Dzień 17 – Świat należy do młodych
Budzę się parę minut po 4.00 i nie mogę zasnąć. Zza wydm słyszę huk rozbijających się o brzeg fal oceanu, które wprowadzają w stan odprężenia i uruchamiają wyobraźnię o pięknie świata. Jedna godzina mija jak jedna sekunda. Wybija 5.00.
Pomiędzy namiotami przechodzą budzikowi i delikatnym głosem informują, że czas wstawać i zbierać się w dalszą drogę. Ciemność zostaje rozproszona światłem czołówek. Zaczyna się codzienny rytuał – składanie namiotów, pakowanie, śniadanie, kółko i odjazd. Podczas wspólnej modlitwy relikwie św. Stanisława Kostki Mateusz Mrugała przekazuje naszemu GPS-owemu Marcinowi Musialikowi. Miejmy nadzieję, że ten wspólnie ze świętym ogarnie trasę i trafimy we właściwe miejsce o właściwej porze.
Ruszamy ok. 6.20. Wszystkie lampki w ruch, bo słońce jeszcze nie wzeszło i noc nie ustąpiła miejsca dniu. Po przejechaniu kilku kilometrów po szutrowej drodze w środku lasu daje się słyszeć krzyki: Awaria! Awaria! Okazuje się, że Paweł Foit złapał dętkę. Techniczni biorą się za swoją robotę. Po kilku chwilach jedziemy dalej. Powoli promienie słońca zaczynają przebijać się przez liście drzew. Pierwszy dystans w znacznej mierze pokonujemy w otoczeniu lasów parku narodowego. Po tygodniu jazdy po prawie płaskiej Francji wreszcie pojawiają się pierwsze podjazdy. Zaczyna się walka. Do granicy francusko-hiszpańskiej brakuje nam jeszcze ok. 30 km (od noclegu ok. 80 km). Granicę tę tworzą Pireneje. Trzeci łańcuch górski pod względem wysokości w Europie po Alpach i Górach Betyckich.
Pierwsza pięćdziesiątka za nami. Nadszedł czas na przerwę, śniadanie i krótki odpoczynek, po raz ostatni we Francji. Parking przed marketem zamienia się w dużą stołówkę. Kiedy wszyscy są pochłonięci śniadaniem, Mateusz Mrugała wymienia dwie szprychy w tylnym kole Pawła Foita, które pękły na pierwszym dystansie. Po tym zdąża zjeść śniadanie i być punktualnie w kółku, co dla niektórych byłoby nie lada wyczynem :).
Kolejne kilometry zaczynamy zdobywać z coraz większym trudem. Pireneje nie mają zamiaru dać się nam łatwo sforsować i pozwolić bez wysiłku wjechać do Hiszpanii. Mimo czasami morderczych podjazdów i my nie poddajemy się bez walki. Pogoda nam sprzyja. Bóg wysłuchał naszych porannych modlitw o zachmurzone niebo, przez co zdobywanie kolejnych kilometrów nie jest dodatkowo utrudnione palącym słońcem. Nasze Camino prowadzi wzdłuż górzystego wybrzeża. Z jednej strony widoczne są szczyty górskie Pirenejów, a z drugiej strome klify i niezmierzona otchłań oceanu. Widoki odbierają dech w piersiach i skłaniają do refleksji. Mijamy kolejne nadmorskie miejscowości. W jednej z nich, na 90. kilometrze dzisiejszej trasy, robimy przerwę na Mszę Świętą na skalistym klifie, tuż przy oceanie. Jest pochmurnie, z lekkim wiaterkiem, i nic nie zapowiada, że dzisiaj coś się zmieni. Dlatego nie trzeba tak cyrklować czasem, żeby przerwą trafić w godziny największych upałów. Poza tym po dość trudnych podjazdach nasze siły są znacznie nadszarpnięte, więc wzmocnienie ducha, a przy okazji odpoczynek, dobrze nam zrobią. Na uznanie zasługuje odbiór naszej grupy przez Hiszpanów, zarówno kierowców, jak i przechodniów, którzy witają nas z wielkim entuzjazmem, bijąc brawo, unosząc kciuki do góry czy życząc dobrej drogi.
W dniu dzisiejszym przypada wspomnienie męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela. Mówi się o nim, że to ostatni człowiek Starego Testamentu i jednocześnie pierwszy człowiek Nowego Testamentu, ponieważ jako pierwszy rozpoznał i wskazał Jezusa jako Mesjasza, wypowiadając słowa: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Ewangelia przypomina okoliczności, w jakich zginął Jan Chrzciciel. Powód śmierci był bardzo błahy. Podczas wystawnej uczty Herod został oczarowany tańcem córki Herodiady. Kierowany pożądliwością, stracił głowę i dał słowo, że odda jej wszystko, nawet pół królestwa. Dziewczyna na polecenie swojej matki zażądała głowy Jana. Herod posmutniał, ponieważ pomimo tego, że Jan Chrzciciel niejednokrotnie wytykał mu związek z żoną swojego brata – Herodiadą, to chętnie go słuchał i uważał za człowieka wielkiego i prawego. Jednak przez wzgląd na dane słowo spełnił prośbę i kazał ściąć Jana Chrzciciela.
Ojciec Tomek mówi, że zło zaczyna się w sercu jednej osoby i to od niej zależy, czy będzie miało możliwość się rozwijać. Przykładem są wojny, które zawsze zaczynały się w sercu jednego człowieka. Za jego przyzwoleniem się rozwijały i obejmowały rzesze ludzi. Warto zatem patrzeć w swoje serce i poznawać to, co w nim jest.
Poznawać to, co dobre, ale jednocześnie nie zabijać w sobie wytykającego głosu Jana Chrzciciela i nie bać się poznawać tego, co złe. Dzięki temu będziemy wiedzieć, co w naszym sercu należy pielęgnować i rozwijać, a co zwalczać i pokonywać.
Ruszamy w dalszą drogę, podziwiając piękne widoki. W pewnym momencie słychać huk i odgłos szorujących po asfalcie sakw. To Górnik zaliczył wywrotkę, próbując wjechać przechylonym rowerem pod wiadukt, tak aby nie zahaczyć o niego masztem z flagą. Gdy do niego podchodzimy, stoi już uśmiechnięty, z kilkoma otarciami, przeciętym butem i dziurą w skarpetce, odrzucając propozycję opatrzenia ran. Jak stwierdza: Po co?! Samo zaschnie. Po ok. 20 km docieramy do sklepu, gdzie robimy zakupy. Po nich przenosimy się do pobliskiego parku i tam zatrzymujemy się na obiad i odpoczynek. Czas przerwy mija szybko. Przed odjazdem Marcin Musialik przekazuje mi uroczyście relikwie świętego Stanisława. Wreszcie mam zaszczyt podwieźć go na miejsce noclegu szlakiem Camino de Santiago. Następnie wspólnie odmawiamy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, po której wsiadamy na rowery.
Czas ruszać w dalszą drogę. Ten odcinek jest szczególnie bogaty w podjazdy o nachyleniu sięgającym ok. 8–10%, które dają się nam we znaki. Szczególnie jeden stromy, kilkukilometrowy podjazd sprawia, że z wielką trudnością i w żółwim tempie pokonujemy każdy metr drogi. Bóg zawsze daje nam więcej niż to, o co prosimy. Dzisiaj oprócz zachmurzonego nieba w trakcie największego podjazdu zsyła ciepły deszcz dający uczucie wytchnienia i orzeźwienia, szczególnie kiedy wspomni się wczorajszy upalny dzień. Naprawdę niewiele wystarczy do szczęścia – nawet zwykły deszcz.
Przed szczytem robimy krótki postój. Jesteśmy cali mokrzy, więc warto przed zjazdem ubrać się w jakąś kurtkę. Na postoju spotykamy kobietę z Anglii, która tak jak my pielgrzymuje rowerem do Santiago de Compostela. Pokazuje nam pękniętą szprychę w tylnym kole. Proponujemy jej, aby jechała z nami, bo za ok. 30 km planujemy nocleg. Wtedy na spokojnie moglibyśmy zająć się jej problemem i wymienić szprychę w kole, bo na pewno w naszych sakwach znalazłaby się jakaś pasująca. Po krótkiej rozmowie kobieta decyduje się na dalszą jazdę i usunięcie usterki w serwisie, bo chce tego dnia przejechać większy dystans. My wdziewamy kurtki przeciwdeszczowe i ruszamy dalej.
Po długim i męczącym podjeździe czeka na nas długi zjazd. Droga jest mokra i trzeba zachować ostrożność, żeby nie wpaść w poślizg. Co niektórzy nic sobie z tego nie robią i „cisną” w dół niemal z prędkością światła. Na szczęście na końcu zjazdu wszyscy spotykamy się cali i zdrowi. Z pewnym wyjątkiem. Górnik pojawia się z nowymi otarciami na łokciach i nogach oraz złamaną końcówką masztu. Z jego relacji wynika, że podczas zjazdu mijał się z kamperem. Droga była wąska, więc bał się, żeby mokra flaga nie przykleiła się do samochodu i nie została zerwana. Zjechał maksymalnie do krawędzi drogi i pech chciał, że przy dużej prędkości rower spadł z asfaltu na trawę, wpadł w poślizg i się przewrócił. Górnik szlifował asfalt, rower trawę, a kamper pojechał dalej, jakby nic się nie stało.
Jesteśmy już w komplecie. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na starej łajbie, na tle góry, z której zjeżdżaliśmy, i ruszamy w stronę sklepu, aby zaopatrzyć się w rzeczy na kolację i śniadanie. Pod marketem mamy wykręcone ok. 140 km. Pora jest już na tyle późna, że ojciec Tomek proponuje w pobliskiej miejscowości udać się pod kościół i tam poszukać noclegu. GPS-owi namierzają cel nad samym oceanem, który oddalony jest od nas ok. 10 km. Ruszamy. Ostatni kilometr to ostry podjazd pod górę. Stary kamienny kościółek położony jest na szczycie skalnego klifu, skąd rozpościera się przepiękny widok na skaliste, strome wybrzeże i ocean. Pod nim spotykamy mieszkających w pobliżu Hiszpanów, którzy nie widzą problemu, abyśmy tutaj przenocowali. Udostępniają także w swoim domu gniazdka do naładowania akumulatora Górnika oraz naszych powerbanków, telefonów i innych elektronicznych gadżetów.
Dzień jazdy kończyny na 151 km wspólną modlitwą, a po niej kolacją. Gwar słychać do późnych godzin nocnych, a przecież jutro wstajemy o 5.00. Na wyprawie po prostu trzeba się nauczyć szybko spać, bo na sen nie ma za wiele czasu :).
Jeszcze kilka słów o wrażeniach osób, które dzisiejszego dnia zafundowały świętemu Stanisławowi Kostce podróż z Francji do Hiszpanii. Marcin Musialik, jak na prawdziwego śląskiego chłopa przystało, mówi krótko i konkretnie: Radość, moc, zero zmęczenia. Był to jeden z moich najlepszych dni pod względem formy. Natomiast ja czułem wielki zaszczyt, że mogłem być prywatnym szoferem świętego. Podobnie jak Marcin, tego dnia nie odczuwałem zmęczenia. W głowie brzmiały mi słowa naszego patrona: Do wyższych rzeczy zostałem stworzony. Skłoniły do refleksji, jak ważne jest życie wewnętrzne jako źródło sił i motywacji do przewyższania samego siebie, do stawania się bardziej człowiekiem na miarę Ewangelii miłości Jezusa. W tym kluczu można spróbować rozszyfrować hasło wyprawy: Projekt Życie. Próba Krzyża. Życie to miłość, a ta prawdziwa wymaga ofiary i poświęcenia na miarę krzyża. Skąd brać siły? Ja sobie mówię tak: Zajrzyj w swoje serce, w swoje wnętrze, zacznij żyć nie tylko ciałem, ale i duchem, a odkryjesz, jak wiele darów Bóg tam dla ciebie złożył. Gdy to odkryjesz, będziesz w stanie robić rzeczy niemożliwe.
W tym dniu szczególną modlitwą objąłem młodych, których patronem jest św. Stanisław Kostka i w których intencji odbywa się tegoroczna wyprawa, prosząc o umocnienie ich życia wewnętrznego. W tzw. młodzieżowej wersji Apelu Jasnogórskiego padają słowa: Już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następne 1000 lat. Pokazują one, jak ważna jest modlitwa za młodych, bo tak naprawdę to od nich zależy, jak w przyszłości będzie wyglądał porządek świata.
Bilans dnia:
- 151 km
- 18,5 km/h… o czym świadczy ta średnia?…
- … 1544 m przewyższeń
- 1 dętka Pawła Foita i ileś tam posypanych szprych, słowem – koło do wymiany
- 3. i 4. upadek Kuniola
- 1 przekroczona granica
Nocleg: w pięciogwiazdkowym hotelu z widokiem na ocean. Ok, bez tego pierwszego, wokół kościoła po 12% podjeździe, ale z widokiem na ocean :), w miejscowości Zumaia
Kilometrów przejechanych do tej pory: 2407
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.