Wiara sportowca – wywiad z Sylwią Jaśkowiec
Niemalże 20 lat kariery biegaczki narciarskiej. 2 złota na mistrzostwach świata juniorów, udział w trzech Igrzyskach Olimpijskich z wysokimi miejscami, […]
Niemalże 20 lat kariery biegaczki narciarskiej. 2 złota na mistrzostwach świata juniorów, udział w trzech Igrzyskach Olimpijskich z wysokimi miejscami, oraz brązowy medal mistrzostw świata w sprincie drużynowym. Mogłaś pobiegać jeszcze kilka lat, dlaczego zakończyłaś karierę?
Ohhh… Powodem mojego zakończenia kariery była odnowiona kontuzja kolana. To jest jedna z cięższych decyzji, kiedy musisz rozstać się z tym co kochasz i co pochłonęło niemal połowę twojego życia, z powodu kontuzji… No nic, po prostu trzeba to „przyjąć na klatę”. Ja akurat jestem w myślę dobrej sytuacji. Przez okres ostatnich dziewięciu lat moja kariera przeplatała się pasmem różnych szczęść i nieszczęść, ponieważ były piękne momenty, były medale, były igrzyska, mistrzostwa świata, ale były też wypadki i poważne z tym związane kontuzje. Jak widać Pan Bóg hartował mnie, rzeźbił mój charakter i doprowadzał mnie do pewnej dojrzałości, żebym mogła przejść na emeryturę sportową w sposób spokojny i dojrzały.
Jak to jest wrócić z trybu ciągłych treningów, startów do „normalnego życia”?
Na pewno nie jest to łatwa sprawa i nadal się tego uczę. Uczę się przede wszystkim przestawiać na nieco inne tory, a mianowicie żyć w mniejszym biegu, żyć nieco na innej skali adrenaliny i wyczynu. A przede wszystkim sprowadza się do tego, że prowadzę zdecydowanie bardziej statyczny tryb życia, jestem niemalże w jednym miejscu, mam regulaminowy czas pracy, 8 godzin. To są dla mnie wyzwania. Tak jak wcześniej były wyzwania związane z mistrzostwami świata, z pucharem świata, czy z Igrzyskami Olimpijskimi, tak teraz po prostu uczę się życia. Na pewno jest wiele rzeczy ze sportu, które staram się przenosić na grunt zwykłego życia szarego człowieka i jest to bardzo pomocne, jeżeli chodzi o systematykę działania, dyscyplinę ale i też niezłomność w podejmowaniu nowych wyzwań. A przede wszystkim w radzeniu sobie ze stresem przy zabieraniu się za rzeczy nowe, takie w których jestem tak naprawdę świeżakiem. Samo podjęcie pracy w szkole, w internacie sportowym, jest dla mnie niesamowitym wyczynem i każdego dnia ścieram się z jakimiś nowymi doświadczeniami. Ale jest to piękne i wiem, że też tak naprawdę to życie sportowe w dużym stopniu pomaga mi przyjmować to co przynosi mi teraz każdy dzień w pracy. Oczywiście tutaj brakuje dynamiki życia, ciągłego przemieszczania się, adrenaliny, krążenia po świecie, życia na walizkach, integrowania się ze światem sportowym. Brakuje emocji sportowych, ale w tym wszystkim uważam, że to życie, które teraz człowiek wiedzie jest też pięknie nastawione na szukanie, zdobywanie doświadczenia i relacji z Panem Bogiem. Wiem, że taki ułożony, stateczny tryb życia, też na pewno jest bardzo potrzebnym na początku. Każdy dzień jest nauką.
Mówisz o budowaniu relacji z Panem Bogiem. Pewnie większości z nas wydaje się, że mamy na to mało czasu, a jak to wygląda w trybie życia na walizkach?
Jest to niesamowita walka. Walka z samym sobą, z czasem, z miejscem, ponieważ bardzo mało jest okoliczności sprzyjających np. niedzielnej Mszy świętej. Poza tym trzeba powiedzieć, że nasz harmonogram startów skonstruowany jest głównie z naciskiem na soboty i niedziele. To są bardzo ważne dla nas dni. Są to dni startów, więc wiadomo, człowiek żyje adrenaliną, żyje strachem i emocjami. W tym wszystkim niestety gubi się ten najważniejszy punkt niedzieli czyli Eucharystia i myśl spędzania tego czasu z Panem Bogiem. Tak jak mówię, jest to walka. Często wyjeżdżamy na bardzo długi okres, poza granice, w jakieś miejsce mocno odosobnione. Często trasy narciarskie są poza obrzeżami miast, w małych miejscowościach, wioskach, w lesie i dotarcie do kościoła czy znalezienie jakieś wspólnoty katolickiej graniczy z cudem. Ale wiadomo, to nasza praca. W tym wszystkim starałam się łączyć swoją myśl z Panem Bogiem w tym dniu i korzystając ze zdobyczy technologicznych, jeżeli była możliwość, łączyć się przez internet i odtwarzać sobie Mszę świętą. Pismo Święte jest też niezbędnikiem w mojej walizce, żeby żywić i karmić się Słowem Bożym. Wiadomo, brak sakramentów, brak spowiedzi, Eucharystii to coś co powoduje, że człowiek mocno kuleje duchowo i moralnie. To jest ciągła walka, pójście na żywioł. Człowiek ma świadomość tego, że czegoś mu brakuje. Brakuje mu płuca bożego, ale się nie poddaje, tylko wykorzystuje wszystkie możliwe środki ku temu, żeby gdzieś mimo wszystko nawiązać relację z Panem Bogiem. Często wiąże się to ze stawaniem w Duchu i prawdzie.
Właśnie skończyły się Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym. Oglądaliśmy w telewizji – emocje, starty, finisze, kapryśne warunki, dekoracje zwycięzców. Jak to wygląda z perspektywy zawodniczki?
Przede wszystkim mistrzostwa świata to niesamowita adrenalina. To ogromne emocje dla zawodników, jak zarazem dla trenerów, całego sztabu serwisowego i kibiców. Jest bardzo dużo działań związanych z przygotowaniem nart, przygotowaniem się do startu pod względem analizy trasy, analizy konkurencji, dyscypliny, swoich umiejętności, ale także przygotowania mentalnego i taktycznego. Jest bardzo dużo pracy, ale w tym wszystkim chodzi przede wszystkim o bycie, uczestniczenie i dumę z tego, że ma się szansę wystartować na mistrzostwach świata. Być w miejscu, na którym cały świat skupia się podczas startów najlepszych zawodników. Same bycie częścią tego sportowego teatru jest bardzo mobilizujące. Takie mistrzostwa świata dają dużo emocji, ale są też bardzo energetycznie kosztowne. Dzień wcześniej potrzeba przebiec bardzo szybki trening, dobrze przeanalizować trasę, zrobić w głowie wizualizację, co, gdzie, jakim krokiem, gdzie będziemy atakować, gdzie będą najważniejsze albo newralgiczne dla nas momenty na trasie? Zawodnicy skupiają się na mocnej analizie, następnie na dobraniu sprzętu, testowaniu smarów. Trzeba też zadbać o odżywianie, regenerację i odpoczynek. Ciężko mówić o zrelaksowaniu, ale każdy ma utarte schematy, których się trzyma i które najbardziej sprawdzają się w dniu przed startem. Do istotnych rzeczy należy również gospodarka węglowodanowa i dobry sen. Jest to niesamowicie ważne. No i poukładanie sobie wszystkiego w głowie. W moim przypadku starałam się też ten dzień związany z przygotowaniem do startu oddać Panu Bogu, zabierać Go na trasę, poprosić o wsparcie i o to, żeby wyprowadzał z tego jakieś dobre dzieła.
Sam dzień startu to jest adrenalina od samego wstania z łóżka. Człowiek czuje, że jest to dzień ogromnego sprawdzianu i test ducha sportowego. Ale wstając z rana jest intuicyjne przeczucie, na co mnie dzisiaj stać. Jeżeli wstawałam i była adrenalina, ale także pokój w sercu, to wiedziałam, że jest to dzień idealny do walki. Tylko czekać swojej szansy na to, żeby móc jak najlepiej się zaprezentować. Oczywiście zaczynamy od rozruchu. Chodzi o to, żeby wyjść na świeże powietrze, żeby przewietrzyć umysł, ożywić organizm i pomału redukować poziom stresu związany z adrenaliną, która mówi dzisiaj jest dzień walki. Po rozruchu jest śniadanie, jeżeli są dobre warunki, to 3 godziny przed startem. Następnie sam przyjazd na trasy, oczywiście wszystko musisz mieć w głowie poukładane, co, gdzie, o której, kiedy trzeba dać narty do smarowania, jakie narty wybrać? To są rzeczy techniczne, wywołujące dużo stresu – jak sobie wytestujesz narty, które sobie wybierzesz i to jaki smar zostanie na nich położony będzie decydowało w bardzo dużej mierze o wyniku końcowym twojego wysiłku. No i sam moment kiedy biegniesz na start, adrenalina, czujesz jak wszystko buzuje, hormony innych zawodniczek wokół Ciebie. Jest cudownie jeżeli słońce świeci, jest piękna pogoda, jest bezwietrznie, są dobre warunki, trasa jest super przygotowana – twarda szybka, jeszcze z takim profilem ze stylem, który tobie odpowiada, wtedy już wyrastają skrzydła i idziesz na żywioł od początku do końca. Polecam :).