27 marca| Artykuły

Współczesne niewolnictwo

Jest rok 2112. Ziemia to jedno, globalne państwo – Stany Zjednoczone Świata. Pojęcie obywatel zostało zastąpione pojęciem konsument. Obowiązującym ustrojem […]

Jest rok 2112. Ziemia to jedno, globalne państwo – Stany Zjednoczone Świata. Pojęcie obywatel zostało zastąpione pojęciem konsument. Obowiązującym ustrojem jest tak zwana demokracja konsumencka. Światem rządzi pieniądz i ekonomiczne wskaźniki. Władza na tym świecie należy do złożonej z najbogatszych i najbardziej wpływowych celebrytów Rady Dwunastu. Chrześcijaństwo, jak np. dzisiaj w Korei Północnej, jest nielegalne, a papież działa w totalnej konspiracji. To wizja Marcina Abrama z powieści powieści Quo Vadis. Trzecie tysiąclecie. Trzecie tysiąclecie Abram częściowo wzorował na Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Obydwaj autorzy pisali powieści w okresie millenijnego przełomu, poważnie zaniepokojeni miażdżącą siłą komercji, materializmu i wdeptywania w ziemię wartości. Wbrew pozorom powieść Abrama to nie jest fantastyka. To nie jest owoc jego wybujałej wyobraźni. To powieść prorocza. Od pierwszego wydania upłynęło prawie 20 lat i jej wizja staje coraz bardziej aktualna. Niestety. 

W moim mieście powstało kolejne wypasione centrum handlowe. Kolejne miliony produktów zasypały kolejną wolną przestrzeń wokół mnie. Na pierwszy rzut oka fajnie. Na drugi – niefajnie. Nikt nie pytał mnie o zdanie, czy mam ochotę by nowa świątynia konsumpcjonizmu  przesłoniła mi kolejny skrawek nieba.  Przespaceruj się kiedyś po hipermarkecie. Nie po to żeby wypełnić koszyk śmieciami i bezsensownie wydać w kasie dwie stówy. Dla refleksji. Zauważ jak przerażająca masa towaru zalega sięgające sufitu półki. Zauważ twarze ludzi, którzy jak zaprogramowani chodzą od lewa do prawa wrzucając do koszyka kolejne produkty. Kiedyś za komuny w spożywczaku można było tylko ocet kupić. To było chore. Ale to co jest teraz też jest chore. Może nawet bardziej. Ktoś chce, byśmy wydawali coraz więcej. I stwarza coraz bardziej wyrafinowane metody, by tak się działo. I dzieje się. Większość z tych rzeczy, które kupujemy nie są nam ani do życia, ani do szczęścia potrzebne. Kiedyś zadzwonił do mnie pan z pewnej telewizji cyfrowej. I proponował w promocji kilkadziesiąt (jak nie kilkaset) nowych kanałów. Powiedziałem, że nie jestem zainteresowany. Nie potrafił tego zrozumieć. Akurat trafił na kogoś, kto kieruje się zasadą: IM MNIEJ TYM WIĘCEJ. 

Zanurzeni w konsumpcyjnym bagnie tracimy świadomość tego, że poza tym bagnem jest inne życie. A jest. Prawdopodobnie lepsze. Choć może trudniejsze. Może bardziej ryzykowne. Ale może za to piękniejsze. Piszę prawdopodobnie, bo sam tego jeszcze nie miałem odwagi sprawdzić. Wciąż jestem niewolnikiem systemu. Wciąż kupuję w marketach korzystając z karty płatniczej. Wciąż korzystam z internetu pozwalając by ten wpływał na to jak myślę i co robię. Wciąż, chcąc nie chcąc oglądam reklamy i mimochodem przeglądam durne gazetki handlowe. I coś czuję, że tak już zostanie. 

Pewien francuski fotograf zrobił wyjątkową serię zdjęć, która powstała w czasie jego trzyletniej, pozornie bezcelowej podróży po Europie. W oddalonych od miast górach i lasach natrafiał co jakiś czas na skupiska ludzi, którzy porzucili życie w ramach konsumpcyjnego systemu na rzecz autonomii i wolności. Fascynujące doświadczenie. Autor zdjęć stawał się na całe tygodnie częścią tych żyjących poza systemem społeczności. I wchodził w ich życie na maxa. Na przykład pomagając w uprawie ziemi czy hodowli zwierząt. Tak, są ludzie, którzy na tyle znienawidzili konsumpcję i komercję tego świata, że znaleźli w sobie odwagę by zaryzykować z niego ucieczkę. W każdym tego słowa znaczeniu. Jak Christopher MacCandless, o którym kiedyś pisałem. Ale czy każdy, kto chce choć trochę wolności od systemu w którym żyje, musi od razu rzucać wszystko i zaszywać się w dziczy? Nie. Jezusowe wyzwanie Wypłyń na głębię można pewnie realizować na wiele sposobów. Również żyjąc w epicentrum konsumpcji. Czyli tu, gdzie prawdopodobnie żyjesz Ty, drogi czytelniku. Zakładam, że ci poza systemem dostępu do internetu raczej nie mają. Od czego zacząć? Od prostych rzeczy. Typu – w niedzielę omijam sklepy, gazetkami handlowymi palę w kominku, a jak w telewizji leci reklama to wyłączam i robię serię ćwiczeń rozciągających. Może śmieszne i głupie. Ale jak na to mnie nie będzie stać, to gdzie tu myśleć o rzeczach poważnych i mądrych? 

Adam Szefc Szewczyk

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: