21 września| NINIWA Team

Piesza wyprawa do Gruzji – dzień 19 i 20

"W niedzielę nie płynie czas i nie starzeje się nikt". Te słowa oddają atmosferę jaka panowała w sali muzykologii u Ojców Kamilianów, którzy nas gościli w niedzielny poranek. Wstaliśmy dość wcześnie na Mszę Świętą o godz. 8:00. W tym czasie dowiedzieliśmy się o nocnych wycieczkach i graniu poezji w sobotnią noc.

Dzień 19

Na Mszy mieliśmy gości, rodzinę w misji, ze wspólnot Neokatechumenalnych. Ania i Michał powiedzieli swoje małżeńskie świadectwo nasycone egzystencjalnymi wyborami i miłością Bożą. Później śniadanie, sprzątanie pomieszczeń i wymarsz z Tibilisi. Odprowadził nas Kamilianin o. Zygmunt Niedźwiedź. Serdeczne dzięki Ojcom za gościnę.

Wyszliśmy do Parku Narodowego Tibilisi i tam wędrowaliśmy do wieczora. Biorąc po uwagę rozprężenie związane z pobytem w Tibilisi ta 20 km kamienista trasa i słońce dały nam w kość. Z ulgą położyliśmy się spać w namiotach, szukając noclegu po zmroku. Gruzja to nietypowy kraj. Przykładem było nasze spotkanie z mieszkańcami Tibilisi przy jednym spożywczaku. Gdy spytali co to za grupa i co robimy u nich jakby automatycznie przeszli do propozycji napicia się wspólnie wina. Gdy my odmówiliśmy to im nie przeszkadzało i w 3 minuty byli gotowi. Nasi reprezentanci godnie się spisali, ale to w jaki sposób czujemy się traktowani wykracza daleko poza obszar alkoholu.

Często doświadczamy uważności i serdeczności Gruzinów, ludzi o mocno spracowanych dłoniach, twarzach pobrużdżonych od trosk i sercach naznaczonych komunizmem. Ludzie tu noszą Krzyż, ale jest więcej przestrzeni spotkania. To jest rzeczywiście inny stan umysłu tak inny od zachodniego sposobu myślenia. Daje do myślenia.

Dzień 20

To był nasz ostatni wypad w gruzińskie góry. Jutro cały dzień poświęcamy na podróż do Kutaisi, skąd wylatujemy do Polski. Ostatnim naszym celem było zdobycie przełęczy w parku narodowym Tblisi. W drodze do niej zatrzymaliśmy się w prawosławnym klasztorze prowadzonym przez brodatych mnichów o gniewnych spojrzeniach. Okazali się jednak przemiłymi ludźmi. Pozwolili nam uzupełnić zapasy wody oraz poczęstowali nas chlebem. Ponad to, pozwolili wejść kobietom na teren świątynny, co nie jest powszechną praktyką na wschodzie.

Krajobraz pomału się zmieniał. Zaczynaliśmy wędrówkę od suchego terenu, a powoli teraz wchodziliśmy w gęsty, wilgotny las. Była to miła odmiana po wczorajszym zmaganiu się brakiem wody i żarem leżącym się z nieba. Sama przełęcz nie powaliła nas. Była porośnięta drzewami i krzewami które utrudniały podziwianie widoków. Mimo to był to dobry czas na podsumowanie naszej kończącej się wyprawy i podzieleniem się własnymi odczuciami z innymi uczestnikami. Widok z przełęczy nie powalał na kolana, ale za to zaskoczyła nas wiadomość od Ojca, że czekolada w Polsce podrożeje oraz to, że musimy jak najszybciej zejść do obozowiska, bo przyjechał lekko nerwowy właściciel pola na którym spaliśmy.

Po przyjściu na pole namiotowe i interwencji naszego sztabu kryzysowego w składzie: ojciec Dominik oraz jego tłumacz Maciej, udaliśmy się na nowe miejsce blisko obwodnicy Tbisli, skąd będziemy łapać jutro naszego ostatniego stopa do Kutaisi.