Dzień 9 – Bóg troszczy się o swoich
Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali. Te słowa ukazują nam prawdę o tym, że każdy nasz wysiłek prowadzi ku wzrostowi. Nasz trud jest potrzebny, aby wyjść poza własny komfort, poza własne ograniczenia, i umieć przyjmować Boże plany w codzienności, która nas spotyka. Wczorajszy dzień był dla nas dość wymagający.
Pokonaliśmy dystans 37 km pieszo. To nasz nowy rekord. Po długiej wędrówce nie potrafiliśmy znaleźć noclegu. Noc spędziliśmy na targowisku miejskim. Możemy powiedzieć, że nasz sen był naprawdę twardy – twardy ze względu na podłoże (rozkładaliśmy namioty na betonie) i twardy, ponieważ byliśmy na tyle zmęczeni, że nikt z nas nie miał problemu z zaśnięciem. To była zdecydowanie jedna z lepszych nocy.
Nowy tydzień przyniósł nam nowe zmiany. Temperatura w Portugalii wzrasta do ok. 37 stopni Celsjusza, dlatego pobudki są nieco wcześniej. Budzikowa (Vlada) krzyczy już o 4.15, że pora wstawać… by o 5.15 ruszyć w drogę. O takiej porze wstawanie nie należy do łatwych rzeczy, gdyż na dworze jest jeszcze ciemno. Naszej wędrówce przez pierwszą godzinę towarzyszą księżyc i gwiazdy… Niektórzy z nas odkrywają w sobie nowe talenty i potrafią iść z przymrużonymi oczami. Niełatwo jednak o zagubienie się w takich okolicznościach.
Mamy nowego drugiego GPS-wego, Damiana, który tę zaszczytną funkcję przyjmuje z rana. Za bardzo nie wiedząc, gdzie nas poprowadzić, Damian pierwszy kawałek po ciemku idzie przed siebie, ufając Panu. Jego wiara nie zawodzi i okazuje się, że nie idąc szlakiem, a inną ścieżką, skróciliśmy sobie trasę i pokonaliśmy zaplanowany dystans w o wiele lepszym czasie, zmniejszając sobie też liczbę kilometrów. Po 6 km krótka, 20-minutowa przerwa na pobliskiej stacji paliw, czynnej dopiero od 7.00, dlatego musimy czekać na otwarcie, aby szybko zregenerować siły, wypijając małą kawę lub colę. To od razu stawia nas na nogi, i to dość konkretnie. Pokonujemy kolejny dystans – 12 km.
Dochodzimy do miejscowości Rabacal. Zauważamy kościół z otwartymi drzwiami, co nas bardzo cieszy, gdyż otwarte świątynie w Portugalii nie zdarzają się zbyt często. Z radością wchodzimy, aby na chwilę odetchnąć. Modlitwa utrudzonego pielgrzyma jest najszczerszą modlitwą. Stajemy przed Bogiem bez założonej maski. Modlitwa płynie z głębi serca. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy słabi i tylko w Nim możemy odnaleźć umocnienie i sens, aby kroczyć dalej. W tej miejscowości okazuje się, że jest też minimarket, więc korzystamy z okazji, aby zrobić małe zakupy na drugie śniadanie i napełnić wodą swoje bukłaki.
Ruszamy w kierunku miejscowości Conimbriga. Temperatura z godziny na godzinę rośnie. Mamy wrażenie, że jest znacznie więcej niż 37 stopni Celsjusza. Żar słońca jest mocno odczuwalny. Wąska, kamienista ścieżka prowadzi nas wzdłuż koryta wyschniętej rzeki. Każdy nuci sobie pod nosem: Nie ma, nie ma wody na pustyni. Nasza droga prowadzi przez wzniesienia. Wchodzimy na górę, aby za chwilę z niej zejść i wejść na kolejną. Cisza podczas wędrówki sygnalizuje, że każdy z nas walczy ze swoimi słabościami (bolące stopy, ból kręgosłupa, kostki czy kolana); próbujemy wymagać więcej od samych siebie. W takich chwilach warto wzbudzić konkretną intencję. Wtedy droga nabiera dodatkowego sensu. Nogi idą same.
W oddali zauważamy oznaki cywilizacji. Pojawiają się domy, co znaczy, że miasto jest już blisko. Dochodzimy do upragnionej przerwy obiadowej. Zatrzymujemy się, tradycyjnie, przy większym supermarkecie, aby ugotować sobie dobry obiad i udać się na krótką drzemkę.
Na swoich licznikach mamy już 30 km. Nie możemy zaprzeczyć, że duma w nas rośnie. Uświadamiamy sobie, że tylko razem potrafimy tyle pokonać, gdyż to właśnie w grupie jest siła. Czekamy na siebie nawzajem, dopingujemy dobrym słowem. Chłopcy zawsze chętnie proponują, że wezmą parę kilogramów z naszych plecaków. To pokazuje nam, że powoli na Camino stajemy się prawdziwą rodziną. Dzielimy ze sobą i smutki, i radości. Zawsze mamy wyciągniętą rękę w stronę drugiej osoby, która kroczy obok nas. Uczy nas to wrażliwości i autentycznej braterskiej miłości.
Na swojej drodze spotykamy prawdziwych aniołów. Dzięki wielkiej uprzejmości pracownika marketu, o przedziwnym imieniu Jaimie, możemy położyć się w klimatyzowanym sklepie. To człowiek z wielkim sercem – ładuje nam telefony, użyczając swoich gniazdek, oraz pozwala skorzystać z toalet, gdzie robimy szybkie pranie.
Codzienność na wyprawie uczy nas prostoty. Nie potrzebujemy wiele, aby przetrwać. Wystarczy chleb, woda i kawałek podłogi. Po obiedzie ojciec Dominik celebruje Mszę Świętą na pięknym, zielonym trawniku. Sprzyja to kontemplacji słowa. Na kazaniu wspomina o tym, że prostota życia jest najtrudniejsza. Chowa się za tym głęboka prawda, którą odkrywamy na wyprawie.
Ruszamy w dalszą drogę. Mamy przed sobą tylko 5 km do noclegu. Umocnieni po Eucharystii, z Jezusem w naszych sercach i z uśmiechami na twarzach kroczymy dalej.
Jesteśmy w miejscowości Cernache. Zaczynają się poszukiwania miejsca na nocleg. Marzymy chyba wszyscy o dobrej kąpieli, więc wzdychamy w sercu z prośbami do Boga. On daje nam znacznie więcej, niż oczekujemy. Mamy nocleg w formacyjnym domu zakonnym. Jezuici użyczają nam swoich pomieszczeń. Sam ich ogród budzi zachwyt. Mamy salę do spania i wymarzone prysznice. Entuzjazm nas rozpiera, widzimy, jak wielki jest nasz Bóg. Wieczór spędzamy wspólnie, integrując się przy dźwiękach gitary. Nasze serca nie mogą nie wychwalać Boga za tak wielkie dary, których na wyprawie doświadczamy.
Na wyprawie nasza relacja z Panem Bogiem stale się pogłębia. Czujemy, że jest blisko nas i podejmuje tę wędrówkę razem z nami. Błogosławiąc nam na każdym kroku.
Bilans dnia:
- 37 km
Nocleg:
w szkole prowadzonej przez Jezuitów w miejscowości Cernache
Przebytych do tej pory kilometrów: 245
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.