18 listopada| Muzyczne Laboratorium

Nowa płyta Rolling Stones, czyli cios w AI

Chłopaki z Rolling Stones po 18 latach przerwy wydali swój kolejny autorski album – „Hackney Diamonds”. Dlaczego to takie ważne? Bo to jeden z ostatnich podrygów świata, który mija bezpowrotnie…

Właściwie to po co ja o tym piszę? Nigdy nie byłem jakimś ich specjalnym fanem, choć wkład w powstanie imperium rock’n’rolla szanuję bardzo. Przesłanie, z jakim kroczą przez życie, jest tak dalekie od jakichkolwiek znamion chrześcijańskiego moralizmu, że już chyba Zenkowi bliżej do jazzu…

Diagnoza dinoza

Przyparty do ściany pytaniem o trzy najpopularniejsze gatunki muzyczne globu, wycedziłbym: rock, pop, rap. Stonesi są uosobieniem tego pierwszego. A o dwóch kolejnych znamiennie wypowiedział się (jak zwykle niezawodny przy takich okazjach) gitarzysta KamieniCoSięToczą, Keith Richards. O rapie rzekł onegdaj:

Nie lubię, jak ludzie się na mnie wydzierają. W domu mam tego pod dostatkiem.

Wiem, o co mu chodzi. Stałem kiedyś pod sceną. Rapy były. Nie pamiętam ani jednego słowa. To znaczy pamiętam, ale nie wypada cytować. Stałem i miałem wrażenie, że ktoś wciąż na mnie krzyczy chcąc, mi obić mordę.

Wiem, romantyczny rap też bywa. A nawet taki o Panu Jezusie. Ale przyznać trzeba, że jednak nutka tej agresywnej pretensji jest w rapach dominująca. No i można się tym zmęczyć. indywidualnego kunsztu freestylowców nie kwestionuję, rzecz jasna.

Jeszcze o popie niech Stary Stones się wypowie:

Zawsze był do niczego. Jest produkowany jak najtaniej i jak najprościej, stąd ciągle brzmi tak samo. Nie ma w nim pasji i wielu emocji. Ja lubię muzykę z prawdziwymi instrumentami. Nie lubię plastikowych, syntetycznych brzmień, które lecą w windach.

Zgadzacie się? Ten problem pojawia się tam, gdzie muzyka jest towarem w supermarkecie, który trzeba wcisnąć jak największej ilości ludzi. Wyprodukować najtaniej jak się da, dostosować do oczekiwań masowych, atrakcyjnie opakować, zaatakować kampanią reklamową i wyłożyć na półkach. A potem już tylko z satysfakcją zaglądać na konto.

To dlatego uważam, że Stonesi wydający płytę są mimo wszystko pożądanym przejawem zanikającej normalności. Takiej, w której sztuczna inteligencja miejsca nie zagrzeje.

AI – artysta doskonały?

Problem z hitami

Mój problem z hitami Stonesów jest taki, że w zasadzie – to moje prywatnie zdanie oni za wiele ich nie mają. Tutaj Beatlesi miażdżą ich jak walec jajko.

Największy hit Stonesów – (I Can’t Get No) Satisfaction – za bardzo mnie nie bierze…

…natomiast Anybody Seen My Baby podoba mi się bardzo:

No, ale okazuje się, że to chyba plagiat jest. Sami Stonesi przyznali, że (podobno niechcący) ukradli tu refren – jakże genialny! – z piosenki k.d. lang Constant Craving:

Żeby być uczciwym – wolę ten refren w stonesowym wydaniu. A jak była pandemia, to wrzucili Stonesi do sieci pandemiczną piosenkę, którą od razu pokochałem! Living In a Ghost Town.

No i kolejny odcinek serialu pt. Plagiat

Angie plagiatem raczej nie jest i to bardzo spoko kawałek. Ale jednak Hotelem California ciut zalatuje

Hackney Diamonds. Recenzja tak zwana

Przejdźmy zatem do sedna. Dwudziesty czwarty album studyjny najstarszej formacji świata. Pilotowały go dwa promocyjne single z piosenkami Angry i Sweet Sounds of Haeven.

Można zadać sobie pytanie: czy panom w takim wieku wypada się wygłupiać i bawić w rock’n’rolla? Okazuje się, że tak. Płyta jest po prostu dobra. Kawał rock’n’rollowego rzemiosła. Brzmi świetnie, numery świetne, energia młodzieńcza. Wszystko się zgadza.

Co z tego, że to muzyka wtórna, wyeksploatowana, nienowoczesna? Im nie wypada grać czegokolwiek innego, bo nie umieją. Oni mają po 80 lat, a to już nie jest czas na muzyczne eksperymenty.

Ostatnia piosenka Beatlesów, czyli Lennon przewraca się w grobie

Czepiam się znów

Zastanawiam się tylko, ile z tego, co słychać, rzeczywiście wymyślili i zagrali Dziadkowie Rocka. Bo NA PEWNO nie wszystko. Bądźmy szczerzy. Tutaj liczy się marka. Siła kampanii była na poziomie maszyn kroczących ze Star Wars. Nawet piłkarze Barcelony biegali po boisku w koszulkach z ikonicznym jęzorem.

Gdyby taką samą płytę nagrała mało znana kapela, świat by o niej raczej nie usłyszał. Mamy po prostu do czynienia z globalnym odcinaniem kuponów. Ale jak by nie było zasłużonym.

Muzyka

Jeszcze w 2021 żył oryginalny pałker grupy Charlie Watts. I zdążył położyć swoje ślady w dwóch bodajże numerach. Przed śmiercią namaścił swojego następcę, którym jest Steve Jordan. I to on zabębnił do reszty numerów. W sumie jest ich 12. Zacznę od singla nr 1.

Angry

Kwintesencja stonesowej, prostej energii. Nic dodać, nic ująć.

Sweet Sounds of Heaven

Stonesi zaprosili do współpracy kilka postaci z samego panteonu. W Sweet Sounds of Heaven przecudownie na fortepianie, elektrycznym pianinie Rhodesa i moogu zagrał sam Stevie Wonder. Natomiast wokalnie towarzyszy tutaj Jaggerowi niejaka Lady Gaga. I to jak towarzyszy! Pasja, gospelowy sznyt i genialne wyczucie konwencji. To chyba jeden z najlepszych numerów płyty. Soulowa ballada z wielkim rozmachem.

A tekst? Jestem w szoku. Już sam tytuł intryguje. Jak na Stonesów oczywiście. Wygląda na to, że panowie nagrali swój pierwszy numer ewangeliczny. Czyżby się nawracali?

Słyszę najpiękniejsze dźwięki Nieba. Błogosław Ojca, błogosław Syna, słuchaj dźwięku bębnów. Niech żadna kobieta ani dziecko nie będą dzisiaj głodne. Proszę, ochroń nas przed cierpieniem i bólem. Czuję słodkie zapachy Nieba. Jem chleb, piję wino, wreszcie gaszę swoje pragnienie. Chcę być przepełniony deszczem Twojej niebiańskiej miłości.

Get Close

Tutaj z kolei na fortepianie zagrał Elton John. Bujający numer z energetycznym solem saksofonu.

Bite My Head Off 

Tutaj kolejny gość z najwyższej półki. Sir Paul McCartney. I co ciekawe, kolejny zaproszony wokalista (obok Wondera i Eltona), który nie śpiewa, a gra! Bez gwiazdorzenia i pchania się do przodu Paul chwycił za bas i po prostu zagrał tak, jak tylko bassmen Beatlesów potrafi. Zadziorny, pełen energii, niemal punkowy. Chcecie na imprezie poderwać ekipę do tańca? Puśćcie tan kawałek!

Rolling Stone Blues

Na koniec numer, który kończy płytę, ale i jest początkiem historii zespołu. Powrót do absolutnych korzeni. Blues Muddy Watersa, od tytułu którego chłopaki wzięli nazwę swojej kapeli. Gitara, głos, harmonijka. Surowo, prosto, prawdziwie.

Nie wierzę, że AI jest w stanie kiedykolwiek tak zagrać. Tak, ta płyta, to cios zadany sztucznej inteligencji. Może nie śmiertelny, ale na pewno dotkliwy. Zawsze coś.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.