Poza siecią
Wczoraj w nocy przez mój teren przewaliła się burza z piorunami. Efekt jest taki, że nie mam internetu. A to oznacza odcięcie od bezkresnego oceanu sieciowych inspiracji i informacji jakże przydatnych przy pisaniu tekstu. To co, czekam aż znów popłyną bajty i wtedy napiszę? Nie. Męska decyzja. Piszę off the network. Coś w tej głowie muszę przecież mieć.
Formatowanie
Reklama jest zakamuflowaną formą propagandy. Jakakolwiek władza (polityczna, korporacyjna, kulturowa, handlowa, religijna), aby skutecznie rosła w siłę musi walczyć o jedną tak naprawdę rzecz. O to, by jak najwięcej ludzi myślało i robiło to, co ona (władza) chce. Kiedyś posłańcy królewscy jeździli po wioskach i drąc ryja ogłaszali z mocą spisane na pergaminie królewskie fanaberie. Żeby poddani wiedzieli co mogą, czego nie mogą. Co muszą, czego nie muszą. Co powinni, czego nie powinni. Im więcej wiosek, tym więcej posłańców i pergaminowych edyktów. Taka praprasieć. Środki stosowane wobec opornych finezją nie grzeszyły. Chłosta, odebranie części mienia, lochy, gilotyna. Wiadomo, każde prawo musi mieć swoje narzędzia motywacyjne.
Potem były gazety i znacznie łatwiej było władzy docierać do poddanych ze swoim przekazem. Radio to już prawdziwy sztos propagandowy. A telewizja rozwaliła system. Sprawiła, że lud w rękach rządzących stał się jak miękka plastelina w łapach bachora. To pandemia telewizyjnych skrzynek uknuła powiedzenie o czwartej władzy. A internet? Przecież wiecie. Narzędzie do formatowania naszych umysłów i serc o skuteczności tak potężnej, jakiej świat jeszcze nie widział.
Nie podpowiadaj!
Dziesięcioletni syn znajomego ma alergię na podpowiadanie. Mierząc się z rozwiązaniem jakiegoś zadania (typu hasło do krzyżówki albo zagadka detektywistyczna) dostaje szału, gdy ktoś do ucha szepcze mu odpowiedź. On chce sam. Zuch! Albo kody do szybkiego przechodzenia na kolejne levele komputerowych gier. Jaki to ma sens? Internet zabija myślenie. Indywidualność. Kreatywność. Oczywiście, że widzę plusy. Spore. Sieć to globalna biblioteka na miarę naszych cybernetycznych czasów. Problem jest gdzie indziej. Przerażająca potęga tego narzędzia sprawia, że to już nie my korzystamy z niego, ale ono z nas. Bo ktoś z tamtej strony chce by tak było. Smartfon z dostępem do sieci z założenia jest nowoczesnym narzędziem mającym nam pomagać w codziennym życiu. O tym, że te założenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, wiemy prawie wszyscy. A najbardziej ci, którzy tą technologię tworzą i kreują. To oni na potęgę posyłają swoje dzieci do szkół, gdzie nie ma internetu. Kto jak kto, ale to właśnie doktor Frankenstein najlepiej zdawał sobie sprawę z tego, jakiego stworzył potwora.
Tacy sami
Kiedyś myślałem, że możliwość podglądania wszystkiego, wszędzie i o każdej porze jest spoko. Zmieniam zdanie. Sieć oplatająca glob coraz bardziej zaciera naszą cenną różnorodność. Nie ma znaczenia czy żyjesz w Sudanie, Norwegii, Peru czy Nepalu. Nie ma znaczenia, bo i tak wszyscy tam patrzą w to samo okienko, gdzie to samo widać i to samo słychać. Władcy internetu rządzą światem. W sensie kulturowym domyślam się, jaka opcja jest narzucona tej planecie. Zobaczcie co śpiewa koreańska młodzież, jak ubierają się afrykańskie dziewczyny albo jak bawi się Boliwia. To co ma miliardy wejść decyduje o naszym życiu bardziej niż kochający rodzice, wykształceni nauczyciele, przejmująca historia i mądre książki. Z Biblią włącznie. Wielkie kłamstwo tego świata? POPULARNE ZNACZY DOBRE. To naprawdę jest straszna bzdura. Popularne jest po prostu popularne. I tyle. Jeśli jakiś piosenkowy gniot ma się stać wielkim hitem, najpierw trzeba go puścić milion razy w radio. Potem niech zaśpiewa to cały stadion i gotowe. Jak to powiadał Joseph Goebbels: kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Wszystko wskazuje na to, że u takich Beatlesów popularność jednak idzie w parze z jakością. Mój gust jest tak sformatowany, by wcześniejsze zdanie uznać za prawdziwe. Ale trzeba powiedzieć uczciwie – jakość muzyki Beatlesów jest względna. Gdyby nie pewne kulturowo-społeczno-promocyjne czynniki, pewnie nigdy nie usłyszelibyśmy ani jednej ich piosenki.
Presja
Boimy się nie być tacy jak inni. Boimy się, że inni nie klepną nas po plecach i nie powiedzą: zarąbiście! A jeszcze bardziej boimy się tego, że powiedzą coś niemiłego. To nas paraliżuje. To jakaś smycz, jakieś niewidzialne zniewolenie, które kieruje naszym życiem. To jest chore, że panicznie boimy się na przykład wyjść na ulicę w różowych spodniach wypożyczonych z teatralnego magazynu, bo przeraża nas biczowanie kpiącymi spojrzeniami. Ja akurat z różowymi spodniami nie mam problemu. Ale z tym jak zagram przed ludźmi już tak. Są pewne standardy, oczekiwania, niewidzialne tory, po których musisz się poruszać by zasłużyć na aprobatę. Zawsze ceniłem artystów, którzy robili tylko to, co sami uważali za właściwe. Wbrew sformatowanemu przez system tłumowi. Ryzykując, że nikt nie kupi ich produktu. I nie zaklaska. A nawet zagwiżdże i rzuci zgniłym jajkiem. To jest właśnie przekleństwo internetu. Jakaś niewidzialna siła decyduje za ciebie o tym jaki masz być. Bo jak nie będziesz taki jak powinieneś, to nie będzie nagrody. Tylko kara. Łapka w dół. Dużo łapek w dół. Tak dużo, że życie może stracić sens.
Etno
Dzisiaj najcudowniej jest tam, gdzie nie ma sieci. Mówię to z całą odpowiedzialnością. Kiedy zacząłem odkrywać różnorodność i bogactwo etnicznych kultur, zakochałem się w tym naturalnym i prostym świecie bez reszty. Niewiele o nim wiem tak naprawdę, bo to bardzo wielki świat. Ale wystarczy, że zanurkuję w jego głębię choćby na moment. Choćby tuż pod powierzchnię. I już jest dobrze. Kultury, które rodziły się w ciągu setek lat. Każda inna, każda niepowtarzalna i każda na swój sposób piękna. Dlaczego tak jest? Bo w ten świat nie wkroczył ze swoimi buciorami internet i nie zdążył zniszczyć tej delikatnej rzeczywistości. Nikt nikogo nie podglądał, nikt nikomu nie zazdrościł, nikt nikogo nie małpował, nikt nikogo nie lajkował, nie lansował, nie sprzedawał. Każdy z tych światów to niezależna, odrębna rzeczywistość. Jej muzyka jest dla mnie w dzisiejszym sformatowanym kulturalnie globie głębokim oddechem świeżego powietrza. To etniczne muzykowanie jest wolne od dwóch rzeczy, które bezczeszczą pierwotną rolę sztuki – od potrzeby próżnego brylowania i zabójczego wirusa komercji. Tam muzykuje się z najprostszych pobudek – by dać zwykłemu życiu trochę niezwykłego smaku. By się zabawić. By opowiedzieć o swoich smutkach. I wreszcie – by oddać chwałę Bogu. Kimkolwiek by był.
Chętnie wrzuciłbym teraz kilka zajawek etnicznego muzykowania, ale jak wiecie, nie mam internetu. Sami sobie zerknijcie w różne zakątki świata. Okazuje się, że nie trzeba śpiewać jak Billie Eilish i grać jak Marcin Patrzałek by było pięknie. Bo piękno sztuki jest względne. Ale jeśli nie oderwiecie się od sieci, nigdy tego nie odkryjecie. No tak, ale bez sieci nie dowiecie się jak grają na drugim końcu świata. Ech, ciężko bez tego netu. Nie żebym wycofywał się z tego co napisałem. Tyle tylko, że sieć naprawdę uzależnia. A co z tą wartością bezwzględną? Jedyną jaką znam jest miłosne orędzie Chrystusa. Ewangelia to jedyne powszechne sformatowanie ludzkości, przeciwko któremu nie będę protestował. Bo to jedyne sformatowanie, które może tej ludzkości wyjść tylko na dobre.
Adam Szefc Szewczyk
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.