30 września| Artykuły

Alchemia. Nauka czy szarlataneria?

Zrodziła się najprawdopodobniej w starożytnym Egipcie. Początkowo była związana ze sztuką balsamowania zwłok. Geneza alchemii świetnie wyjaśnia jej istotę. Balsamowanie zwłok jest w gruncie rzeczy naiwną próbą walki ze śmiercią.

Nie dziwi mnie, że od zarania świata człowiek nie ma w sobie zgody na śmierć. Na choroby. Na starość. Na bezradność wobec praw natury i wichrów życia. Nie dziwi mnie. Alchemia to jedna z prób ludzkości na przekroczenie tego, co wydaje się nieprzekraczalne.

Jest tylko jedno pytanie: gdzie w alchemii leży granica pomiędzy realizowaniem Bożego wezwania czyńcie sobie ziemię poddaną, a uleganiem pokusie by stać się jako bogowie?

Alchemia pobożna

Tego nie wiedziałem. Podstawy swojej wiedzy alchemicy zawdzięczają średniowiecznym, scholastycznym filozofom. Serio. Mało tego. Uprawianie alchemii nie kłóciło się kiedyś z poczciwym, chrześcijańskim żywotem. Przykład pierwszy z brzegu. Średniowieczny biskup Ratyzbony, mentor samego świętego Tomasza z Akwinu, niejaki Albert Wielki był alchemikiem! Na pełnym legalu. Alchemiczne praktyki zupełnie nie przeszkodziły mu zostać doktorem Kościoła i ostatecznie świętym.

Takie coś jest możliwe z bardzo prostego powodu. Kiedyś, dawno temu, alchemia była dyscypliną nauki i filozofii o bardzo filantropijnych podstawach. Chrześcijańskich rzekł bym. Już na progu nowożytności ideał alchemika był taki: filantrop, który z pomocą Boga zdobywa kamień filozoficzny i posługując się nim rozdaje biednym złoto, a chorych leczy i przynosi im ulgę w cierpieniach. Nie bierze za to żadnej kasy i jest anonimowy, żeby sława nie uderzyła mu do głowy. Założenia słuszne. Ale trzeba być skrajnie naiwnym by wierzyć, że do zrealizowania przez słabego, grzesznego człowieka. Pokusa władzy jaką roztacza wizja kamienia filozoficznego jest nie do odparcia. Na dłuższą metę przynajmniej. Tu już nie chodzi tylko o władzę polityczną. Chodzi o władzę nad życiem drugiego człowieka i prawami natury. Chodzi o to, by stać się jak Bóg.

Skąd ja to znam?

Historia alchemii to historia grzechu. Powtarza się wszędzie. W nauce, medycynie, polityce, kulturze, sporcie. Nawet w religii. A może zwłaszcza. Nie ma takiej rzeczywistości, która dotknięta przez człowieka była by wolna od zepsucia. Czyż nie jest współczesna inżynieria genetyczna nową alchemii formą? Dzisiejszych odkryć w dziedzinie genetyki nikt nie kwestionuje. To wciąż realizowanie Bożego wezwania, by czynić sobie ziemię poddaną.

Jednak zapędy współczesnych naukowców dawno zaczęły wykraczać poza obszar jedynie odkrywania i służenia człowiekowi, wkraczając na teren manipulacji, władzy absolutnej i obezwładniającej żądzy zysku. Myślę, że nie mamy nawet bladego pojęcia, co oni w tych najnowocześniejszych laboratoriach kombinują. I chyba wolę nie wiedzieć. Polityk jak idzie po władzę to mówi, że robi to, bo chce służyć społeczeństwu. Przepraszam, czy ktoś jeszcze w takie deklaracje dzisiaj wierzy? Powiadają, że agonia alchemii zaczęła się w XVII wieku. Ja twierdzę, że wciąż ma się dobrze.

Istota

Tego jeszcze nie pisałem, choć pewnie wszyscy to wiecie. Alchemicy mieli dwa fundamentalne cele – odkrycie kamienia filozoficznego oraz panaceum. To pierwsze to metoda zamiany ołowiu w złoto. Fachowo nazywa się to transmutacją. Czyli krótko mówiąc zamianą jednych pierwiastków w inne. Zróbmy doświadczenie. Do pustej szklanki wsypujemy proszek. Zalewamy go gorącą wodą i oto w wyniku transmutacji otrzymaliśmy odżywczą zupę. Trochę nagięty przykład, ale fajnie obrazuje obsesję alchemików.

Dzisiaj w odkrycie kamienia filozoficznego w jego klasycznej wersji już chyba nikt nie wierzy. Choć sen o maszynce do robienia pieniędzy albo kurze znoszącej złote jajka jest wciąż żywy. A nawet coraz żywszy. Mamy dzisiaj na świecie takie wynalazki? Oj tak. Są na świecie alchemicy od finansów, którzy po wcześniejszym zastosowaniu pewnych metod siedząc teraz w wygodnym fotelu codziennie powiększają swoje fortuny o miliony dolarów. Czyż nie jest to współczesna odmiana kamienia filozoficznego? Albo inny przykład transmutacji: umieszczasz na swoim instagramie kilka słów. I ten post momentalnie zamienia się w dwa miliony funtów! Kto ma taki kamień filozoficzny? Cristiano Ronaldo.

Panaceum. Wszyscy chcemy być zdrowi i żyć wiecznie. Wiadomo. W gruncie rzeczy alchemicy chcieli pokonać przekleństwo grzechu. Unieważnić to, co postanowił Bóg. Szaleństwo, wiem, ale człowiek generalnie jest szalony. Zmarł niedawno Charlie Watts, perkusista legendarnych The Rolling Stones. Nie wiem z czego to wynikało, ale do tej pory postrzegałem ich w jakimś sensie jako wiecznie młodych. Wręcz nieśmiertelnych. Wiem, że to jest głupie i kłóci się z oczywistymi faktami, ale ich medialny wizerunek i przekaz jest (był) taki: wciąż jesteśmy tymi samymi pełnymi życia stonesami, mamy się świetnie i generalnie tak już zostanie. Alchemicy rocka! Jakoś tak to odbierałem. Do tego jeszcze Keith Richard z biografią pod buńczucznym tytułem Niezniszczalny, na temat którego krążą legendy o przedłużających życie transfuzjach krwi. I tu nagle jeden z niezniszczalnych umiera. To gdzie to panaceum? Jest, ale zupełnie gdzie indziej.

Najsłynniejszy polski alchemik

Michał Sędziwój za takiego uchodzi. Alchemik jeszcze z tej starej, dobrej szkoły. Urodził się 2 lutego 1566 roku w Łukowicy. Zmarł 70 lat później w Kravarach. Był nie tylko alchemikiem. Również lekarzem, dworzaninem i doradcą cesarza. A nawet sekretarzem polskiego króla, Zygmunta III Wazy. Przedstawiciel białej alchemii. Takiej, w której człowiek znał swoje miejsce w szeregu i nie miał zamiaru wyskakiwać przed Boga. Powiadał, że alchemik z łaski Boga jest twórcą i tworzywem.

Sędziwój doskonale wiedział, że początek wiedzy to bojaźń Boża. Kamienia filozoficznego co prawda nie odkrył, ale odkrył coś, co nazwał pokarmem życia. Jego badania nad procesami oddychania i spalania z zapartym tchem śledził cały ówczesny naukowy świat. Z Isaakiem Newtonem włącznie, który studiował jego dzieła. A owa tajemnicza substancja, którą najsłynniejszy polski alchemik nazwał pokarmem życia to po prostu… tlen.

Alchemik Jedyny

Jeśli celem alchemii jest opanowanie transmutacji i patent na wieczne życie, to mamy tylko Jednego, który te cele osiągnął. Nie wiem, czy nazywanie Jezusa alchemikiem nie zahacza o bluźnierstwo, ale fakty są faktami. Pewnie wszyscy mamy te same skojarzenia: zamiana wody w wino, rozmnożenie chleba, uzdrawianie, wskrzeszanie. Lista jest długa. Cud Eucharystyczny to zupełnie osobna sprawa. Pewien ksiądz mi to kiedyś wyklarował.

Wszystko co istnieje składa się z substancji (istoty) i przypadłości (cech). Na przykład samochód. Po wyjeździe z salonu jest pachnącą nowością bezawaryjną maszyną. Po dwudziestu latach to już przeżarty rdzą, psujący się co chwilę stary grat. Ale to wciąż to samo auto. Przypadłości się zmieniły. Substancja nie. To co dokonuje się na ołtarzu w czasie każdej Mszy Świętej to jedyny przypadek na świecie, kiedy zmienia się substancja, a przypadłości pozostają te same. Chleb wciąż wygląda, smakuje i pachnie jak chleb, ale chlebem już nie jest. Jest Bogiem. To nie jest transmutacja. To transsubstancjacja. To coś znacznie więcej niż alchemia. To największy z cudów. Cud Miłości.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.