27 sierpnia| Artykuły

10xIronman, czyli o granicach ludzkich możliwości

Moja świadomość, że jest coś takiego jak Ironman, zrodziła się po zaliczeniu filmu "Najlepszy" Łukasza Palkowskiego. To historia prawdziwa. Historia człowieka, który odbił się z samiuśkiego dna człowieczeństwa i wskoczył na szczyt. Jerzy Górski (bo o nim mowa) w spektakularny sposób wygrał mordercze zawody Double Ironman, ustanawiając nowy rekord świata: 24 godziny, 47 minut i 46 sekundy. Minęło kilka lat i dzisiaj 2xIM przestał już dziwić gawiedź. Pojawiły się nowe dystanse, nowe wyzwania i nowe emocje: 5xIM. 10xIM. A nawet 20xIM. Sic!

O tym, czym jest Ironman, o ultrasach będących bohaterami tego show i o tym, czy sport to zawsze zdrowie – już za chwilę.

Od początku

Korzenie tej najpopularniejszej chyba na globie ekstremalnej imprezy sportowej sięgają początków XX wieku. Kolebką Ironmana jest Francja. To właśnie tam narodziła się idea sportu z cyklu TRZY W JEDNYM. W 1902 roku „Les trois sport” obejmował bieganie, jazdę rowerem i… kajakarstwo! Dopiero w latach 20. w miejsce kajaków wskoczyło pływanie.

W porównaniu z dzisiejszymi dystansami, te początkowe wydają się być groteskowe: bieg 1200 m, rower 10 km i pływanie 200 m. Brzmi jak wyzwanie dla rodzin z małymi dziećmi.! 😄 Jednak pomysł nie przetrwał próby czasu i w latach 30. zniknął z kalendarzy imprez sportowych na kilka kolejnych dziesięcioleci.

San Diego

To tutaj w 1974 roku odbyły się pierwsze zawody, które miały być bezpośrednią inspiracją dla tego właściwego Ironmana. Dwóch pionierów triathlonu – Jack Johnstone i Don Shanahan – niezależnie od siebie wpadło na pomysł zorganizowania triathlonu w wersji premium. Obaj zgłosili się z tym pomysłem do lokalnego klubu San Diego Track Club. Załapało. 25 września 1974 roku prawie 50 śmiałków wystartowało w triathlonie z dystansami: bieg 10 km, rower 8 km, pływanie 500 m. Żona Jacka przyznała, że to miała być jednorazowa impreza. Ot, taki chwilowy wybryk nadambitnych sportowców. Jakże się myliła…

Hawaje

Jest rok 1977. Bankiet z okazji rozdania nagród w lokalnych zawodach biegowych na Hawajach. Są na nim obecni John Collins, komandor Navy SEAL (marynarki wojennej USA) i jego żona Judy. To oni mieli wygenerować dyskusję na temat stworzenia czegoś extreme. Czegoś, co byłoby alternatywą dla wyeksploatowanych już koncepcji. John proponuje połączenie trzech popularnych i wymagających dyscyplin rozgrywanych na Hawajach:

  1. maratonu pływackiego na dystansie 3,8 km Waikiki Roughwater,
  2. maratonu rowerowego dookoła wyspy O’ahu – 180 km,
  3. maratonu biegowego w Honolulu – 42 km.

I chociaż ta koncepcja nie była niczym specjalnie nowym (patrz: San Diego) to rodziło się wówczas coś naprawdę wyjątkowego.

Narodziny Ironmana

Na wspomnianym bankiecie Collins spisał na kolanie kilkustronicowy regulamin rodzących się zawodów. Jego fragment:

Pistolet startera wystrzeli punktualnie o 7 rano, wtedy zegar zacznie odliczać czas. Ten, kto wbiegnie na metę pierwszy, zostanie nazwany Człowiekiem z żelaza.

Rok później, 18 lutego 1978 roku, piętnastu śmiałków (w tym sam John Collins) pojawiło się na plaży Waikiki na południowym wybrzeżu wyspy O’ahu. Przed startem każdy z tej piętnastki otrzymał trzy kartki papieru. Były na nich regulamin i opis trasy. Na ostatniej stronie widniało ręcznie napisane zdanie, które już zdążyło przejść do historii:

Swim 2,4 miles! Bike 112 miles! Run 26,2 miles! Brag for the rest of your life! (Będziesz się tym szczycił do końca życia!)

Pierwszym Ironmanem w historii został Gordon Haller. Wszystko zajęło mu 11 godzin, 46 minut i 58 sekund.

Drugi i trzeci…

Drugiego Ironmana wygrywa Tom Warren z czasem 11 godzin, 15 minut i 46 sekund. Chłopak trafia na rozkładówkę Sports Illustrated – najbardziej prestiżowego wówczas czasopisma sportowego w USA. Tak zaczął się marsz tej niszowej początkowo imprezy na salony.

Jednak John i Judy Collins nie mieli chyba do końca świadomości potencjału, jaki kryje się w stworzonej przez nich imprezie. Przekazali ją w ręce Valerie Silk, a sami opuścili wyspę sądząc, że Ironman przetrwa jeszcze może rok, może dwa… Do trzeciego Ironmana zgłosiło się już 108 zawodników. Silk poświęca się Ironmanowi bez reszty. Czuje potencjał.

Po kilku latach zmienia miejsce rozgrywania zawodów. Od pewnego momentu mekką ludzi z żelaza stało się wulkaniczne pustkowie wyspy Big Island na Hawajach. Zaczął się intensywny rozwój imprezy, biznesowe partnerstwa i sponsorskie kontakty. W 1983 r. Silk rejestruje znak towarowy IM i już w zasadzie wiadomo, że Ironman lada moment stanie się jedną z najbardziej prestiżowych imprez sportowych świata.

Z rąk do rąk

Rozmach imprezy zaczął w końcu przerastać Valerię Silk. W 1988 roku na starcie stanęło już ponad 1200 uczestników! Ostatecznie zmęczona tym wszystkim Silk sprzedała Ironmana firmie World Triathlon Corporation. Za 3 miliony dolarów. To stosunkowo niewiele, zważywszy za ile poszedł Ironman niespełna 30 lat później. W sierpniu 2015 roku WTC wpada w macki chińskiego giganta, Daliana Wanda, który zapłacił za markę Ironman (wliczając długi WTC) prawie 900 milionów dolarów!

Ultrasi

Triatloniści mierzący się z Ironmanem walczą nie tylko z własnymi słabościami. Siłują się z bocznym wiatrem, który w porywach potrafi dąć z prędkością 90 km/h. Do tego upał. Czasem i 40-stopniowy.

Julie Moss ukończyła Ironmana jako 23-letnia studentka. Ale cóż to było za ukończenie! Julie, totalnie wyczerpana, dosłownie doczołgała się do mety. To wtedy zrodziło się kultowe ironmanowe powiedzenie: Anything is possible – Wszystko jest możliwe.

Najmłodszym Ironmanem jest Robin Tain, który przebiegł linię mety mając 14 lat. Jednym z najstarszych – prawie 90-letni japończyk Hiromu Inada. Dorzuciłbym jeszcze do tej galerii ultrasów kilkudziesięcioletnią zakonnicę Madonnę Buder, która ukończyła 45 Ironmanów. Dzięki tym wyczynom zyskała przydomek Iron Nun, czyli Żelazna Siostra! O Polaku Jerzym Górskim nie będę się rozpisywał. To fenomen na skalę światową. Polecam film Najlepszy.

10xIM

Dziesięciokrotny Ironman wydaje się być jakimś absurdem. Szaleńczo nierozsądną próbą poszukiwania granic ludzkich możliwości bez liczenia się z piątym przykazaniem. Zakończony niedawno Swiss Ultra Triathlon na dystansie 10-krotnego Ironmana stał się u nas głośny za sprawą trzech Polaków, którzy byli jednymi z faworytów: Robert Karaś, Adrian Kostera i Tomasz Lus. Ostatecznie 10xIM 2022 wygrał Belg Kenneth Vantuyn.

A teraz skumajmy, o jakich dystansach mówimy w przypadku tego szaleństwa: pływanie – 38 km, rower – 1800 km i bieg – 420 km (sic!). Zwycięzca potrzebował na to 182 godziny, 43 minuty i 43 sekundy. Zgadza się – to ponad tydzień! Jasne, że musieli spać, pić, jeść, brać oddech, robić siku i takie tam. Ale im mniej tego było, tym większe były szanse na zwycięstwo. Czy taka zabawa nie jest już lekkim przegięciem?

Wpis

Wrzucam ciekawy wpis jednego z moich znajomych na FB:

Przepraszam fanów za szczerość, ale myślę, że ten 10-krotny Iron Triathlon to jednak sroga patologia jest. Nie rozumiem idei tworzenia sportów stwarzających realne zagrożenie utraty życia i zniszczenia sobie zdrowia. Powinno to być zakazane podobnie jak MMA czy inne brutalne sporty walki, przy których boks jawi się jak balet. Zawodników podziwiam, nieprawdopodobne jest to, do czego może dojść człowiek. Ale niech poprzestaną na zwykłym triathlonie. To i tak jest bardzo, bardzo dużo. Narażanie życia dla rywalizacji sportowej jest po prostu chore. Tak to widzę.

Oczywiście pod wpisem rozpętała się burza. A Wy jak to widzicie?

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.