Dzień 20 – Im mniej oczekiwań, tym więcej Boga w naszym życiu
1 września jest dla nas kolejnym dniem odkrywania nie tylko uroków Hiszpanii, ale też prawdy o sobie. 4.15 – rozbrzmiewa głos naszej budzikowej Vlady. Dzisiejsze zwijanie śpiworów i pakowanie menażek jest wyraźnie sprawniejsze niż na początku wyprawy. Jedynym problemem okazuje się być słoik z Nutellą, który nieoczekiwanie wypada z rąk Kamila Noconia na podłogę sali gimnastycznej.
Punktualnie wychodzimy z Mos. Ciemność i zimno nam niestraszne. Z radością pokonujemy kolejne wzniesienia. Ojciec Dominik, zapytany o hasło dzisiejszego dnia, odpowiada: No pain, no glory! Nieświadomi, ile trudu przyniosą nam jeszcze dziś promienie słońca, zatrzymujemy się na 5-minutową przerwę. Zdecydowana większość wyprawowiczów odczuwa ogromną potrzebę snu. Rozkładanie karimaty nawet na tak krótka drzemkę okazuje się być kusząca propozycją.
Kolejny dystans i kolejne wzniesienia! Idziemy zwartą grupą. Rozmawiamy o zbliżającym się końcu wyprawy. Zanim jednak Santiago, rozpoczynamy walkę ze słońcem. Jest coraz cieplej. Rozpuszczamy elektrolity w źródlanej wodzie i idziemy dalej.
Kamil Nocoń zapytany o taktykę na dzisiejszy dzień odpowiada: Na lekkiej spinie. Określenie to zostało przeze mnie użyte w pierwszym tygodniu wyprawy. Opisuje spokój, jakiego część z nas poszukuje, gdy mowa o wysiłku fizycznym.
Nieoczekiwanie Błażej z Łukaszem decydują się na zakup pamiątek. Jedność w grupie zostaje zachwiana. Nieświadomi idziemy dalej. Z późniejszej relacji Łukasza dowiadujemy się o potrzebie zrobienia zdjęć oraz problematycznemu mocowaniu muszli do bambusowego kija. Dla pielgrzymów stanowi ona symbol drogi.
Wchodzimy do miasta. Czas na przerwę na kawę i drugie śniadanie. Niestety właścicielka kawiarni mówi nam, że zakup jednej słodkiej bułki na czterech pielgrzymów to za mało, by siedzieć przy stolikach. Z własnego doświadczenia stwierdzam, że warto wydać kolejne euro na słodkości i zostać na swoich miejscach. Ruszamy w ciągle pomniejszonym o Błażeja i Łukasza składzie. Nie mamy żadnych informacji od zagubionych owieczek. Mijamy coraz większą liczbę pielgrzymów. Ku naszemu zaskoczeniu większość z nich jest bez plecaków. Ojciec z Michałem komentują, że dla trudu wyprawy warto jednak dźwigać swoje kilogramy. Ucieczką przed promieniami słońca jest las, do którego wchodzimy. Nieoczekiwanie dołączają do grupy zagubieni panowie. Rozpoczynamy modlitwę różańcową. Odmawiana codziennie we wspólnocie, łączy nas.
Przemierzamy kolejne kilometry, nasze zapasy wody zaczynają się kończyć. Ratunkiem są kraniki ze źródlaną wodą. Mijamy tabliczkę z nazwą miejscowości Pontrevedra. Jesteśmy zmęczeni palącym słońcem, a jednak szczęśliwi, wchodząc do Lidla. Cześć wyprawowiczów rusza na zakupy, inni wolą oddać się sennym przyjemnościom. Oficjalnie przesunięty o 15 minut koniec sjesty okazuje się być niewystarczający. Cała grupa rusza spóźniona o kolejne 15 minut. Wchodzimy w głąb miasta. Ojciec z uśmiechem na twarzy stwierdza, że musimy zwiedzić wszystkie tutejsze kościoły. Naszym celem jest znalezienie noclegu. Z zaciekawieniem obserwujemy „lokalsów”. 1 września w Hiszpanii obchodzone jest święto Średniowiecza. Z relacji Ani i Eweliny śmiało możemy stwierdzić, że przenieśliśmy się do innej epoki. Wszyscy są przebrani. Nawet dzieci mają na sobie charakterystyczne dla tego okresu ubrania.
Niestety kościoły, które znajdujemy, okazują się zamknięte. Szukamy dalej. Mijamy uniwersytet, jednak on również nie będzie dziś dla nas przystanią. Rozkładamy swoje karimaty wokół muru uczelni. Odpoczywamy wyjątkowo w ciszy. Widać, że za mało spaliśmy. Michał z Anetą rozpoczynają poszukiwania. Dodatkowo ojciec Dominik dzwoni do lokalnej policji z prośbą o możliwość przenocowania nas na terenie hotelowego trawnika. Cieszy możliwość rozłożenia namiotu. Trawę już mamy. Pozostaje kwestia higieny… Nasz zaprawiony w boju Kamil Nocoń odkrywa kraniki z wodą. Stanowią one dla nas nie tylko źródło wody pitnej, ale również prysznic.
Nocleg w namiotach umożliwia grupie organizację wspólnej kolacji. Dzielenie się zakupionymi przysmakami weszło nam już w krew. Jak wielokrotnie podkreśla nasz lider, wyprawa jest również odkrywaniem działania naszych kubków smakowych.
Idziemy na imprezę! Takie słowa padają z ust Łukasza. Część grupy ochoczo potwierdza chęć wyjścia na rynek. Jednak zmęczenie fizyczne oraz potrzeba rozmowy wygrywają. Wieczór spędzamy w kółeczku. Po trzech tygodniach pielgrzymowania coraz bardziej otwieramy się na siebie. Wspólne rozmowy nie mają końca. W ruch idą kolejne paczki ciastek. Po dzisiejszej porannej rozmowie z ojcem Dominikiem stwierdzam, że im mniej mamy w życiu oczekiwań, tym bardziej otwieramy się na Boga. Dzisiejsze 28 kilometrów było kolejnym dużym krokiem do odkrycia prawdy o sobie.
Bilans dnia:
- 28 km
Nocleg: w miejscowości Pontrevedra
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.