23 września| NINIWA Team

Marsz Turecki, dzień 20–22. Batumi, ach, Batumi!

Ostatnie dni wyprawy spędzamy najpierw na odpoczynku w Batumi, a potem na autostopowej przeprawie na lotnisko. Jak zwykle - na miękkiej spinie i nie bez przygód...

Środa, dzień 20. Odpoczywamy!

Zostawiamy górskie buty, o ile ktoś ma inne, i ruszamy na miasto. W planach jedzenie, kąpiel w morzu, jedzenie i zwiedzanie.

Nie zgadniecie. Znowu pospaliśmy! Po spokojnej pobudce powoli ogarniamy się ze śniadaniem, kilka osób robi jeszcze pranie – wreszcie jest szansa, że wyschnie. Potem ustalamy, co dziś robimy.

Nie jest tak, że „na wolnym” nie chodzimy. Zmieniają się tylko buty na sandały czy klapki i powierzchnia, po której się poruszamy. Choć w tym roku nie brakowało nam asfaltu na trasie. A, no i jeszcze obciążenie na plecach jest inne.

W Batumi sporo spacerujemy, bo z miejsca noclegu do bliższego centrum i plaży mamy mniej więcej 3 km. Rano największym zainteresowaniem cieszą się targ i plaża. Na straganach próbujemy i wąchamy przyprawy, czurczchele i inne takie. Potem posilamy się dobrociami z piekarni i kwasem chlebowym, i ruszamy dalej.

Chwytam się za głowę, gdy widzę, jak tutejsi kierowcy jeżdżą. Wymuszają, trąbią, parkują gdzie popadnie. Efekty tej kultury jazdy widać bardzo często – poobijane zderzaki lub ich całkowity brak, wgniecenia na karoserii… A piesi to dodatek do ruchu drogowego, którego się nie chciało, ale trzeba z nim jakoś żyć. Niektórym z nas podoba się ten chaos, bo przechodzenie przez środek skrzyżowania jest równie normalne jak przechodzenie przez pasy. Trzeba się wryć i pewnym krokiem przejść tam, gdzie się chce.

Na plaży czekają na nas piękne widoki i ciepłe morze. Wygrzewamy przeziębienie, cieszymy się wodą, choć w ostatnich dniach mieliśmy do niej w miarę łatwy dostęp. Następnie część idzie na lody, ktoś na obiad, a reszta dalej leży plackiem. Co kto lubi!

Wieczorem zbieramy się w kaplicy na konferencji. Ojciec mówi nam o 6 smutkach Ducha Świętego, czyli o 6 grzechach przeciw Niemu: rozpacz, zuchwałość, sprzeciwianie się prawdom chrześcijańskim, zazdroszczenie bliźniemu łaski Bożej, zatwardziałość, zaniedbywanie pokuty.

Ojciec podkreśla, że Duch Święty jest osobą, więc można Go zasmucić. I dodaje, że nie do grzechu, ale do Boga miłosiernego należy ostatnie słowo w naszym życiu. Następnie podczas adoracji Najświętszego Sakramentu wspólnie z Panem możemy zastanowić się, jak unikać różnych pułapek i grzechów, które nam się zdarzają. Potem przeżywamy Eucharystię.

A później city by night, czyli zwiedzanie, jedzenie i tańczenie, albo pyszna herbata i rozmowy w naszej gruzińskiej Caritas.

Justyna Zygmunt

  • nocleg: Batumi

Ekspedycja WE. Marsz Turecki – dzień 20–22 [ZDJĘCIA]


Czwartek, dzień 21. Gruzińska dżungla, polski Tarzan

Dzisiaj budzimy się znowu w otoczonym cytrusami, drzewami kaki i krzewami winogron kwitnącymi ogrodzie Karitas w Batumi. To już trzeci poranek tutaj. Niektórym trudno jeszcze przywyknąć do osiadłego trybu wczasowania. Niektórym nie. Po trzech tygodniach włóczęgi, taka dzika, zaskakująca na każdym kroku swoim architektonicznym pomieszaniem cywilizacja miasta staje się atrakcyjnym kąskiem z pysznymi chachapuri i chimczi w każdej knajpce.

Dzielimy się na grupę plażową i trekkingową. Planujemy wycieczkę do Parku Narodowego Mtirala. Maszrutką jedziemy ponad godzinę, ale za oknem towarzyszy nam niezwykle zielony, egzotyczny krajobraz lasu i mijanych wiosek. Na drodze musimy uważać tylko na krowy beztrosko zajmujące nieraz cały pas jezdni. Ale to zmartwienie kierowcy. A nawet trojki kierowców, którzy chyba jedynie dla towarzystwa wpakowali się do naszego busa.

Śpiewamy im nasze piosenki, a oni łaskawie nie puszczają nam tureckich odpowiedników. Jesteśmy w gruzińskiej, soczyście zielonej „dżungli”. Na początku ścieżki możemy skorzystać z transferu na drugi brzeg rzeki w podwieszanym wagoniku. Za 3 lari. Dla większości atrakcyjniejszą, darmową opcją staje się przeprawa przez rzekę na własną rękę i mokrą nogę.

Dość wartki nurt zmusza do ostrożności. Podnosimy tylko na moment wzrok do góry. Nad naszymi głowami na linie dla wagoniku transportowego wisi Tomek, który postanowił jednak nie zmoczyć stopy i niczym Tarzan pokonuje przeszkodę. Udało się, uff… A to dopiero pierwsza atrakcja tego niezwykłego lasu!

Dochodzimy do ponad 15-metrowego wodospadu. Jest piękny, niczym z bajki! Albo marzeń! Bez chwili zawahania decydujemy się na prysznic w intensywnych strugach wody. Piski, śmiechy i emocje. Szczera radość. Czyści my.

Na dalszej trasie wśród zielonych kłączy napotykamy jeziorko do którego także wskakujemy. Woda jest bardzo zimna, ale pływaliśmy już w zimniejszej (tej na pontyjskich wysokościach). No i nauczyliśmy się wykorzystywać każdą okazję na kąpiel. Czy kąpiel w takich okolicznościach przyrody będzie liczona podwójnie? Przydałoby się do ostatecznego rozrachunku. Czujemy beztroski (pachnący) wakacyjny klimat.

Wieczorem spotykamy się na dzieleniu. Siadamy w kółku i szczerze rozmawiamy. Próbujemy podsumować wyprawę. To już ostatnia wspólną noc pod namiotami. Kryjemy nosy pod śpiworami i czekamy na kolejny dobry dzień.

Ania

  • nocleg: Batumi again

Środa, dzień 22. Dnia przedostatniego

Budzikowi zbierają się przed namiotami. Zaczynamy chodzić między śpiochami, powtarzając: Czaj Baba (to ten nasz gospodarz sprzed kilku dni). Dobieramy się w pary i ruszamy łapać stopa, czyli Bogu ducha winnych kierowców, których następnie będziemy brali na litość celem przetransportowania się do Kutaisi.

Dzisiaj do pokonania 160 km. W parze jestem z Olą. Idziemy z 2-3 km. Wsiadamy do autobusu wiozącego do drogi wylotowej z Batumi. Autobusy w Batumi charakteryzują się tym, że zawierają więcej ludzi niż tlenu. Tak było i tym razem. Wysiadamy i łapiemy stopa, zatrzymuje się dodge challenger z wolnossący silnikiem o mocy 310 koni mechanicznych. Za rok mają już produkować tylko elektryki, więc nasz kierowca kupił jeszcze na szybko.

Wysiadamy przy Kobuleti, gdzie widzimy że już łapią Wojtek i Justyna. Rozmawiamy i na spontana mieszamy nasze pary (Olą idzie do drugiego Wojtka, a ja stopuję z Justyną). Na wiele te zamiany się nie zdają, bo zatrzymuje się luksusowym mercedesem pan Izraelita, który zabiera całą czwórkę. Dowiadujemy się, że kiedyś przez przypadek przeszmuglował na lotnisku buteleczkę zakazanej substancji, o czym dowiedział się już w domu. Nikt z nas oczywiście nic nie notował, bo to katolicka impreza, a nie tam jakieś paskudne woodstoki.

Kolejny stop, już osobno, z panem diabetykiem w dostawczym busie. W jednej ręce chleb, w drugiej kiełbasa, kieruje łokciami. Czasem przekłada kiełbasę do drugiej ręki, żeby poklikać w telefon. Dojeżdżamy do Kutaisi. Uzupełnianie zapasów, kupowanie pamiątek, odwiedzanie katedry z widokiem na panoramę miasta.

Teraz to już tylko przebić się na lotnisko (z powrotem z Olą w parze). Idziemy jeszcze do Maka, gdzie jest toaleta i internet przydatny do planowania trasy. Ola zasypia w makdonaldowej ławie. W końcu jednak wstaje i ruszamy.

Okazuje się, że w nocy mimo wszystko łapie się stopa jeszcze łatwiej. Ola zasypia, tym razem w starym mercedesie wiozącym nas na lotnisko. Przed północą na lotnisku Msza, na której Ola – nie zgadniecie – zasypia. A po Mszy to już w ogóle wszyscy zasypiają. Leżą, chrapią, a z ich mobilnością i generalnie jakimiś interakcjami jest zupełnie mizernie, toteż tu zakończę zapis relacji z przedostatniego dnia wyprawy.

Wojciech Sontag

  • nocleg: na lotnisku

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl