11 października| NINIWA Team

Rowerami przez Kaukaz Południowy: błoto i życzliwość ludzi i podwózka policji

„Panowie mundurowi zabrali nas na komisariat, oferując ciepły prysznic, herbatę i podwózkę. I tak, niczym Mojżesz przeszedł przez Morze Czerwone z narodem wybranym, tak my suchą oponą przejechaliśmy bagniste 40 kilometrów”... Publikujemy relację z kolejnej wyprawy Together, która w jedności z NINIWA Team przemierzała rowerami kaukaskie szlaki.

Gdańsk, 1 października, pół godziny po północy.

Opatuleni bluzami wysiadamy z samolotu lekko zaskoczeni, że nie zostaliśmy powitani ciepłym powiewem kaukaskiego wiatru, jak to bywało w ostatnich dwóch tygodniach, kiedy każdego ranka odsuwaliśmy tropik namiotu, a na policzkach malował się uśmiech wywołany ciepłym powietrzem. Tym razem jest nieco inaczej: odczuwalny chłód bałtyckiej bryzy daje się we znaki i przypomina, że czas wyprawy dobiega końca, a świadomość, że azjatycki klimat ma niewiele wspólnego z polskim październikowym powietrzem skutecznie zmywa uśmiechy z naszych twarzy. Ziewając, ruszamy w stronę kontroli granicznej, chcąc jak najszybciej odebrać ostreczowane rowery i ruszyć ku swoim domom, by już za 6 godzin i 30 minut zacząć pracę i rzucić się w wir obowiązków. Ale zanim to… wróćmy do kaukaskiej przygody i przeżyjmy ją jeszcze raz.

Nie tak dawno temu, bo 15 września 2023 i nie tak daleko stąd, bo w Warszawie o 23:00, wsiadamy w długo wyczekiwany wehikuł linii LOT. Na myśl o azjatyckiej ziemi, którą chcemy przemierzyć rowerem, dreszczyk nieuchronnie pojawia się na plecach. Podekscytowani, antycypujemy pierwszych ryków silników samolotowych, nagle czujemy mocne szarpnięcie i impet wciskający nas w fotele, jeszcze chwila… i już w powietrzu! Azerowie, nadchodzimy! Ahoj!

Skład ekipy? 5 „Togetherowców”: Asia, Klaudia, Karol, Łukasz, Michał.
Plan? Azerbejdżan–Gruzja–Armenia, 3 stolice, od morza do morza.
Czas? 15 dni
Dystans? 1 500 km
Rzeczywistość? Nieco inna. Niemniej, jeszcze bardziej zaskakująca, jeszcze bardziej zdumiewająca.

W głowie siedzi kilka dobrze znanych cytatów: „Trzeba umieć przyjmować”, „Życie jest żywe”, „Bóg się troszczy”, „Wszystko jest w głowie”. Takie mentalne podstawy dają poczucie spokoju i chęć, by poznawać i zdobywać coraz odleglejsze tereny, odnajdując przy tym Boga zarówno w przyrodzie, jak i drugim człowieku. Tak też było – gościnność Azerów oraz Gruzinów przerosła nasze najśmielsze oczekiwania.

W zmieszaniu, a zarazem niedowierzaniu przyjmowaliśmy noclegi pod dachem, świeżą pościel, ciepłą kolację, domowe wino/chachę i możliwość wzięcia prysznica. W podobnie wielkim zdumieniu oglądaliśmy kaukaską przyrodę, charakteryzującą się ogromnymi masywami górskimi, błękitnym morzem oraz pustynnym klimatem. Taka różnorodność odcisnęła w pamięci i sercu ślad na dłużej.

Jednak, jak się łatwo domyślić, była też druga strona medalu. Narastające podekscytowanie było skutecznie hamowane dość częstymi awariami rowerowymi, które rozpoczęły się wraz z początkiem drogi błotnej, przez którą przedzieraliśmy się ponad 40 kilometrów, aż do momentu interwencji azerskiej policji.

Pokrótce: panowie mundurowi zabrali nas na komisariat, oferując ciepły prysznic, herbatę i podwózkę. Tym razem nie musieliśmy łapać stopa. Panowie policjanci zrobili to za nas, skrupulatnie dobierając odpowiednie samochody, które pomieściły nie tylko nas, ale i nasz rowerowy dobytek. I tak, niczym Mojżesz przeszedł przez Morze Czerwone z narodem wybranym, tak my suchą oponą przejechaliśmy kolejne bagniste 40 km. Odpoczywając po wszystkim w ciepłej restauracji, zadaliśmy sobie jedno proste pytanie: „Czy warto było szaleć tak?” Odpowiedź była oczywista: „Całe życie warto”.

Nie obyło się również bez niespodziewanych ataków dzikich psów, wyskakujących z krzaków niczym drapieżne pumy, które rzucają się w pogoń za swoją ofiarą. Tak też się czuliśmy – niczym ofiary losu – kiedy kły jednego z bezpańskich psów wbiły się bezpośrednio w sakwę Michała, rozszarpując ją niemalże na strzępy, narażając przy tym całą jej zawartość na ulewę i błoto.

Z monotonii skutecznie i regularnie wyrywał nas rower Asi, który wymagał już nawet nie naprawy, co raczej wymiany na nowy, lepszy model, jak to śpiewała jedna z polskich piosenkarek. Niemniej, żadna z wymienionych trudności nie ugasiła naszego zapału.

Przemierzając tereny Azerbejdżanu, Gruzji, Armenii oraz Turcji mieliśmy czas na refleksje inspirowane licznymi rozmowami z mieszkańcami oraz obcowaniem z przyrodą. Czas na odcięcie się od rutyny wydał owoce już w pierwszych dniach po powrocie, kiedy to trzeba było wrócić do zwykłego życia. Nagle prozaiczne rzeczy doceniliśmy stukrotnie, jak np. wygodne mieszkanie z bieżącą wodą, zasypianie w ciepłym łóżku, spożywanie śniadania przy stole, dostęp do ogromnej gamy produktów w pobliskim sklepie… Pozornie niewiele, a jednak tak wiele.

Mijają już dwa tygodnie od powrotu, kiedy to piszę, a w głowie ciągle pojawiają się nowe myśli wynikające z tego, co wspólnie przeżyliśmy w azjatyckich krajach. Kolejne refleksje, wnioski, spostrzeżenia, olśniania… Otwarci na więcej, szykujemy się na kolejną wyprawę nieco zmodyfikowanym szlakiem Alpe-Adria. Plany wciąż dopracowujemy, a zapał nie gaśnie.

Chętnie podzielimy się szczegółami i opowiemy więcej 18 listopada w Kokotku na Festiwalu Together i premierze książki!

Klaudia Stęchły

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl