Marsz Turecki, dzień 18–19. Żegnamy Turcję, witamy Gruzję!
Przechodzimy szok kulturowy, przyzwyczajeni do modlitw mocno polowych i dreszczyku emocji związanego z Mszą Świętą na muzułmańskiej ziemi - nie możemy się nacieszyć kaplicą, w której bez cienia przypału możemy wielbić Pana.
Poniedziałek, dzień 18. Artvin – miasto schodów
Wybija godzina pobudki – 5:30. Nareszcie jest ciepło. Ale czy może być tylko dobrze? Najwyraźniej nie – pada deszcz. Są plusy tej sytuacji: śpimy dłużej licząc na to, że przestanie. Faktycznie, o 7:30 możemy wyjść z namiotu bez szwanku.
Dowiadujemy się, że nastąpiła zmiana planów i zostajemy w Artvin. Dzielimy się na dwie grupy: górską, liczącą w sumie 10 osób, z których 6 (w tym ja) wybiera wersję krótszą, a 4 dłuższą, oraz resztę – miastową, czyli tę, która zostaje. Naszym celem jest punkt widokowy w parku Hatila Vadisi Mili.
Wychodzimy spod meczetu, obok którego spaliśmy i wdrapujemy się po setkach schodów zmierzających w stronę centrum. Zatrzymujemy się obok figowca i korzystamy z jego urodzaju. W centrum otacza nas grupa młodzieży widocznie uradowana widokiem Europejczyków i zaprasza na kiermasz dobroczynny – obiecujemy, że wrócimy później.
Idąc dalej asfaltem słyszymy melodię „Dla Elizy” zastanawiając się, skąd dochodzi. Wychodzimy z terenu zabudowań wkraczając w park. Idąc krętą drogą podziwiamy widoki. Nagle słyszymy dziwny szelest. Odwracamy głowy i zauważamy niewielkie i na szczęście niegroźne osuwisko kamieni. Pogoda dopisuje, jest ciepło i słonecznie. Mnóstwo jaszczurek przebiega nam pod nogami.
Po kilku godzinach trasy jesteśmy na miejscu. Punkt widokowy posiada szklaną podłogę, przez co wejście na niego i spojrzenie w dół wywołuje skrajne emocje. Po sesji zdjęciowej zmierzamy do znajdującej się niedaleko urokliwej restauracji. Jemy drugie śniadanie stwierdzając, że powrotną drogę do centrum przejedziemy (jeśli się uda) autostopem.
Zabiera nas miły pan z busa, za którym tirem jedzie jego kolega wioząc koparkę. Sytuacja jest dość komiczna, gdyż co jakiś czas kierowca zatrzymuje się i wybiega ze szlugiem w ręku, by sprawdzić, jak radzi sobie tirowiec. Ciężarówka szybko przejeżdża ostry zakręt i w ostatnim momencie zatrzymuje się za naszym pojazdem. Uff, żyjemy.
Docieramy do centrum, gdzie znajdujemy kiermasz i jesteśmy bardzo mile przyjęci przez kwestujących. Dają nam ciastka i robią z nami zdjęcia. Zwiedzamy uliczki, rozglądając się za pamiątkami. W jednym sklepie pan zaczyna wymieniać polskich sportowców i chwali zwycięstwo naszych siatkarzy. Jako że zbliża się pora wspólnej zbiórki wyznaczonej na 18:00 – wracamy.
Przenosimy nasz obóz nad rzekę. Przeżywamy Mszę Świętą, na której Ewangelia mówi o znalezieniu Jezusa w świątyni. Ojciec Dominik tłumaczy, że nie można kochać w pełni drugiego człowieka bez Chrystusa, gdyż ludzkie poznanie jest tylko częściowe, a Boże – pełne.
Po Eucharystii mamy czas dla siebie. Większość osób wyrusza w miasto na kolację. To nasz ostatni dzień w Turcji. Żegnamy ją pełni wdzięczności za całe dobro, które otrzymaliśmy. A już jutro – kierunek Batumi i wyścig autostopowy!
Kasia Sosna
Bilans dnia:
- start: Salih Bey Camii
- cel: Cam Teras
- dystans: 17 km (trasa krótsza) / 36 km (trasa dłuższa)
- nocleg: Coruh Park (Artvin)
Wtorek, dzień 19. Po co tureckim kierowcom dwie ręce?
To była wspaniała noc. Ciepła, sucha i długa. Najlepsza kombinacja. Z błogiego snu wyrywają nas promienie słońca i śpiew ojca obiecujący że „Dzisiaj będzie dobry dzień”.
Niespiesznie jemy śniadanie i pakujemy namioty, a największe marudy motywują zraszacze nagle pojawiające się na polu namiotowym. Nie można wykluczyć, że ich pojawienie się nie było przypadkowe.
I rozchodzimy się. Niektórzy od razu na drogę, w celu łapania stopa do Batumii, inni na miasto w celu dojedzenia się baklavą i dopicia kawy.
Stopowanie idzie całkiem sprawnie, radośnie korzystamy z pomocy kierowców pojazdów mechanicznych wszelkiej maści. Ograniczenia prędkosci są tutaj jedynie luźną sugestią, podobnie jak linie odgradzające pasy ruchu. Czerwone światło? Żaden problem, to przecież tylko późnopomaranczowe. Wyprzedzanie z lewej też jest już mocno passe.
Co ciekawe, paskudny zwyczaj palenia papierosów tutaj ma się doskonale. Pali się wszędzie: w domu, na ulicy i w aucie. Tureccy kierowcy wierzą, że po to mają dwie ręce, żeby w jednej trzymać papierosa, drugą przeglądać instagram, a łokciem korygować trajektorię jazdy. Pozostały łokieć służy do chłodzenia się za oknem. Zakładam, że gdyby mieli w stopach kciuki przeciwstawne, to też znaleźliby dla nich zajęcie, np. układanie pasjansa.
Za ogromny sukces poczytujemy dziś sobie, że nikt nie zostaje przyłapany na przemycaniu substancji niedozwolonych przez granicę. I tak, z różnymi przygodami (ponownie dosyłam do wersji relacji de lux), nasza radosna czereda gromadzi się między 14:00 a 19:26 w batumskim ogrodzie, udostępnionym nam przez gruziński Caritas.
Jest tu poniekąd luksusowo, wszystkie namioty mają gdzie stać, mamy dostęp do toalety i prysznica, a komary zjadają nas tylko troszeczkę. Przechodzimy też szok kulturowy, przyzwyczajeni do modlitw mocno polowych i dreszczyku emocji związanego z Mszą Świętą na muzułmańskiej ziemi – nie możemy się nacieszyć kaplicą, w której bez cienia przypału możemy wielbić Pana.
W tymże przybytku wysłuchujemy konferencji Ojca, próbując odpowiedzieć sobie, ile jest we mnie Bożego wiatru? Rozważamy też owoce Ducha i na adoracji staramy się wykminić, nad którymi jeszcze potrzebujemy popracować.
Na koniec dnia Msza. Może to kwestia akustyki sali, może wydolności płuc poprawionej w górach, w każdym razie śpiewy na Mszy były śmielsze niż zwykle. Jesteśmy tu u siebie.
Asia
Bilans dnia:
- dystans: 90 km
- przekraczanie stref czasowych: 1