Photo by Jasmin Sessler on Unsplash
7 stycznia| Artykuły

Tanio, szybko, łatwo i przyjemnie. To może dotyczyć także Ciebie.

O czymś takim jak germanizacja usłyszałem w szkole podstawowej. Wtedy pomyślałem sobie, że to niefajna rzecz jest. Bo nie jest. […]

O czymś takim jak germanizacja usłyszałem w szkole podstawowej. Wtedy pomyślałem sobie, że to niefajna rzecz jest. Bo nie jest. Nikt nie lubi być na siłę zmieniany. Świadoma, nowożytna germanizacja polaków zaczęła się na długo przed rozbiorami. Historycy podają dokładną datę. To 1740 rok. Wtedy pruski król Fryderyk II Wielki zajął niemal całość Górnego Śląska. No i zaczęło się. Polacy mieli gadać, myśleć i żyć po niemiecku. Proces z założenia miał być powolny i stopniowy. Przeprogramować kulturowo naród to nie takie hop-siup. Po Fryderyku próbowali kolejni. Z Hitlerem włącznie. Ostatecznie eksperyment się nie powiódł. Polacy wciąż gadają po polsku i nie zanosi się na jakieś drastyczne zmiany w tym temacie. Ok, są różne niemieckie mniejszości, RAŚ-ie i inne takie, ale to raczej skutki uboczne.

Amerykanizacja

Germanizacja się nie udała. Dzisiaj mamy co innego. Mamy amerykanizację. Systematyczną, dobrowolną i chyba skuteczną. Niby nikt nie zmusza nikogo siłą, by się zamerykanizował. A jak jest, widać gołym okiem. I słychać gołym uchem. Jaki język znamy poza polskim? Angielski ofcourse. Prawie 30% ziomali nim włada. Następny w kolejności jest rosyjski. Liche 8%. Tyle samo niemiecki. Reszta to jakieś jednoprocentowe podrygi. Nazwy polskich firm, sklepów, zespołów muzycznych i gazet jak nie są polskie to jakie są? No przecież nie japońskie. Przykłady pierwsze z brzegu: Reserved, Diverse, myPhone, Black Red White, Breakout, T.Love, Weekend, HappySad, Cinema City, PC World Computer, Warsaw Point. To są nazwy polskich produktów. Jak nie śpiewamy po polsku, to śpiewamy po angielsku. Gramy też głównie po anglo-amerykańsku. Po amerykańsku kręcimy filmy. Tak samo się ubieramy, tak samo żartujemy. Dzieciaki najchętniej jadają w MacDonaldzie, a bawią się już nie w Wesołym Miasteczku tylko w Energylandii.

liberalizacja

Jeżeli Dekalog wyznacza człowiekowi pewne granice, to liberalizacja ma te granice poszerzać. Albo burzyć po prostu. Jej istotę w obszarze moralności można streścić w trzech słowach: Panu Bogu dziękujemy. Ja patrzę na to swoim subiektywnym okiem katola rzecz jasna. Inaczej nie potrafię. I nie chcę. To co jeszcze 10 lat temu było oczywistym przekroczeniem dopuszczalnych granic, dzisiaj albo już jest normą, albo do miana normy usilnie aspiruje. Pamiętamy kampanię reklamową pewnej sieciówki z hasłami o obciąganiu guzików i krochmaleniu poszwy? Co prawda Rada Etyki Reklamy nie doszukała się tutaj złamania prawa, ale każdy dorosły wie, że to jeden z przykładów sprytnego balansowania na tegoż prawa granicy. Kościoły pustoszeją, autorytet rodziców upada, rozwód jest traktowany jak zmiana pracy, aborcja na życzenie stała się wyznacznikiem nowoczesnego społeczeństwa, a homoseksualiści chcą się żenić. A nawet adoptować dzieci. Jest wielu katolików, dla których jest to jak najbardziej spoko. Liberalizacja może dopaść każdego. Nawet księdza.

Discopolizacja życia

Zrozumiałem to chyba tak na serio podczas ostatniego Sylwestra. Przyznam się. Podejrzałem kilka scen z tych małpich podrygów na rynkach polskich miast, podczas tej, nie wiedzieć czemu, wyjątkowej nocy. Nie ma słów, by wyrazić jak daleko mi do takiej formy spędzania czasu. Nie o to chodzi. Wątek nieletniej Roksany  Węgiel to osobna sprawa. Uważam, że to co robi jej świat dorosłych, to przestępstwo. Podpiąłbym to pod wykorzystywanie nieletnich. Amok w jaki wrzucone zostało to, swoją drogą zdolne dziewczę, musi być niszczący. Gdzie są dorośli, pytam. Odpowiadam – liczą kasę. Ona jest pewna swojego szczęścia. A brudas w ukryciu obraca rożnem. Czujni kontrolerzy oglądalności zanotowali – ekstremalny pik podczas tegorocznego Sylwestra przypadł na moment, gdy na scenie pojawił się on, Król Walentynek. To, że disco polo jest w Polsce popularne wiadomo od zawsze. Ale to, że ten przejaw muzycznej aktywności promuje na wielką skalę Telewizja Publiczna, wiadomo od niedawna. Czegóż się nie zrobi dla pozyskania elektoratu. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam. No nie wiem. Discopolo nazwałbym w życiu wszystko to, co łatwe, proste i przyjemne. I jednocześnie gówno warte. Jakie gazety czytają Polacy? Głównie brukowce i tabloidy. Zgodzę się, obcowanie z tym kolorowym badziewiem może być w jakiś sposób pociągające. Ale nic dobrego w nasze życie to nigdy nie wniesie. Z jedzeniem jest tak samo. I ja nie raz ulegam pokusie restauracji Pod Złotymi Łukami. Smaczne i atrakcyjnie podane. Ale zabójcze. W hipermarketach wypełniamy po brzegi koszyki śmieciowym żarciem i zapełniamy nim nasze kuchenne szafki i lodówki. I potem karmią się tym całe nasze rodziny. Kiedy po 20 latach zaczną nas dopadać różne choróbska, pewnie mało kto skojarzy ten fakt z produktami, które dzisiaj wrzucamy do naszych ciał. To jest właśnie disco polo. Łatwo, przyjemnie i zabójczo. Co oglądamy? Hollywoodzką sieczkę albo telenowelowe tasiemce. Byłem niedawno w kinie na polskim filmie. Nie powiem jakim, żeby nikogo nie urazić. Ale w mojej ocenie to było filmowe discopolo. Odmiana religijnego discopolo (nie mylić z sacro polo) to nasze sentymentalne przywiązanie do zawieszonych w samochodach różańców, do święcenia pokarmów w fikuśnych koszyczkach i wspólnego śpiewania kolęd podczas jednej z wielu zakładowych wigilii. To zapychanie naszych półek religijnymi książkami i specjalnymi wydaniami Biblii. Na przykład takimi w skórzanej oprawie. Ksiądz po kolędzie będzie chodził to można błysnąć. Nie mam nic przeciw takim rzeczom. Problem polega na tym, że nasze tak zwane religijne życie zwykle na tym się kończy. To jest discopolo właśnie. Ma być łatwo i przyjemnie. Nie za trudno i nie za skomplikowanie. I bezwartościowe jednocześnie. Ale kto będzie się nad tym zastanawiał.

W poszukiwaniu początków discopolo cofnąłem się do biblijnego raju. To chyba tam, podczas incydentu z wężem po raz pierwszy wybrzmiało coś, co było łatwe, przyjemne, bezwartościowe i zabójcze. Przepraszam fanów discopolo za używanie nazwy ich ukochanej muzyki do swoich dywagacji. Tak naprawdę nie o muzykę tu chodzi. Chodzi o serce każdego człowieka, które łase jest na wszystko to, co umownie discopolo nazwałem. Jeśli napiszę, że discopolo jest synonimem grzechu, to pewnie przegnę pałę. Ale coś w tym jest. Przepraszam.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: