Operacja MIR, dzień 31. Ku nowym lądom
Ciepły promyk słońca pada na moją twarz. Spoglądam za okno. Niebo pokryte zamgloną szarością, lekko nostalgiczną, ale i pełną nordyckiego spokoju. Wychodzę na zewnątrz i staram się objąć wzrokiem skalne wzgórza miasta. Zatopić oczy w bieli budynków, zawieszając spojrzenie na norweskim porcie. Chwytam w nozdrza mroźne powietrze koła podbiegunowego. Po raz pierwszy, drugi... Po raz ostatni. Ciemnosiwa chmura zakrywa nieśmiałe słońce... Już świta.
Pobudka – pomimo wszystko – staje się faktem, a w salkach u księży misjonarzy rozlega się zdanie, że to już jest koniec, że nie ma już nic, że jesteśmy wolni i możemy iść. Gdzie zatem idziemy? Najpierw do łazienki. Potem do kuchni, by zjeść szybkie śniadanie. Zbieramy się przed budynkiem, a potem udajemy na ostatnią już wspólną Mszę – u sióstr karmelitanek. Już wiemy nieco o tym, jak być siostrą, czujemy się więc bardziej oswojeni. Po Mszy wracamy na cotygodniowe spotkanie – tym razem w środku tygodnia, z wymianą myśli z całej wyprawy.
Adam Melonek zaskakuje, objawiając nam swoje powołanie do kronikarstwa. Wyciąga kajecik naszych czasów (smartfon) i dumnie przedstawia nam kilka z cudów wyprawy:
- Pogodę, co łaskawą nam była aż do końca.
- Zerową liczbę eskortowań z trawnika: o poranku, wieczorem, w środku nocy. Nigdy.
- Przerzutki Tourney 1 na 7, na których jedna z uczestniczek zdobyła daleki Nordkapp.
Cuda Adama dobiegają końca, ale nikt nie spodziewa się, że nastanie cud kolejny – jeszcze większy, na skalę 15-letnią:
– Chciałbym podziękować Przemkowi za wycentrowanie koła. Ja… bez tego chyba bym nie dojechał – mówi niespotykanie poważny Górnik. W sali zapada cisza.
– To pierwszy raz, kiedy Górnik komuś osobiście podziękował – zauważa ojciec, a całą sytuację Sławek kwituje słowami: „Chwała Panu”.
Po wymianie myśli udajemy się na obiad, już po raz drugi ugotowany dla nas przez księdza Andrzeja. MasterChef? Kuchenne Rewolucje? To wciąż mało na sztukę kulinarną prezentowaną przez księdza. Zupa z suszonymi pomidorami, udka z kurczaka w egzotycznym sosie curry z domieszką imbiru i tylko autorowi znanych przypraw, a na deser czekolada… To zaszczyt być gościem w takim miejscu.
Trudno wyrazić naszą wdzięczność – w ramach podziękowań śpiewamy „Życzymy, życzymy” i ciepło żegnamy się z księdzem, ruszając ku lotnisku.
Szelest folii, zgrzyt metalu i pisk odklejanej taśmy tworzą nową, ciekawą muzykę dla naszych uszu. Nadchodzi trudny czas rozstań. Po miesiącu przebywania 24/7 z naszymi pojazdami, trzeba pozwolić im odejść. Na chwilę. Każdy z czułością owija folią swój rower (dominuje folia czarna, ale – na przekór dyskryminacji – bywają też folie przezroczyste). Machamy do nich na pożegnanie chusteczką i znikają, samotne i niezależne, za metalową bramą…
Wsiadamy do fioletowego samolotu, patrząc po raz ostatni na Tromsø. Zapinamy pasy, czujemy ryk silnika tak inny od delikatnego szumu pedałów – i unosimy się w górę. Samolot gładko przecina nieboskłon Skandynawii i płynnym ruchem ląduje. Obserwując wynurzające się rowery, ponownie czujemy się jak w święta:
– O, to chyba mój! – krzyczy rozradowana Ania.
– A tamten to chyba dla mnie! – wtóruje jej Ewelina.
Wszyscy otrzymujemy nasze bagaże, a radość z widoku jednośladów zdaje się nie mieć końca.
~
Ciepły promyk słońca pada na moją twarz. Spoglądam za okno. Metalowe, szare i ciche, jakby zawstydzone swoją obecnością. Jest w końcu inne. Różne od ciemnozielonych przestrzeni pośród gałęzi drzew i skalnych uskoków. Za nim, ponad chmurami, gdzie wciąż jawi się światło, niebo jest nadal przejrzyste. Może właśnie takie powinno pozostać w naszych spojrzeniach, nawet gdy kadłub zacznie wbijać się w gdańskie chmury? Ciemna mgła zakrywa przestrzeń za oknem. Lotnisko jawi się na horyzoncie. Już czas.
Katarzyna Kowalczyk
Bilans dnia:
- 18,4 km
- suma przewyższeń: 170 m
- 1 powrót do Polski
Nocleg: każdy u siebie
Łącznie przejechanych kilometrów: 3845