Photo by Kelly Sikkema on Unsplash
11 marca| Artykuły

Jałmużna. Detox materializmu i brama do nieba

Za bajtla z uporem maniaka przekręcałem ten wyraz mówiąc jam-łużna. Ubzdurałem sobie, że to od zwrotu jam dłużny. Czyli, że niby dawanie jamłużny miało być spłacaniem […]

Za bajtla z uporem maniaka przekręcałem ten wyraz mówiąc jam-łużna. Ubzdurałem sobie, że to od zwrotu jam dłużny. Czyli, że niby dawanie jamłużny miało być spłacaniem jakiegoś tam długu wobec kogoś tam. Na przykład wobec Boga, który tyle nam dał za totalną darmochę, że przynajmniej minimalny odruch wdzięczności z naszej strony się należy.

W końcu kiedyś ktoś mnie uświadomił, że to nie tak. Że to nie jam-łużna tylko jał-mużna. A teraz kiedy daję nura w temat, widzę, że ta intuicja o długu wcale nie była tak całkowicie chybiona. 

Skąd to się wzięło

Słowo jałmużna pochodzi od czeskiego almużna. Czeskie almużna pochodzi od niemieckiego almosen. Z kolei almosenjest zniekształceniem wcześniejszego słowa eleemosyna. To zniekształcenie wynika najprawdopodobniej ze skojarzenia z łacińskim alimonia, co znaczy żywienie. No i po nitce dochodzimy do kłębka. Eleemosyna pochodzi od greckiego eleemosyne, co oznacza litość po prostu. To by się kleiło. Czyż nie jest jałmużna żywieniem z litości? Litość nie brzmi tutaj za dobrze. Lepsza była by miłość. Żywienie z miłości. Obdarowywanie z miłości. Jałmużna jest w istocie miłością wprowadzoną w czyn.

Jakaś mądra teologicznie głowa tak zdefiniowała miłosierdzie – to miłość w praktyce. Kościół uznaje jałmużnę za jeden z fundamentalnych uczynków miłosierdzia. A kto był pierwszym i kto będzie ostatnim obdarowującym z miłości? Oczywiście. Bóg. On nas obdarował istnieniem z miłości. On nas z miłości obdaruje mieszkaniem w swoim niebie. Niczego w zamian nie chcąc. Bo wie, że niczego nie jesteśmy mu w stanie dać. Wobec Niego zawsze będziemy jak bezradny żebrak z obrazu Janosa Thorna Kobieta dająca jałmużnę. Dlatego jałmużna jest tak ważna. To naśladowanie Boga. Niczego ważniejszego nie mamy w życiu do roboty.

Brama do nieba

I Stary i Nowy Testament mówi o wadze jałmużny. 

Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy. Syr 3, 30

Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem. Tb 12, 8-9.

Kto by miał majętność tego świata, a widziałby brata swego w potrzebie i zamknął przed nim serce swoje – jakże może w nim przebywać miłość Boża? 1 J 3, 17

Radosnego dawcę miłuje Bóg. 2 Kor 6, 10.

Ale są w Nowym Testamencie dwa fragmenty, które świetnie określają to, jaka powinna być porządna jałmużna. Tutaj można się zdziwić, bo szczera retrospekcja odziera nas ze złudzeń. 

Gdy ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewica twoja, co prawica twoja czyni. Łk 6, 55

Posłuchajcie! rzekł Jezus – Ta biedna wdowa dała więcej niż wszyscy bogacze razem wzięci!  Oni bowiem wrzucili tylko część tego, co mieli w nadmiarze, ona zaś oddała wszystko, co miała na życie. Łk 4, 25

No to mamy problem.

W świetle Ewangelii takie dawanie, które widzi świat i takie, które nie nadwyręża za bardzo naszego budżetu to jeszcze nie jałmużna. To jej imitacja. Wiem, twarde słowa. Na przykład legendarna akcja Live Aid. Dwa równoległe koncerty rockowe zorganizowane 13 lipca 1985 roku przez Boba Geldofa. Cel szczytny: zebranie funduszy dla głodujących w Etiopii. Dwa stadiony po niespełna 100 tysięcy ludzi każdy. Przed telewizorami 1,5 miliarda ludzi (sic!) Zebrano znacznie więcej niż się spodziewano. Bo aż 150 milionów funtów. Trochę ludzi się najadło. Była to jałmużna czy nie? Z jednej strony realna, doraźna pomoc. Z drugiej ludzka chwała, dobra zabawa i pewnie kasa też. Nawet jeśli artyści grali za darmo, to akcja była tak spektakularnym wydarzeniem, że finalnie ten darmowy job musiał im się opłacić.

Albo bogaty sportowiec, który funduje jakiejś szkole pracownię komputerową. Super, dzieciaki mają się gdzie uczyć. Ale przy okazji sportowiec kupuje za odprysk swojej fortuny szacun ludzi. Jest jałmużna czy nie? A ja, kiedy gram tak zwaną charytatywkę na zbożny cel i ogrzewam się w cieple ludzkiej wdzięczności, daję jałmużnę czy nie? Niełatwy temat. Powiem tak. Jak masz szansę dać tak, by nikt nie widział, to daj. Ale jak nie da się inaczej, to chrzań to i daj, bo to zawsze może pomóc drugiemu człowiekowi. Z przelewami bankowymi tak jest. Raczej muszą być podpisane imieniem i nazwiskiem. Z tym ile dajesz, to inny problem. W jałmużnie nie tylko chodzi o to, by ktoś poczuł, że dostaje. Być może ważniejsze jest to, by poczuć, że się oddaje. 

Detox materializmu

Tak też można rozumieć jałmużnę. Jako szansę dla siebie. Na złapanie choćby odrobiny wolności od naszej materialnej niewoli. Wezwanie, które usłyszał od Jezusa bogaty młodzieniec jest po ludzku niewykonalne. Ale wciąż aktualne. I na pewno skuteczne. Potwierdzają to skromne przykłady z mojego życia i świadectwa innych, którzy zaryzykowali. Zaryzykowali ten szalony krok pójścia za Jezusowym wezwaniem, by sprzedać wszystko co się ma i rozdać ubogim. Owoce są zwykle podobne: poczucie wolności. Nie tylko o uzależnienie od jedzenia i picia chodzi. Też od markowych ciuchów, dobrych aut, stylowego wnętrza, wypasionych wakacji i całego tego drobnomieszczańskiego chłamu. 

Nie tylko kasa

Pieniądz to nie jedyna rzecz, którą możemy z miłości obdarować naszego brata. Post i modlitwa to też forma jałmużny. Święty Cezary z Arles powiada: 

Wiecie bowiem doskonale, że są dwa rodzaje jałmużny: pierwszy – dać głodnemu kęs chleba, drugi zaś posłużyć niewiedzącemu wiedzą. Jeżeli obfitujesz w coś, czym mógłbyś okazać pomoc ciału, Bogu niech będą dzięki! Jeżeli nie masz czym ciała nakarmić, wzmocnij duszę słowem Bożym. 

A święty Augustyn jest autorem takiej z kolei litani: Nie tylko ten, kto daje łaknącemu pokarm, pragnącemu napój, nagiemu odzienie, podróżnemu gościnę, jeńcowi wykupienie, słabemu wspomożenie, smutnemu pocieszenie, błądzącemu drogę, wątpiącemu radę i potrzebującemu, co jest mu konieczne, lecz także kto daje przebaczenie grzeszącemu – jałmużnę daje, ponieważ miłosierdzie wyświadcza. 

To ostatnie zwraca moją uwagę szczególnie. Dać jałmużnę to też przebaczyć. Myślę, że to najważniejsza, najtrudniejsza i najbardziej duchowa zarazem forma jałmużny. Proponuję wpisać ją na listę naszych wielkopostnych postanowień. Ok, dajmy stówkę na biednych, odwiedźmy jakąś babcię w domu starców i niech przez godzinę do nas gada o czymś, co nas kompletnie nie interesuje. Zróbmy to dla niej z miłości. Ale zajrzyjmy też w głąb siebie i zobaczmy, co najtrudniej nam komuś ofiarować. Bo może się okazać, że to nie pieniądze, ani nawet czas. Może się okazać, że tym co nam najtrudniej ofiarować jest właśnie przebaczenie. Paradoks jest taki, wybaczając komuś robimy przede wszystkim prezent sobie. 

Wracam do początkowej myśli. Jałmużna to naśladowanie Boga. Naśladowanie w bezinteresownym miłosierdziu. Apogeum takiej bezinteresownej jałmużny to Zbawiciel przybity do krzyża. Oddał wszystko co miał. Gdyby się dało, to pewnie zrobiłby to w samotności. Bez świadków. No, ale Boży plan założył w tym przypadku, że akurat ta jałmużna ma być nagłaśniana jak tylko się da. Aż do skończenia świata. 

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: