14 marca| Artykuły

Świadectwo działania modlitwy

Miałem wtedy 16 lat. Na akademicką oazę w górach trafiłem przypadkowo. Zabrał mnie ze sobą kumpel. Student. On był na […]

Miałem wtedy 16 lat. Na akademicką oazę w górach trafiłem przypadkowo. Zabrał mnie ze sobą kumpel. Student. On był na liście uczestników. Ja nie. Do ośrodka rekolekcyjnego na szczycie dotarliśmy po zmroku. Ksiądz patrzy na mnie i pyta: ktoś ty za jeden? Ja z kolegą – mówię. Mogę zostać? – pytam wprost. Postawiłem go pod ścianą. Jestem tu nielegalnie, więc powinien mi kazać się zawijać. Ale jest już noc, więc nie może mnie skazać na niechybną śmierć w górach. Chwilę się zastanowił, w końcu mówi: dobra, możesz zostać. I tak zaczęły się jedne z najcudowniejszych dwóch tygodni w moim życiu. 

Spaliśmy na trzeszczących, piętrowych pryczach w wyizolowanym od reszty zabudowań baraku. Kaplica mieściła się na poddaszu, tuż nad jadalnią i miejscem spotkań. Kuchnia była całkiem na dole. Właścicielami całego tego gospodarstwa było starsze małżeństwo. Jeden z niższych beskidzkich szczytów. Cudowna okolica. Może niektórzy starzy oazowicze domyślają się o jakie miejsce chodzi. Układ dnia był powtarzalny. Jak to na rekolekcjach. Pobudka. Poranne psalmy. Śniadanie. Spotkanie. Katecheza. Modlitwa. Obiad. Czas wolny. Msza święta. Jak pogoda pozwalała, to w plenerze. Jak nie, to w kaplicy na poddaszu. Po zmroku łaziliśmy po obejściu. I pialiśmy z zachwytu nad genialnością Stwórcy. Na przykład gapiąc się w bezchmurne, gwieździste niebo leżąc na miękkiej trawie. Do dzisiaj to pamiętam. No i oczywiście codziennie pogodny wieczór. Taki ustawowy reset towarzyski. Miałem wtedy gitarę. Grałem już na tyle fajnie, że szybko podbiłem serca starszych kolegów i koleżanek. To chyba wtedy złapałem bakcyla małej wspólnoty w wielkim Kościele. Gdyby nie te dwa tygodnie, pewnie nie było by mnie dzisiaj w tej wspólnotce, w której jestem. Być może w ogóle nie było by mnie w Kościele. 

Małolat

Ksywa małolat przylgnęła do mnie od początku. Przypomnę – ja miałem 16 lat. Oni, nie licząc księdza, w większości byli po dwudziestce. Ksiądz też był po dwudziestce, choć bardziej. Na początku spoko. Ale po kilku dniach poczułem, że ta różnica wieku niektórym uderzyła do głowy. Wiecie co mam na myśli. Takie traktowanie z góry, typu – ej młody, skocz po fajki. Szczerze zaczęło mnie to wkurzać. To był taki mój mały problem. I nie wiedziałem co z tym zrobić. I wtedy stało się to. Ksiądz Arek (dokładnie tak miał na imię) pewnego dnia powiedział nam o szukaniu woli Bożej metodą otwierania Pisma na chybił trafił. Wcześniej o tym nie słyszałem. No, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Wziąłem biblię i ruszyłem do kaplicy. Akurat nikogo nie było. Uklęknąłem i w duchu zacząłem się modlić: Panie, jeśli chcesz coś ważnego mi teraz powiedzieć, to proszę, powiedz mi. Przez głowę przelatywały mi wszystkie ważne i mniej ważne dla mnie sprawy. Chwilę tak trwałem. W końcu chwyciłem Pismo i po raz pierwszy w życiu, nie kombinując, otwarłem spontanicznie by dowiedzieć się, co w tym momencie Bóg chce powiedzieć 16-letniemu Adamowi Szewczykowi. Nie uwierzycie, co mi się otwarło. To: 

Niechaj nikt nie lekceważy twego młodego wieku, lecz wzorem bądź dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości! 1 Tym 4,12

Odpadłem. Zanim podniosłem się z miejsca, przeczytałem to kilka razy by mieć pewność, że dobrze przeczytałem. W kaplicy był półmrok, więc wszystko było możliwe. Ale nie, nie pomyliłem się. To były dokładnie te słowa. Wybiegłem i podjarany zacząłem o tym wszystkim mówić. I nie wiem, czy po tym fakcie inni zaczęli mnie traktować inaczej. Wiem, że u mnie się zmieniło. Problem zniknął. 

Wiesia

Ale to inne doświadczenie było wtedy tym najmocniejszym. Od samego początku wpadła mi w oko taka jedna. Wiesia. Imię jest autentyczne, więc będzie czad jeśli jakimś cudem trafi na niniwa.pl, przeczyta ten artykuł i rozpozna swoją historię. A jak się zaraz dowiecie, cuda się zdarzają. Gdyby rzeczywiście tak było – pozdrawiam Cię Wiesiu serdecznie!

Zauważyłem, że na jadalnię wchodzi ze stertą lekarstw. I widziałem, jak po każdym posiłku wciąga masę różnych tabletek. Pomyślałem, że jest chora. W końcu odważyłem się dowiedzieć u źródła. Podszedłem. Zagadałem. No i zaczęło się. Rzeczywiście chora. Poważne schorzenie kardiologiczne. Serce czekało na skomplikowaną operację. W Anglii, bo tam podobno najlepiej to wtedy robili. Poszliśmy na spacer. Wiesia bała się tej operacji. Na rekolekcje przyjechała, by oddać to wszystko Bogu. By zawierzyć. A ja poczułem, że się bujnąłem. Trochę kosmos. No, ale tak było. I bardzo chciałem jej pomóc. Ale nie wiedziałem jak. Jeszcze. Następnego dnia ksiądz zarządził losowanie. Pomysł był taki: każdy uczestnik na karteczce pisze swoje imię. Karteczkę wrzuca do worka. Każdy podchodził i wyjmował (znów to chybił-trafił) karteczkę z imieniem osoby, za którą przez całe rekolekcje będzie się modlił. Ze 30 takich karteczek było. No i wylosowałem. Dokładnie. Na karteczce pisało – Wiesia. 

To się działo dosyć dawno, więc wszystkich szczegółów nie pamiętam, coś mogę przekręcić. Ale pamiętam, że moja determinacja by modlić się za chorą Wiesię była nie z tej ziemi. A to zakochanie tylko mi w tym pomagało. Motywacja była podwójna. No i modliłem się ile wlezie. Stał tam obok ośrodka wielki, drewniany krzyż. Kiedyś padłem pod nim na kolana i błagałem Boga, by dał jej zdrowie. Beczałem jak bóbr. Wielu szczegółów nie pamiętam, ale akurat ten pamiętam bardzo dobrze. O swoim uczuciu nie powiedziałem nikomu. Wstydziłem się. Chociaż ludzie widzieli, że coś jest na rzeczy. W końcu, po dwóch tygodniach rozjechaliśmy się do domów. Ja oczywiście z adresem Wiesi. Pocztowym. Internetu wtedy jeszcze nie było. Napisałem list, ona odpisała. Operacja zbliżała się wielkimi krokami. A ja wciąż się modliłem i ufałem. Pewnego dnia przychodzi kolejny list od niej. I chyba ostatni. Zdarzył się cud. Rutynowe badania tuż przed operacją wykazały, że operacja jest niepotrzebna. Wszystko było przygotowane – miejsce w szpitalu, termin, lekarze. A tu nagle takie kuku – serce samo się wyleczyło. Wtedy wszystko zrozumiałem. Zrozumiałem po co kumpel zabrał mnie na te rekolekcje, po co ksiądz nie kazał mi wracać do domu, po co zakochałem się w Wiesi, po co wylosowałem karteczkę z jej imieniem. Po tym liście nasz kontakt się urwał. Naturalnie i bezboleśnie. Zadanie zostało wykonane. Modlitwa działa.

Adam Szefc Szewczyk

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: