Marsz Turecki, dzień 7–8. Bliżej nieba
Wita nas rozżarzony piec i gorące danie z baraniny. Czy my jesteśmy w niebie? Na 2850 m n.p.n. – to już prawie!
Środa, dzień 7. Daj się uzdrowić
Podobno środa to mały piątek. Dla nas w tym tygodniu jest ona wyczekiwaną, odpoczynkową niedzielą, którą spędzamy w Uzungöl.
Ale pospaliśmy! I to w większości na łóżkach. Chyba jutro od nowa trzeba będzie przyzwyczajać się do nierównej ziemi i nieludzkich godzin pobudki.
Pierwszym punktem tego dnia jest Msza święta. Kolejny raz Ewangelia tak bardzo trafia w naszą rzeczywistość. O. Dominik zachęca, byśmy odważyli się powierzyć Jezusowi nawet te najmniejsze bóle. Dla Niego każde nasze westchnienie jest ważne.
– Warto zastanowić się, na ile dziś jestem otwarty na łaskę. Na ile jestem otwarty na swoje zewnętrzne lub wewnętrzne uzdrowienie. Na ile w nie wierzę, na ile uważam, że takiego działania potrzebuję – proponuje ojciec i dodaje, że Jezus jest i działa, by na stałe przemieniać przez łaskę nasze wnętrze.
Po błogosławieństwie i pieśni na rozesłanie trwamy w modlitewnej ciszy. Jest ona niezwykle ujmująca. Moglibyśmy dalej śpiewać w czterogłosie, bo mamy utalentowanych ludzi na pokładzie, ale wybieramy wspólne milczenie, w którym też dobrze się czujemy.
Później mamy śniadanie, którym delektujemy się długo, bo nigdzie się nie spieszymy. Na stół lub schody wjeżdża jajecznica, wieloskładnikowe kanapki i kawa. A to dopiero początek dobrego jedzenia, bo potem ruszamy na miasto, by spróbować różnych tureckich specjałów. Piechurzy szczególnie chwalą sobie np. Ayran, który przypomina nasz kefir.
Oprócz uzdrawiania kubków smakowych, które dotychczas miały styczność z mniej wykwintnym jedzeniem, staramy się zadbać też o stopy i przykurczone mięśnie. Jest wśród nas Ania, która studiuje fizjoterapię, mamy rolery, maści… Brzmi to całkiem dobrze, czyż nie?
Myślimy też o wnętrzu, bez którego nic nam z wyleczonych odcisków. O. Dominik przypomina, że jest do naszej dyspozycji – można z nim porozmawiać lub się wyspowiadać. Popołudniu siadamy w kółku, by podzielić się tym, co przeżyliśmy w ciągu tego tygodnia. Pozwólcie, że to zostanie między nami. Mogę powiedzieć tyle, że patrzymy na kolejne dni wyprawy z optymizmem, głębokim poczuciem wspólnoty i otwartością na Bożą troskę.
Justyna Zygmunt
Bilans dnia:
- dystans: tyle co po kebaba i zakupy
Czwartek, dzień 8. Podróżując w obłokach
Po błogiej niedzieli plecak na ramionach waży więcej. Do drogi motywuje pobudka o 4:00 rano i Msza Święta. Wyruszając dostajemy świeże daktyle od naszych gospodarzy na podniesienie morali. Wędrujemy w górę.
Do pokonania około 1600 m przewyższenia. Znak: uwaga, niedźwiedzie! Odrobinę niepokoju rozwiewa asekurujący nas wielki przyjazny pies. Po pierwszym podejściu nagradzają nas hotelowe pufy z widokiem i kremowa turecka kawa.
Odgwizdana przerwa, idziemy w chmury. Przez mleczną mgłę, niczym Aslan, przeprowadza nas piękny koń. Na szczęście nie o imieniu Rafał. Wyłania się cudowny widok na oświetlone szczyty. Musimy się nim nacieszyć, bo za chwilę ogarnie nas wiatr, chłód i zmęczenie. Widoczność na około 20 m, stroma droga. Dobrze, że mamy siebie na wzajem. Zdobywamy szczyt. Przemoczeni i zmarznięci szykujemy się do rozbicia namiotów.
Z gęstej mgły wyłania się Asia z Maćkiem, którzy poszli w teren na zwiady. Mówią, że spotkali dwa tureckie anioły, które zaprosiły nas wszystkich do swojej górskiej chaty. Coś niesamowitego! Kierujemy się w stronę ciepłego światła na horyzoncie.
Wita nas rozżarzony piec i gorące danie z baraniny. Czy my jesteśmy w niebie? Na 2850 m n.p.n. – to już prawie! Gospodarze parzą nam czaj, siadamy na drewnianej podłodze i śpiewamy! Chcemy muzyką wyrazić naszą wdzięczność. Dostajemy do dyspozycji całą przestrzeń. Pokoje z łóżkami i z pościelą. Turkowie są wypełnieni dobrą wolą. W dodatku przyjeżdża auto wypełnione po brzegi jedzeniem i piciem. Teraz nasze serca przepełnia radość!
Biesiadujemy, a polskie dźwięki przeplatają się z tureckimi.
Ania Kasprzyk
Bilans dnia:
- dystans: 30 km
- nocleg: pod przełęczą