30 października| Artykuły

Squid Game czyli dzieci w piekle [Spoliery]

W poszukiwaniu dowodów na to, że światem jednak rządzi diabeł mam i to. Połączenie południowokoreańskiej wrażliwości z dekadencką misją Netflixa musiało dać miażdżący efekt. I dało.

Squid Game w ciągu kilku tygodni stał się numerem 1 kalifornijskiej platformy już teraz zarabiając setki milionów dolców.

Jak to jest możliwe, że świat serwuje nam trujące danie i nikt nie widzi w tym problemu? Prawie nikt.

Hwang Dong-hyuk

O twórcy tego makabrycznego nieporozumienia w sumie nie wiemy nic. Tyle tylko, że do czasu Squid Game był nikim. W sensie globalnej rozpoznawalności. Naczytał się japońskich komiksów i w końcu, nie czekając aż świat pokocha go za sztukę, uznał, że wystarczy jak pokocha go za makabrę. Zgodnie ze starą filmową regułą, która głosi, że jak już nic nie działa to pozostaje pokazanie na ekranie ścięcia głowy albo nagiej baby. Hwang Dong-hyuk przekonał się na własnej skórze jak bardzo skuteczna to reguła.

O co tam chodzi?

To koreańskie cudo trafiło do Netflixa zaledwie kilka tygodni temu – 17 września 2021. I błyskawicznie zainfekowało świat. To, że o tym piszę jest na to najlepszym dowodem. Wszystko zaczęło się od SMS-a, którego moja znajoma dostała od koleżanki. To był SMS – OSTRZEŻENIE. Wtedy dowiedziałem się, że jest coś takiego jak Squid Game. Akcja serialu opowiada o grupie niespełna 500 osób, które na skutek fatalnych zrządzeń losu i nieodpowiedzialnych decyzji toną w długach. Każda z nich dostaje od tajemniczej organizacji zaproszenie do gry, w której wygraną jest gigantyczna suma pieniędzy – 38 milionów dolarów! Dla zadłużonych po uszy ludzi to propozycja życia. I śmierci.

Trujące kalmary

Wszyscy trafiają do urządzonego w stylu dziecięcych gier i zabaw świata. Kolorowego, uśmiechniętego i jak się nieco później okazuje – przerażającego zarazem. To tutaj mają grać o główną nagrodę. I to tutaj, w brutalny, bezwzględny i spektakularny sposób będą zabijani. Przecież nie wszyscy mogą wygrać! Tak, karą za przegranie w tej zabawie jest śmierć.

Na wiele sposobów

Menu z rodzajami uśmiercania odpadających z gry ludzi jest w Squid Game przebogate. Mamy klasyczną kulkę w łeb, zrzucanie z ogromnej wysokości, skręcanie karku, podrzynanie gardła, wylewający się mózg, przebijanie brzucha i wyłupywanie oczu. Tak z grubsza. Do tego dorzućmy jeszcze samobójstwa i seks. Wszystko oczywiście z dbałością o realizm. Jak to w dzisiejszym dobrym kinie. No i jak tu nie oglądać? Rodzice, nauczyciele i psycholodzy już biją na alarm.

Alarm!

Nie tylko w Polskim ciemnogrodzie jak się okazuje. W Wielkiej Brytanii kuratorium okręgu Bedfordshire przesłało rodzicom takie ostrzeżenie: w ostatnim tygodniu osoby zajmujące się bezpieczeństwem dzieci zaczęły informować, że niektóre dzieci w wieku szkolnym zachowują się agresywnie na szkolnych boiskach, powtarzając zabawy z serialu Squid Game. O tym, że ludzie zaczynają przenosić filmową rzeczywistość do realu alarmują już też w Stanach Zjednoczonych, Australii, Nowej Zelandii, wielu krajach europejskich i azjatyckich. Nawet kuratorium liberalnie przodującej Belgii jest zaniepokojone rozwojem wydarzeń, pisząc do rodziców, że ich dzieci inspirowane netflixowym hitem bardzo niefajnie zaczynają się bawić.

Po co?

Twórcy Squid Game próbują wskazywać na głębokie psychologiczne przesłanie filmu. Że niby tu chodzi o coś więcej, niż tylko o brutalność i makabrę. Ok, zgodzę się z tym, że film jest jakąś przejaskrawioną paralelą naszej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której jesteśmy gotowi wiele zaryzykować, by zdobyć duże pieniądze. Tak jest w istocie. Dla zawodowej hossy poświęcamy relacje, rodzinne szczęście, zdrowie i w konsekwencji życie. Japońskie (nomen omen) karoshi to idealny przykład na Squid Game w realu. Zgadzam się – jest Squid Game jakąś przerażająco smutną karykaturą naszego świata. Ale kompletnie nie wierzę, że robienie takich filmów i oglądanie ich w jakikolwiek sposób rozwiąże problem. Więc jest pytanie: po co?

Skojarzenia

Stare przysłowie pszczół – jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę – jednak ma w sobie sporo racji. Zwykle wyjaśnienia zawiłości naszego życia bywają banalne. Myślę, że tak jest i tym razem. Przeczuwam też inną motywację – formatowanie młodych sumień pod wcześniej założoną tezę. Usłyszałem kiedyś jak pewna ultra-lewicowa Pani polityk grzmiała z mównicy: musimy rodzinom odebrać dzieci i ich wychowanie powierzyć państwu, by rosło pokolenie naszych wyborców! Chrześcijańska rodzina największym wrogiem systemu była, jest i będzie. Amen.

Kiedyś ludzie byli brutalnie zabijani na arenach przy uciesze siedzącej na trybunach gawiedzi. Potem były hitlerowskie obozy zagłady. Dzisiaj entuzjaści spod znaku księżyca i gwiazdy mają swoje krwawe igrzyska. To tylko wierzchołek dziejowej góry lodowej ludzkiego zezwierzęcenia w realu. Wraca pytanie: po co pokazywać na ekranach naszych telewizorów to, czego boimy się nawet we śnie?

Piękno i dobro

Tak, jestem (właściwie to byłem) fanem horrorów. Filmowe potwory i strachy zawsze mnie pociągały. Ale wiem też dzisiaj, że fascynacja brutalnością na ekranie ma swoje demoniczne podłoże. Sorry, możecie mi przykleić łatkę zakurzonego eksponatu z kościelnego ciemnogrodu, ale tak mam.

Bóg stwarzając świat ani razu nie powiedział, że to co stworzył było złe i brzydkie. On zawsze widział, że to co stwarzał było dobre i piękne. Artysta to ktoś szczególnie powołany do stwarzania. Na wzór Stwórcy absolutnego. Wiem, że trudno mi przebić się z taką ideą, ale uważam, że sztuka powinna promować dobro i piękno. Zła i brzydoty mamy w realu pod dostatkiem. Po co więc pałować się tym jeszcze w wirtualu?

Że co? Że w jasełkach też mamy postać śmierci? Ok, ale istotą jasełek jednak jest fascynacja życiem. Tam śmierć przegrywa. A to zupełnie inna historia. Uważajmy na to co oglądamy. Nie tylko na Squid Game. Tego syfu jest znacznie więcej.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.