Przepis na idealnego proboszcza – rozmowa z ks. Adamem Pawłowskim
Ksiądz Adam Pawłowski to kapłan archidiecezji poznańskiej. Od 1 lipca jest proboszczem w liczącej ok. 1100 wiernych parafii pw. św. […]
Ksiądz Adam Pawłowski to kapłan archidiecezji poznańskiej. Od 1 lipca jest proboszczem w liczącej ok. 1100 wiernych parafii pw. św. Marcelina w Rogalinie. Parafian zaskakuje na każdym kroku. W ogłoszeniach parafialnych informuje o wydatkach i zakupach. A w wakacje rozpoczął… kolędę!
Hubert Piechocki (misyjne.pl): Drukarka do kserowania i skanowania z atramentem za 800 złotych, dmuchawica do liści 1300 złotych, 24 krzesła 1100 złotych. Po co to wszystko?
Ks. Adam Pawłowski, proboszcz parafii pw. św. Marcelina w Rogalinie: To są rzeczy potrzebne do funkcjonowania parafii, które na bieżąco będziemy też dalej kupować. Potrzeba jeszcze kosiarki, czegoś do przycinania żywopłotów, laptopa w biurze parafialnym… To sprzęty wykorzystywane na co dzień, więc po prostu trzeba je kupić.
W Polsce proboszczowie rzadko tłumacza się z tego, co i za ile kupili.
W każdej parafii jest różnie. Temat finansów wywołuje z reguły dużo emocji, tym bardziej, gdy ludzie mają mało pieniędzy i liczą każdą złotówkę. Sumy, którymi obraca firma czy parafia mogą się im wydawać duże, bo np. mój poprzednik razem z parafianami remontowali kościół i jedna tylko strona kosztowała 100 tys. złotych. Trzeba było zapłacić za projekt, odnowienie, odmalowanie… Zauważam, że dzisiaj potrzeba jawności finansowej – żeby ludzie wiedzieli, na co dają, co się z ich pieniędzmi dzieje. Wtedy też chętniej dają. Mogę podać przykład zbiórki na misje, na organizację MIVA Polska. W zeszłym roku parafia zebrała 155 złotych, w tym roku 1323 złote.
Procentowo to ogromny wzrost!
Tym razem święciliśmy pojazdy nie tylko po jednej mszy, ale po wszystkich. Kiedy tydzień później podałem wyniki zbiórki, to parafianie ucieszyli się, że tyle udało się zebrać i dzięki temu wesprzeć misjonarzy. Robimy też projekt wyłącznika przedlicznikowego prądu. Po pożarze katedry Notre Dame zrobiono inspekcję we wszystkich zabytkowych kościołach, również u nas. I okazało się, że taki wyłącznik jest potrzebny. Sam projekt to już koszt 2400 złotych. Ogłosiłem więc na mszy, że potrzebujemy tego wyłącznika. Po liturgii przyszedł pan i powiedział: „Proszę księdza, ja pokryję koszt zakupu tego licznika”. Powiedziałem mu, że nie wiem, jaka to będzie ostatecznie kwota. „No to projekt pokryję”. I anonimowo przekazał tę kwotę na rzecz tego projektu. Ta granica jawności finansów jest zawsze trudna – czy tylko symbolicznie, czy tez rozliczać się z każdej złotówki. Ja staram się to wypośrodkować.
Wzrosła też wartość składki zbieranej w każdą niedzielę.
Zaczynaliśmy w lipcu od składki 500 złotych z pięciu mszy świętych. A teraz ta składka sięga 1300-1400 złotych co weekend. Dzięki temu możemy łatwiej planować różne wydatki czy inwestycje. Teraz będziemy z rada parafialną zastanawiać się, na co przeznaczyć te środki. W przyszłym roku czeka nas 200 lat kościoła w Rogalinie i chcielibyśmy z tej okazji coś zorganizować.
Z jednej strony tłumaczenie na co wydawane są pieniądze, ale z drugiej ksiądz tłumaczy się też z „dochodów” – nie tylko tych finansowych, ale też materialnych. „Dziękuję za ofiarowane na probostwo chleb, owoce, kiełbasy, pościel, ręczniki, materiały biurowe, nożyce, ekspres do kawy i kota” – informował ksiądz w ramach ogłoszeń parafialnych.
To prawda. Zauważyłem, że jak się dziękuje, to tym bardziej się dostaje. Jeden proboszcz nigdy nie wołał o pieniądze – tylko zawsze dziękował. I ludzie więcej dawali! Takie podziękowania wywołują uśmiech i radość. Ostatnio nawet zrobiłem konkurs na imię dla mojego kota i wygrało imię Wikary, które zresztą to pan zaproponował. Ludzie się bardzo cieszyli, gdy o tym im powiedziałem. Dla mnie to jest wielka radość, że mogę zawołać: „Chodź tu Wikary, chodź, chodź” (śmiech). Gdy mówię o tych rzeczach ofiarowanych na probostwo, które już na nim zostaną, to ludzie widzą, że to są rzeczywiście niezbędne rzeczy.
Taka jawność, transparentność pomaga nowemu proboszczowi w zbudowaniu zaufania między nim a parafianami?
Myślę, że tak, chociaż nie zapominajmy, że każdy ma swój styl. Ja sobie założyłem, żeby moje probostwo było takim domem otwartym. Że każdy może tu przyjść na kawę, załatwić coś, po mszach świętych żegnam się z parafianami, trochę z nimi rozmawiam. Jawność finansową widzę jako element przekazu, który kieruje do parafian: „Jestem z wami, jestem dla was, chcę się z wami zaprzyjaźnić i możecie patrzeć mi na ręce – na co wydaję pieniądze”. Ciekawą sprawą jest np. problem liczenia składki – to znaczy: kto ma liczyć składkę?
Kto?
Wielu proboszczów, którzy nie mają nikogo do pomocy, musi tę składkę po niedzielnych mszach liczyć osobiście. Inni mają grono zaufanych parafian, którzy przychodzą w poniedziałek i liczą składkę. U mnie na razie liczy moja mama, do której mam zaufanie. Ale z czasem myślę, że pojawią się parafianie, którzy będą liczyć tę składkę – mając świadomość, że to nie są pieniądze proboszcza, ale parafii. Szykuje się też w parafii do tak zwanych referendów.
To znaczy, że parafianie będą głosować?
W pierwszym referendum zamierzam zapytać o godziny mszy świętych. Zapytam też o to, czy wymienianki będą czytane – jak dotąd – na mszach świętych czy też przed nimi. Będzie to też okazja do zapytania o różne decyzje duszpasterskie. Chodzi mi o to, żeby parafianie włączali się w proces decyzyjny. Żeby zdecydowali czy np. najpierw zajmiemy się remontem schodów parafialnych czy instalacją elektryczną w kościele czy remontem probostwa. To nie ma być decyzja jednoosobowa proboszcza czy rady duszpasterskiej lub ekonomicznej. Chcę, by jak najwięcej parafian mogło współuczestniczyć w takich decyzjach. Jeśli oni współdecydują – to czują też odpowiedzialność.
Dzięki takim inicjatywom między proboszczem a parafianami nie powstaje mur – tak często znany z naszej polskiej, kościelnej, rzeczywistości.
Po pierwsze, to buduje jedność. Po drugie, mnie to zmusza do roztropnego wydawania pieniędzy. Zdarzają się przecież sytuacje, że ludzie popełniają błędy. Pamiętam, że jeden proboszcz wybudował kościół, zajęło mu to 20 lat, wszyscy go potem chwalili. A on mówi: „Gdybym miał wiedzę, którą mam dzisiaj, to pewnie wybudowałbym ten kościół o połowę taniej”. Czasami bywa, że ksiądz coś zrobi, ktoś mu coś poleci, a potem się okaże, że można było to zrobić taniej.
To udowadnia prostą zasadę, że proboszcz tez jest człowiekiem, ma prawo się mylić.
Lubię powtarzać takie zdanie: „kto wymyśla – ten robi”. Często wiele osób ma koncert życzeń, którego warto posłuchać, ale sztuką jest, żeby nie tylko wymyśleć – ale współtworzyć. W mojej parafii był taki zwyczaj, że przy poważnych wydatkach – jakieś remonty czy inwestycje – zbierano pieniądze na zeszyt. Panie chodziły od domu do domu, każdy się wpisywał, podawał jakąś kwotę. Ja osobiście nie jestem zwolennikiem tej metody, bo czuję tu przymus. Zapytam więc parafian w referendum, czy nie chcieliby zbiórki po domach zamienić na to, by jedna z niedziel w ciągu miesiąca była niedzielą gospodarczą. W taką, np. trzecią niedzielę miesiąca, składka byłaby zbierana z przeznaczeniem na inwestycje.
