
Korozja sportu
Zarobki Messiego oscylują ponoć w okolicach 100 milionów euro rocznie, co daje co sekundę około 50 zł. Zwycięzca legendarnej walki […]
Zarobki Messiego oscylują ponoć w okolicach 100 milionów euro rocznie, co daje co sekundę około 50 zł. Zwycięzca legendarnej walki MMA Conora McGregora z legendą boksu Floyda Mayweathera, za ten wieczór zainkasował 300 milionów dolców, przegrany zaledwie 100. Forbes stworzył listę najlepiej zarabiających sportowców wszech czasów. Mayweather jest tam dopiero na siódmym miejscu. Kto wiedzie prym? Król jest tylko jeden. Michael Jordan. Koleś już od kilkunastu lat nie pojawia się na boisku, a wciąż codziennie spływa mu na konto jedna bańka, czyli 1 000 000 $. Myślicie, że kto jest tuż za Jordanem? Piłkarz? Bokser? Tenisista? Nic z tych rzeczy. To trzech… golfistów. Wieje nudą. Ich nazwiska są mi zupełnie obce. Podobnie jak zarobki.
Skąd takie kosmiczne stawki? Zasada jest taka – im więcej ty pozwolisz zarobić mi, tym więcej ja pozwolę zarobić tobie. Ci wszyscy sportowcy zarabiają tyle, bo pozwalają zarabiać tym, którzy im płacą. I tak koło się zamyka. Tak jest nie tylko w sporcie. Tak jest wszędzie. W Gladiatorze padło takie stwierdzenie: władzę ma ten, kogo kocha tłum. Święte słowa. Możemy się gorszyć zarobkami sportowców, ale prawda jest taka, że to my im płacimy. Chodząc na mecze, kupując pay-per-view albo produkty przez nich reklamowane. Sport stał się potężnym biznesem. Sportowe sukcesy mogą mieć swoje oddziaływanie na życie społeczne, gospodarcze czy nawet polityczne. Do dzisiaj nie mam pojęcia jak to się stało, że drużyna Rosji na ostatnim mundialu niemal otarła się o finał. Wcześniej nawet nie nie byłem w stanie wymienić jednego zawodnika z ich drużyny. Niczego nie sugeruję. Po prostu zastanawiam się.
Obsesja na punkcie wygrywania wygenerowała już w sporcie niejeden skandal. Najczęściej mówi się o tych dopingowych. Koks. Grzegorz Sudoł, chodziarz, który na mistrzostwach świata w Berlinie w 2009 roku walczył o medal wie coś o tym. Morderczy dystans 50 km. Na granicy wytrzymałości. Mijał kolegów, którym organizm odmówił posłuszeństwa. Tylko ten Kirdiapkin był jakiś dziwny. Zaiwaniał jak torpeda na baterie. Wygrał. Sudoł był czwarty. Dopiero po siedmiu latach dostał pismo od Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych. U zawodnika Rosji, Kirdiapkina, w końcu stwierdzono doping. Musiał pożegnać się z tytułami. Sudołowi przypadł brąz. I co z tego? Był wściekły. Dziś moja kariera mogłaby wyglądać inaczej. Straciłem około 160 tys. samych premii, może lepsze, łatwiejsze życie. Ale też coś więcej niż pieniądze: radość stania na podium, honorową rundę z polską flagą i emocje, od których rosną skrzydła. Nie chcę nawet o tym myśleć – wspomina Grzegorz Sudoł. A to tylko wierzchołek góry. Mówi się, że doping jest dzisiaj integralną częścią zawodowego sportu. Dianabol w środowisku nazywają śniadaniem mistrzów. Już w latach 60 sportowcy łykali go jak witaminy. Zwiększał masę ciała, siłę mięśni i pozwalał na długi, wyczerpujący trening. Pływakom poza nim aplikowano jeszcze coś – dla lepszej wyporności pompowanie powietrza w odbyt (sic!!!). Rozmach i pomysłowość nie miały granic ani geograficznych, ani moralnych – mówi Michał Rynkowski, dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Jeden z wielkich zdyskwalifikowanych, sprinter Ben Johnson, stwierdził krótko – biorą wszyscy. Tym samym stwierdzeniem próbował wykręcić się Lance Armstrong – największa z upadłych legend kolarstwa. Może nie wszyscy biorą. Ale dla tych co nie biorą, sport traci sens.
Można jeszcze inaczej? Oczywiście. Na przykład tak: drużyna zdrowych hiszpańskich koszykarzy na paraolimpiadzie w Sydney w 2000 roku podszywając się za osoby niepełnosprawne rozniosła konkurencję. Brawo! Albo to jest dobre: niemiecki sportowiec Herman Ratjen przez lata z powodzeniem rywalizował w zawodach lekkoatletycznych. Tyle tylko, że były to zawody dla kobiet. Spryciarz. Mistyfikacja wyszła na jaw, kiedy wracając pociągiem z zawodów w Wiedniu jedna z koleżanek zauważyła przypadkowo u Ratjen… męskie narządy płciowe. Komercjalizacja, wielka kasa i monstrualna presja wygrywania – bezwzględni zabójcy sportu. To teraz trochę zazgrzyta:
Sport jest (…) zdolny przekazywać bardzo głębokie wartości językiem powszechnie zrozumiałym. Może być nośnikiem wzniosłych ideałów humanistycznych i duchowych, jeśli jest praktykowany w duchu pełnego poszanowania reguł. To święty JP2.
I co? Da się z tym coś zrobić? Ciężko. Znam gościa, który ze swym kilkuletnim synem trenuje piłkę. Urzekło mnie jego podejście do tych treningów. On nie uczy syna wygrywać, ale przegrywać. Przekazuje mu ważną katechezę: największą wygraną jest umiejętność znoszenia porażek. Mówi mu wprost: wygrywać umie byle kto, ale przegrywać – tylko najlepsi. Może to o to chodzi, że nie umiemy przegrywać? Może dlatego sport koroduje? Monstrualne pieniądze i doping to dwa oblicza tej samej korozji. Ta korozja nazywa się chciwość. Znów dochodzimy do źródła problemu. To nie problem sportu. To problem ludzkiego serca. Jeśli tam coś się nie zmieni, to nic się nie zmieni.
W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem (2 Tm 4,7)
Tak śpiewał kiedyś święty Paweł. W tej frazie zawarte jest wszystko. Mowa o biegu ukończonym, a nie wygranym. Sam udział jest ważniejszy niż zwycięstwo. Ustrzec wiary, czyli grać fair. Kilka prostych zasad ustawia całą sprawę. Czy taki czysty sport jest jeszcze dzisiaj możliwy? Wierzę, że tak. I to nie tylko na szkolnych boiskach, ale i na największych stadionach świata. Choć walkę z jego korozją trzeba zacząć już od szkolnych boisk. Bo potem może być za późno.
Adam Szefc Szewczyk

Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.