Spoko Maroko, dni 6–7. Przed szczytem
Podczas przemierzania trasy musimy uważać na konie wiozące rzeczy turystów, a czasem nawet ich samych, ponieważ zasłabli w trakcie. Oby nikogo z nas nie spotkał taki los.
Dzień 6. Autostop i wiele wrażeń
Dziś możemy pospać pół godziny dłużej, więc pobudka o 5.00 rano. Zbieramy się i po 6.00 ruszamy na trasę. Nastroje dopisują, bo dziś do przejścia znacznie mniej kilometrów.
Spokojnie idziemy a wokół nas wschodzi słońce i odsłaniają się widoki. Idziemy po płaskiej drodze, wiec na pierwszej przerwie nie jesteśmy jeszcze aż tak zmęczeni. Na drugim odcinku grupa się trochę rozciąga, więc nasz dzisiejszy trasowy Krzysztof zarządza, aby się zatrzymać i poczekać. Justyna wykorzystuje ten moment do zrobienia nam pięknego grupowego zdjęcia.
A już po chwili druga przerwa. Tym razem trochę się ociągamy, aby ją przedłużyć. Jednak Krzysiek pilnuje, pogania nas a nawet jest gotów wymyślać kary! Na pytania, czemu tak ostro, odpowiada nam: „Jeśli nie możesz sprawić aby cię miłowano spraw aby się ciebie bano”. Zapamiętujemy tę złotą myśl i idziemy dalej, bo już niedaleko nasz cel.
A naszym celem tym razem jest skrzyżowanie, na którym czeka nas nowe wyzwanie – złapanie stopa do Asni. Jak się okazuje nie jest to takie trudne, bo już po paru minutach podjeżdża pan z przyczepą mówiąc, że może nas kawałek podwieźć (i to bez opłaty!). Niestety nie udaje nam się zmieścić wszystkim, dlatego parę osób musi zostać szukać innego transportu.
A my jedziemy! Wiatr we włosach i do przodu przez ok. 15 km. Lądujemy w miejscu, gdzie nie brakuje sklepików z różnymi dobrociami. Ledwo część z nas zdąży coś sobie kupić, a tu już Łucja z Wojtkiem dogadują się na kolejny transport już do samego Asni. Po chwili ładujemy się do dwóch większych aut – po 9 i 10 osób. Jedziemy szczęśliwi, że dość sprawnie nam poszło. No i oczywiście po drodze podziwiamy piękne widoki. Jedynie czasem zerkamy czy plecaki na dachu dalej się trzymają.
Aż tu nagle … samochód się zatrzymuje. Mimo starań kierowcy nie może ruszyć. Musimy wyjść z auta no i niestety czekać. Drugie auto z pozostałymi 9 osobami też się zatrzymuje i kierowcy teraz kombinują razem. A my czekamy i czekamy. W końcu postanawiamy, że to sprawne auto pojedzie do celu, a najwyżej po nas jeszcze wróci. Wobec tego część grupy odjeżdża a my dalej czekamy…
O coś poszło! Jednak auto działa! Szybko się pakujemy już tylko trzymając się myśli, aby obyło się bez zatrzymania. Na szczęście idzie dobrze, choć w pewnym momencie auto znowu stanęło. My już załamani, bo przecież ile można się zatrzymywać. Ale to tylko moment, po którym jedziemy już prosto do reszty naszej grupy.
W Asni spotykamy się wszyscy. Autostopowe przygody sprawiają, że jesteśmy już bardzo głodni. Nie jest to jednak duży problem, bo wokół nas jest mnóstwo lokalnego jedzenia, które przecież trzeba spróbować. Najedzeni kierujemy się na zakupy, aby uzupełnić zapasy. Wokół nas jest wybór sklepików, no i targ! A na targu mnóstwo owoców i warzyw. Następnie pakujemy się do busika, który zawozi nas (tym razem już wszystkich razem) do Imlil. Znowu mamy tam dość ciasno, ale się tym nie przejmujemy. Droga mija nam bardzo miło na wspólnym śpiewaniu.
Docieramy do naszego noclegu. Częstujemy się herbatką a następnie zbieramy się do mycia. W końcu mamy do dyspozycji prysznic taki jak w Polsce, więc wszyscy chcemy skorzystać.
Czyści i umyci spotykamy się razem na Mszy Świętej. Odbywa się ona przy zachodzącym słońcu przy pięknych górach wokół nas. Ojciec Dominik dzieli się z nami rozważaniami na temat wartości prawdy.
Po Mszy jest czas na kolację.
Na kolejne dni szykuje nam się podejście na najwyższy szczyt Maroka – Toubkal. Przed snem musimy jeszcze dokładnie przemyśleć co ze sobą zabieramy, aby plecaki były możliwie jak najlżejsze.
Gosia Łotarewicz
- dystans pieszo: 8 km
- dystans autostopem: 76 km
- nocleg: Imlil
Dzień 7. Wejście do schroniska
Ten dzień dla odmiany zaczynamy jak na nas późno, bo planowa pobudka jest o 7:30, ale wszyscy wstajemy wcześniej i nie dajemy wykazać się budzikowemu. Rozkoszujemy się długim porankiem, pijąc kawę z widokiem na cały Imlil.
Sprawnie opróżniamy plecaki, zostawiając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Z pomocą naszych czterech przewodników wyruszamy.
Wcześniejszego dnia towarzyszyło wszystkim wiele emocji co do wejścia na szczyt. Dla niektórych droga okazuje się najprzyjemniejsza ze wszystkich, a innym towarzyszą nieprzyjemne skutki zmiany wysokości. W drodze mijamy wiele osób różnych narodowości – w końcu idziemy trasą turystyczną. Możemy zamienić parę słów i podzielić się spostrzeżeniami co do Maroka przy przerwie na piciu świeżo wyciskanego soku z pomarańczy.
Podczas przemierzania trasy musimy uważać na konie wiozące rzeczy turystów, a czasem nawet ich samych, ponieważ zasłabli w trakcie. Oby nikogo z nas nie spotkał taki los.
Dochodzimy do celu dzisiejszego dnia i w tym momencie pojawia się wybór pomiędzy lekko droższym schroniskiem francuskim a tańszym marokańskim. W tym pierwszym jest gaz, co bardziej skłania nas do tej opcji noclegu, natomiast nasi przewodnicy przekonują, że znajdzie się coś w drugim do zrobienia gorącego obiadu, więc zostajemy. Decyzje przyśpiesza pojawienie się deszczu. Mimo tej pogody 16 z nas decyduje się spać pod namiotami na zewnątrz.
Zaraz po zameldowaniu gotujemy, kąpiemy się i odpoczywamy przed wieczorną Mszą, następnie urządzamy krótkie śpiewania z gorącą herbatką w roli głównej, jednak kończymy szybko i idziemy spać już o godzinie 21. Nasi przewodnicy zarządzają wyjście o 4:00. Musimy nabrać sił przed zdobyciem najwyższego szczytu Maroka – wszyscy razem!
Klaudia Dubiel
- dystans: 11,1 km
- nocleg: schronisko pod Toubkal