Dzięki takiej jawności wierni widzą, jak wiele wydatków ma parafia. Mogą zorientować się, że ich pieniądze nie są tylko pensją dla księdza.
Prąd, wywóz szamba, telefon, śmieci, podatki od nieruchomości, olej do ogrzewania… Uczę się i odkrywam, że jest tego naprawdę dużo. Trzeba oczywiście rozróznić, że są ofiary, które idą tylko na parafię – np. składka niedzielna. Te pieniądze idą na rachunki, pensje, remonty czy inwestycje. I są też ofiary, które przeznaczone są typowo dla księdza. To np. ofiary składane przy okazji chrztu czy ślubu, a także intencje mszalne. Czasem ludziom się wydaje, że księża zarabiają bardzo dużo. A np. takie intencje to są często niewielkie kwoty i nawet jak się je pomnoży przez 30 dni to wychodzi suma, która jest niską pensją.
Skoro mowa o ofiarach – ile zatem wynosi „co łaska”?
Mówiąc żartobliwie: „nie mniej niż tysiąc” (śmiech). Kolega opowiadał, że gdy przychodzą do niego pary, by złożyć ofiarę za ślub – on nigdy nie podaje kwoty. To zawsze ma być ofiara. Nie oglądał filmu „Kler”, ale śmiał się, że po tym filmie ofiary mu się podwoiły! Tak naprawdę „co łaska” powinno zależeć od możliwości finansowych danej osoby. Są ludzie, którzy zarabiają na miesiąc tysiąc czy dwa tysiące złotych, a są tacy, którzy zarabiają tyle na godzinę. Gdy ktoś zarabia więcej, to jego ofiara powinna być adekwatna do jego możliwości. Druga sprawa to okoliczności – inną ofiara jest intencja mszalna, inną pogrzeb, ślub czy chrzest. Parafianie raczej wiedzą, jakie są te „widełki”, w których ludzie się obracają. Ale warto pamiętać, że to się zmienia. Gdy zaczynałem kapłaństwo, to standardem była ofiara 30 złotych za mszę świętą. Minęło 10 lat i dalej niektóre osoby przynoszą 30 złotych za mszę. Wiele rzeczy drożeje, więcej też zarabiamy, ale z przyzwyczajenia od 10 lat wrzucamy tyle samo. Na szczęście coraz więcej osób widzi też, że wydatki wzrosły i dają większą ofiarę – 70, czasem 100 złotych za mszę.
Czyli świadomość finansowa wiernych też powoli wzrasta.
Kiedyś na kazaniu powiedziałem, że jak ja chodziłem do liceum, to wrzucałem na składkę złotówkę. I jestem zdumiony, że minęło prawie 25 lat, a niektórzy nadal wrzucają na składkę złotówkę. Rozumiem, że ktoś może nie mieć pieniędzy, ma kredyt, inne wydatki, urodziło mu się dziecko. Jak nie ma – może nawet mniej wrzucić! Ale zauważyłem, że u niektórych to jest reguła – zawsze wrzucali złotówkę, od 25 lat tego nie zmieniają. Warto zrobić refleksję nad zmianą swoich zarobków w ciągu ostatnich lat i nad wzrostem rachunków – i w konsekwencji zwrócić uwagę na swoją ofiarność. Coraz częściej spotykam na szczęście osoby, które mają świadomość cen i swoich możliwości finansowych i które ofiary dostosowują do tych możliwości. Warto też pamiętać, że na konto parafii można wykonać przelew. Taką wpłatę możemy też potem odliczyć od podatku. W jednej z dużych, warszawskich parafii uruchomiono terminal. Po mszy parafianie, często bardzo zamożni, przychodzą do zakrystii i dokonują wpłaty.
Bycie proboszczem to też działalność duszpasterska. Parafianie nie są zaskoczeni, że ksiądz odwiedza ich latem „po kolędzie”?
Są. Nawet ja jestem zaskoczony, że się na to zdecydowałem. Ale marzyłem, żeby rozpocząć bycie w parafii od tego, by się przejść po jej terenie i przywitać z wszystkimi. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że w parafii jest tyle różnych obowiązków i stąd tego czasu na chodzenie zbyt wiele nie ma. Idzie mi to wolno. Chciałem wyrobić się w miesiąc, a kończy się drugi miesiąc – a ja wciąż w pierwszej miejscowości jestem. Spotyka się to z wielką życzliwością, niektórzy nie mogą doczekać się, kiedy przyjdzie do nich proboszcz. Ja jednak szczególnie kieruję tę inicjatywę do osób, które nie chodzą do kościoła lub są w nim rzadziej. Chcę się z nimi przywitać, przedstawić się, wysłuchać. Były bardzo fajne rozmowy na progach domów (bo teraz nie wchodzę do domów, nie biorę kopert i nie ma ze mną ministrantów) o chrztach dzieci, o pierwszej komunii, kolędzie, wierze, sytuacji Kościoła w Polsce i na świecie. Doświadczenie ewangelizacji ulicznej mogę przenieść teraz na grunt parafialny i w konsekwencji spotkać się z drugim człowiekiem, wysłuchać go i zaprosić na liturgię.
Parafianie chyba bardzo ciepło przyjęli nowego proboszcza.
Parafianie otoczyli mnie życzliwością, jestem im bardzo wdzięczny. Życzliwość, zaproszenie na obiad czy kolację, pozwoliły zapanować nad samotnością, którą człowiek w nowym miejscu zawsze odczuwa. Jeszcze się myśli o dawnej parafii na Sołaczu w Poznaniu, tęskni za nią. A tu trzeba zakochać się w nowej wspólnocie, wejść w nią, poświęcić jej czas i to ona musi być priorytetem. Życzliwość, dobre słowa, drobne dary pomogły mi z jeszcze większą gorliwością wejść w parafię i zaprzyjaźnić się z ludźmi.
Ważne są też aktywności, które proponuje się parafianom poza liturgią.
Rogalin i okolice to piękne tereny. Zrobiliśmy z dzieciakami i młodzieżą rajd rowerowy do Puszczykowa na lody. Byli też dorośli. Wyszło, że jest tu wielu rowerzystów. Wpadliśmy na pomysł, że co tydzień pojedziemy do innego miejsca – do Śremu, do Zaniemyśla… Zawsze zbiera się kilkanaście osób. Byliśmy też w kinie na „Królu lwie”. Robimy wyjazd do Pragi, do Lichenia, do Torunia i do Wrocławia. Parafianie są bardzo chętni do tego, by gdzieś wspólnie wyjechać, pomodlić się tam, zawierzyć Bogu różne sprawy. Udało nam się zrobić też piknik parafialny. Z inicjatywą wyszło Koło Gospodyń Wiejskich w Rogalinie. Była to świetna okazja do miłego spędzenia czasu, spotkania i poznania się. Teraz będziemy zastanawiać się z sołtysami nad zrobieniem w przyszłym roku dożynek, może też ognisk w poszczególnych wsiach. Współpracujemy też z Muzeum Narodowym w Rogalinie.
Wakacje były czasem na poznanie parafii. Teraz zaczyna się już taki normalny rok pracy. Jakie są wyzwania na te nadchodzące miesiące?
Zostałem kapelanem w poprawczaku na Starołęce w Poznaniu. Wyzwaniem będzie dla mnie też przemodelowanie przygotowania do pierwszej komunii świętej. Chciałbym, żeby ono odbywało się w małych grupach z rodzicami dzieci pierwszokomunijnych. W pierwszym roku ja będę się spotykał na probostwie z rodzicami, przekazywał im informacje, a oni potem będą rozmawiali ze swoimi dziećmi. Podobnie – pracę w małych grupach – chciałbym zaproponować kandydatom do bierzmowania. Chcę też stworzyć pewne grupy duszpasterskie, marzy mi się domowy kościół dla małżeństw, będzie też grupa pielgrzymkowa, rowerowa, może jakaś wspólnota modlitewna. Musimy się też przygotować do 200-lecia istnienia kościoła. Wyzwaniem będzie dla mnie również odświeżenie probostwa.
Jest jakiś przepis na idealnego proboszcza?
Idealny proboszcz kocha Pana Jezusa i pełni Jego wolę, jest otwarty na ludzi. Ale jeśli jest taka prosta recepta – to najtrudniej ją wykonać!
To jak – proboszcz i jego Wikary dadzą radę?
Damy radę! Z Bożą pomocą!
Wywiad Huberta Piechockiego pochodzi ze strony Misyjne.pl.