziała historię związaną z trudnym czasem powojennego PRL i tym, jak wielką rolę dla zachowania wiary w narodzie i w państwie Polskim odegrała niezłomna postawa prymasa.

Tego dnia celem była Solina, zatem kontynuacja trasy wiodła przez Lesko. Jechało się całkiem przyjemnie, a jedyne, co nas niepokoiło, to zbierające się ciemne chmury.

Z Tarnawy Dolnej przez Górną zrobiliśmy skrót z podjazdem i zjazdem z 500 m n.p.m. Na rynek w Lesku zajechaliśmy idealnie przed deszczem, który padał przez następne 2 godziny. W sam raz na przerwę obiadową.

Ostatnie 20 km do Polańczyka nad Solinę przejechaliśmy dość sprawnie. Na liczniku 95 km. I w końcu po czterech dniach… przydały nam się wiezione przez nas namioty! Rozbiliśmy je, zjedliśmy zakupioną wcześniej kiełbasę (toż to czwartkowy wieczór przed piątkiem!) i poszliśmy schłodzić się w jeziorze. Ależ ulga dla mięśni.

Wieczorem jeszcze spacer i koncert zespołu Dwie Drogi, grający Stare Dobre Małżeństwo, dopełnił naszego wakacyjnego szczęścia.

Celem ostatniego piątego dnia był Rzeszów. O 7:00 zapakowaliśmy nasze sprzęty biwakowe na bagażniki i… lunął deszcz. Nie mogliśmy zwlekać, gdyż wieczorem część z nas miała pociąg powrotny. Zajechaliśmy w deszczu zobaczyć zaporę wodną. Kilka kilometrów dalej Sebastianowi zwiało koszulki rowerowe z bagażnika, a Piotrek Król miał defekt napędu. Do Leska po prowizoryczniej naprawie na szczęście dojechał.

W mieście w sklepie rowerowym, z pomocą właściciela, udało zaradzić się awarii. W czasie naprawy deszcz przestał padać. Po rozgrzaniu się gorącą kawą i zjedzeniu drugiego śniadania, ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy Zagórz, Sanok i Brzozów. Temperatura znów wróciła do ponad 25 stopni.

Około 30 km przed Rzeszowem ojciec Karol odprawił swoją pierwszą Eucharystię polową. Po obiedzie i drzemeczce został nam ostatni wspólny fragment podróży do Rzeszowa.

Na ostatnim wzniesieniu przed Lubenią wyprzedziły nas auta Podkarpackiego Rajdu Pojazdów Zabytkowych. Było to dla nas jak przeniesienie się w czasie.

Pod dworzec w Rzeszowie po 110 km dojechaliśmy o 19. Zdążyliśmy jeszcze zjeść pożegnalne zapiekanki, podsumować wyjazd, wymienić uściski i powiedzieć sobie: „Widzimy się za rok!”.

Oskar Sosna

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl