Spoko Maroko, dni 18–19. Jesteśmy turystami, a turyści się targują
Widok Marrakeszu nocą jest piękny – zwłaszcza, gdy na niebie mamy pełnię księżyca.
Dzień 18. Zbijanie cen nową pasją
Wtorkowy poranek witamy w Tamallalt. Budzimy się o godzinie 8, a niektórzy nawet wcześniej, bo wyruszają na dzbankowe łowy. Poranna kawka, herbatka i zjadamy naleśniki z dżemem, amlou lub nutellą (lub raczej czymś nutellopodobnym). Tak czy siak, jest pysznie!
Ok. 9:30 wracamy do naszego lokum i chwilę po 10 ruszamy łapać stopa do Marrakeszu. Łapiemy w grupkach 2-, 3- i 4-osobowych i o 13:00 już wszyscy jesteśmy w mieście. Andzia załatwia możliwość zostawienia plecaków w Caritasie, dzięki czemu bez zbędnego obciążenia możemy eksplorować miasto. Lecimy zwiedzać!
Przechodzimy przez piękny ogród, w którym – jak na ten kraj – jest niesamowicie zielono. Następnie podziwiamy meczet i dalej ruszamy prosto na souk, czyli słynny targ. Miejsce tętni życiem, jest bardzo głośno i tłoczno. Oglądamy tańczące węże i małpki poprzebierane w sukienki. Sprzedawcy nawołują do zakupu niemalże wszystkiego, co można sobie wyobrazić.
Mijamy kolejne stoiska, a gdy spodoba nam się wzorzysta miska czy plastikowy wąż, przystępujemy do negocjacji! Z uśmiechem na twarzy zbijamy ceny, bo niektóre są naprawdę z kosmosu. Jako fanka ceramiki i wzorów, kupuję kilka małych miseczek i oczywiście magnesy.
Po czasie poszukiwań postanawiamy wydostać się na zewnątrz. Jednak nie jest to takie łatwe… Idziemy i idziemy, aż nagle wychodzimy na powietrze. Niestety nie jest to wyjście z targu, a coś w stylu magazynu pełnego ubrań, dywanów i tkanin. Zobaczyć targ od wewnątrz – też spoko doświadczenie.
Znajdujemy drogę powrotną i powoli ruszamy na Mszę Świętą, która ma zacząć się o 18:45. W międzyczasie udaje się załatwić nocleg przy kościele, w którym na odbyć się Msza. Franciszkanie są super! Mamy extra miejscówkę w krużgankach, które są oplatane przez drzewa i dużo roślin. Dostępne są również dwa (!) prysznice i cztery (!) toalety – taki luksus to coś nowego.
Msza Święta odprawiana jest po francusku, ale Ewangelię czyta o. Dominik. Uff… w końcu coś rozumiemy. Po Mszy ksiądz celebrujący zaczyna podawać każdemu rękę, dziękując za obecność. Jest bardzo śmiesznie i wesoło.
Na kolację idziemy do pobliskiej knajpy i zamawiamy tacosy, pizze i naleśniki – koniec z kuskusem! Przy okazji oglądamy mecz otwarcia Ligi Mistrzów – Real Madryt podejmuje VfB Stuttgart. Co ciekawe, mecz transmitowany jest w każdej restauracji, a nawet sklepach, w których znajduje się telewizor. Nawet pan ze straganu z warzywami ogląda mecz na telefonie.
Wracamy i ogarniamy się, bo o 22:00 zaczyna się adoracja. Kilka osób się myje, kilka rozmawia dzieląc się doświadczeniami z dnia i pokazując swoje targowe łupy.
Adoracja przez późną porę jest ciężka, ale piękna. Jest moment na zatrzymanie i skupienie się na jednym, Tym najważniejszym – Nim. Adorujemy również przez śpiew, co bardzo jednoczy.
Po adoracji jeszcze trochę rozmów czy wypraw na dach budynku. Niektórzy wchodzą po schodach i drabince, a niektórzy – jak Dobi – wdrapują się po drzewie. Widok Marrakeszu nocą jest piękny – zwłaszcza, że na niebie mamy pełnię księżyca.
Kładę się spać, dziękując Bogu za ten intensywny, ale dobry dzień i za kolejny dach nad głową. Dobroć ludzi jest niesamowita.
- nocleg: katolicka parafia w Marrakeszu
Ola Leleń
Dzień 19. Jesteśmy turystami
Budzę się, otwieram oczy i patrzę na zegarek. 8:23! Przecież pobudka miała być o 8.00. Ale nikt nie budził. Połowa z nas jeszcze śpi w najlepsze. Tak jakbyśmy wszyscy bez słów umówili się na chwilkę snu więcej. A zatem niektórzy śpią, ktoś się myje, a inni powoli bez pośpiechu pakują plecaki.
W końcu o 8:50 o. Dominik ogłasza, żeby do 10:30 się zebrać na Mszę. Wtedy już wstają wszyscy i w grupkach udajemy się na śniadania. Niektórzy zostają na miejscu, by dojeść ostatnią owsiankę, a inni wyruszają w miasto. Nasza grupka decyduje się na drugą z opcji.
Musimy się spieszyć, bo do 10:30 nie mamy aż tak dużo czasu. Idziemy zatem do najbliższej kawiarni. Okazuje się, że jest trochę droższa niż te, w których bywaliśmy dotychczas, ale jest tam wszystko, co nam potrzebne do szczęścia, czyli naleśniki i kawa. A kawa to nie byle jaka, ale taka wypasiona z dodatkami i syropem. W końcu mamy wakacje! Cieszymy się tym wyjątkowym spokojnym porankiem, aż tu nagle się zrobiła 10:20 i trzeba pędzić na Mszę, którą przeżywamy w kościele.
Po Mszy zaczyna się czas wolny. Pomysłów na to, jak go spędzić, jest tyle, ile nas wszystkich. Zbieramy się czym prędzej i wyruszamy w grupkach na spacer po Marrakeszu. Każdy ma inne marzenia, co chciałby przywieźć z Maroko do Polski, a więc sporo osób udaje się na targ. Tam wszystkiego jest pod dostatkiem, a nawet więcej. My takie zakupy zrobiłyśmy wczoraj, więc dziś decydujemy się na spacer w poszukiwaniu zabytków i innych turystycznych miejsc.
Zaczynamy od zobaczenia ogrodu Jardin Majorelle. Niestety bilety w tym dniu są dostępne dopiero na późniejsze godziny, więc musimy zmienić plan. Kierujemy się stronę meczetu Koutoubia – największego w Marrakeszu. Po drodze zatrzymujemy się wiele razy na zdjęcia, aby zachować jak najwięcej wspomnień z tego spokojnego spaceru.
W międzyczasie o. Dominik pisze na grupie, że znalazł amlu (marokańskie płynne masło orzechowe) po dość niskiej cenie. Szybko do niego dzwonimy z zamówieniem, aby kupił też dla nas, i kontynuujemy drogę. Nawigacja pokazuje, że już jesteśmy blisko i wtedy trafiamy na ładny ogród. Tym razem można wejść bez problemu, więc mamy mały zamiennik tego, do którego nie weszłyśmy. Tu znowu przerwa na zdjęcie i już idziemy bez zatrzymywania.
Docieramy dzisiejszego celu. Podziwiamy meczet jedynie z zewnątrz, bo zgodnie z naszymi domysłami – nie możemy zobaczyć go od wewnątrz. Ale się tym nie martwimy, bo czas nas goni. Jeśli chcemy coś jeszcze zjeść przed podróżą do Agadiru, to musimy wracać. Znajdujemy wypatrzoną wcześniej restaurację, jemy szybki posiłek i popijamy jak zwykle świeżo wyciśniętym sokiem.
O 14.30 zbieramy się przy kościele, bierzemy plecaki i ruszamy na dworzec. Bilety były kupione wczoraj, więc dziś dokupujemy jedynie bagaż. Czekamy 5 minut i wsiadamy do busa. Teraz czekają nas ponad 3 godziny drogi do Agadiru. Na szczęście autobus jest wygodny, więc podróż zapowiada się dobrze. Na nią też każdy ma swój pomysł. Jedni śpią, inni słuchają muzyki, jest też ekipa grająca w „czółko”. Jadąc mijamy nasze ukochane góry Atlas (ach… jak będziemy za nimi tęsknić!). Robimy krótką przerwę na stacji, a potem już prosta droga do celu.
Chwilkę po godzinie 19 wysiadamy i czym prędzej pokonujemy 2,5 km do parafii katolickiej, w której – jak się okazuje – proboszczem jest Polak! Przyjmuje nas bardzo ciepło, wprowadza nas do kościoła i opowiada krótką historię parafii. Następnie pokazuje nam miejsca, w których możemy się rozłożyć. Uprzedza, że nie ma dużo miejsca, żeby przyjąć tyle osób, ale na podwórku i w środku każdy znajduje kawałek dla siebie. Mamy też toaletę i prysznic, więc nie śmielibyśmy narzekać.
Po zrzuceniu bagaży większość naszej grupy udaje się na miasto. Przecież trzeba jak najszybciej zamoczyć nogi w Oceanie Atlantyckim! Jednak najpierw wypada coś zjeść. Nasza grupka znajduje miejsce, gdzie możemy zjeść omlety lub harirę. Jemy, popijamy herbatę i pędzimy w stronę plaży. Tam zgodnie z planem moczymy nogi. Ach… wspaniałe uczucie zwłaszcza po tylu dniach w górach!
Zadowoleni wracamy na nocleg, myjemy się i lecimy spać. W końcu trzeba mieć siłę, aby jutro podziwiać ocean i cały Agadir za dnia!
Małgorzata Łotarewicz
- nocleg: Agadir