Zepsułam, przyznaję się, zepsułam
Nie polecam Hiszpanii na wakacje, jest zepsuta. Jeszcze w górach, to rozumiem, ale teraz nie mam już nic na obronę Hiszpanii. Wczoraj o 11 w dzień gotowałam herbatę w softshellu z Islandii, polarowym buffue i rękawiczkach. O 13 leżałam w krótkim rękawku na łące i uśmiechałam się do ogromu nieba nade mną, ale jak obudziłam się pół godziny później to niebo, choć nadal błękitne było całe w ogromnych niskich chmurach, jeszcze białych, ale tej lekcji geografii nie przespałam, wiem co oznaczały. O 15 uciekałam przed burzą i szło mi całkiem nieźle, bo była z prawej strony, przewaliła się nade mną i usłyszałam jak odchodzi z lewej. Odetchnęłam więc i zwolniłam tempo. Wtedy zaczął padać grad. Po chwili byłam sucha, bo wyszło słońce. Dalej weszłam więc na drogę wiodącą przez pole, na którym leżało jeszcze mnóstwo gradu, ale łączka się skończyła i zaczęła się drogą między polami, przez którą przelatywały suche kokony jakiś krzaków, rodem z Westernu.
Nie polecam Hiszpanii na wakacje, jest zepsuta. Jeszcze w górach, to rozumiem, ale teraz nie mam już nic na obronę Hiszpanii. Wczoraj o 11 w dzień gotowałam herbatę w softshellu z Islandii, polarowym buffue i rękawiczkach. O 13 leżałam w krótkim rękawku na łące i uśmiechałam się do ogromu nieba nade mną, ale jak obudziłam się pół godziny później to niebo, choć nadal błękitne było całe w ogromnych niskich chmurach, jeszcze białych, ale tej lekcji geografii nie przespałam, wiem co oznaczały. O 15 uciekałam przed burzą i szło mi całkiem nieźle, bo była z prawej strony, przewaliła się nade mną i usłyszałam jak odchodzi z lewej. Odetchnęłam więc i zwolniłam tempo. Wtedy zaczął padać grad. Po chwili byłam sucha, bo wyszło słońce. Dalej weszłam więc na drogę wiodącą przez pole, na którym leżało jeszcze mnóstwo gradu, ale łączka się skończyła i zaczęła się drogą między polami, przez którą przelatywały suche kokony jakiś krzaków, rodem z Westernu.
Wiatr wiał taki, że nie można było utrzymać kierunku, a nogi stały się o 2 kg cięższe. Tak, to była droga z rozmiękłej gliny. O 18 zobaczyłam na polu mur z kostek słomy, a wręcz nie mur, a narożnik i tam się schowałam. Usłyszałam jak brzmi cisza zamiast huraganu i poczułam jak bardzo miałam napięte mięśnie na tym wietrze. Posłałam słomę na ziemię i rozbiłam namiot. Choć słowo rozbiłam to za dużo powiedziane, stał siłą woli, nie wiem czyjej, bo mojej już trochę brakowało, tropik był po prostu zarzucony. Od 18 nienaganne słoneczko. Śpię. Jeszcze przed moim budzikiem słyszę, że pada, więc budzik wyłączam i śpię dalej. Nagle słyszę że ciapie. Tak to wielkie łaty śniegu spadały na mój namiot. Generalnie wyjść dało się dopiero o 11, bo wcześniej nie sposób było złożyć namiotu w tym wszystkim, co padało, był 1 stopień ciepła. Zepsułam więc, zdecydowanie zepsułam wizję słonecznej Hiszpanii.
Pół godziny po wyruszeniu znalazłam dwa otwarte domy w budowie i jeden pielgrzymi domek na grilla, gdzie dałoby się spać. Choć w zasadzie nie żałuję, mogłam poleżeć do 11, a dzięki posłanej pod namiot słomie, pachniało na noclegu czymś innym niż mną. To już drugi raz, gdy zastanawiam się czy nie pomyliłam świąt. Sianko pod namiotem… Parę dni temu spałam w przydrożnej kapliczce, gdzie o poranku do wywietrzników chuchały krówki jak do stajenki. Tylko one wyczuły wtedy moją obecność, zastanawiałam się czy gospodarz nie zainteresuje się, dlaczego nagle wszystkie jego krowy otoczyły kapliczkę, ale może po prostu stwierdził, że w Wielkim Tygodniu jego trzódka stała się bardziej pobożna.
Dziś nie lepiej, wieje, leje, śpię na polu w czymś, co jak zobaczyłam z daleka, prosiłam tylko żeby miało dach i dało się wejść. To jest ten jeden z nielicznych momentów, kiedy podnosząc do góry głowę nie chcesz zobaczyć nieba. Po wejściu do środka stwierdzam, że mogłam w prośbach dotyczących mojego miejsca noclegowego obwarować jeszcze parę rzeczy, no ale cóż, dwa wymienione warunki są spełnione, na resztę więc nie narzekam.
Na ten moment
Dotarłam do Leon. Nic tu nie chcę, nic specjalnego nie potrzebuję, muszę po prostu przejść przez duże miasto. Zatrzymuję się w Galerii Handlowej, żeby iść do supermarketu po coś do jedzenia. Jest zaraz na parterze, przy wejściu. To dziwne, normalnie uciekam przed galeriami, a tu nagle zamiast wybrać sklepik osiedlowy, wkraczam do wielkiego centrum. Podświadomie wiem, do czego dążę, tutaj zacierają się różnice kulturowe, z głośników leci muzyka znana powszechnie w pop kulturze. Nie jakieś hiszpańskie disco, które słyszę czasami mijając otwarte garaże na wioskach. Jak rasowy pielgrzym, siedzę na ławce na środku galerii i rwę kawały chleba. Do ławki obok, ale w takiej dość bezpiecznej odległości, powolutku doszedł staruszek. Niski, przygarbiony, ma bardzo wykrzywione nogi, porusza się przy balkoniku, do ławki wręcz go ktoś poprowadzą pod ramię. Siedzi, odpoczywa. Ja też. Podwija nogawki, oba kolana są ciasno oplecione bandażami. Ja mam na stopach. Takie dwie podobne przeciwności siedzą na przeciwko siebie. Dałeś mi, Panie młodość, zdrowie i siłę. Na ten moment. Nie wiem, co będzie za sekundę. Potem przestałam się interesować staruszkiem, przespałam się chwilę i poszłam do łazienki. Tam z głośników dorwał mnie „Titanic”, po raz kolejny stwierdzam, że baba jestem. Zamiast robić, to co się robi w łazience, siedzę w kabinie i zalewa się łzami. No cóż, sama chciałam jakiegoś bardziej „uni” akcentu, wchodząc do galerii, więc mam. Wychodzę z łazienki, a przede mną z męskich kabin wytacza się powolutku balonik, a za nim drepcze staruszek. Pozbieraliśmy się. On i ja. I każdy ruszył w swoją drogę. Przepraszam, ale zestawienie mnie z nim było dla mnie tak mocne, że przechodząc obok, życzyłam mu buen camino (dobrej drogi)! Nie wiem, jak to odebrał, ale uśmiechnął się.
Żaden inny znak niż znak stokrotki nie będzie Ci dany
Przycupnęłam na chwilę na boku drogi i mój wzrok padł na stokrotkę. Jedną jedyną na zielonej trawie. Ogólnie w Hiszpanii są całe stokrotkowe łąki, ale ta oddzieliła się od stada. Patrzę na nią i wiem, że wyrosła tu specjalnie dla mnie. Jednocześnie wiem, że gdy po mnie przyjdzie tu inny pielgrzym, nawet nie po mnie, może tu przyjść i przycypnąć obok mnie i spojrzy na tę samą stokrotkę i pomyśli „wyrosła tu specjalnie dla mnie”, to będzie miał rację. Nie wiem, jak Wy, ale ja miałam problem ze zrozumieniem Bożej Miłości. Bo kocha mnie, miłością wyjątkową i specjalną. Ale tak samo wyjątkowo i specjalnie kocha indywidualnie każdego człowieka na ziemi. I wkurzałam się, bo myślałam po ludzku, albo wyjątkowo kochasz mnie, albo kogoś innego, a nie jak w tym dowcipnie, gdzie chłopak pyta w sklepie czy są kartki z napisem „dla jedynej”, po czy kupuje takich dwadzieścia. To nie tak. Od dziś już wiem, że stokrotka jest specjalnie dla mnie i tak samo specjalnie dla ciebie.
Tyle było w moim życiu maków, chabrów i rumianków, ale potrzebowałam tej jednej hiszpańskiej stokrotki, żeby zrozumieć Twoją Miłość, Boże.
Katarzyna Wiesia Wasilewska
To piąty artykuł z cyklu refleksji z podróży drogą Camino “pod prąd”. Poprzedni przeczytasz tutaj.