wikipedia.org
12 listopada| Artykuły

Fenomen – the Beatles

O czwórce z Liverpoolu napisano już chyba wszystko. Działali zaledwie 10 lat. Ale zmienili świat na zawsze. To bez wątpienia […]

O czwórce z Liverpoolu napisano już chyba wszystko. Działali zaledwie 10 lat. Ale zmienili świat na zawsze. To bez wątpienia najważniejsze zjawisko w dziejach muzyki rozrywkowej. Fenomen, który zrewolucjonizował nie tylko samą muzykę. Także modę, film, kulturę, obyczajowość, mentalność, techniczne realia showbusinnesu i co tam jeszcze. Być może nawet politykę. I religię (sic!). Że co, Rolling Stones? Błagam. Przy Beatlesach to grupka nieudaczników próbująca groźnymi minami nadrabiać brak talentu.

Ten pierwszy raz

Są pierwszym zespołem, których kolejnych 17 debiutanckich piosenek bez problemu okupowało pierwsze miejsce na liście przebojów. Jako pierwsi w ciągu czterech tygodni sprzedali 750 tysięcy egzemplarzy singla. Konkretnie chodzi o She Loves You. Byli pierwszym supportem, który ze względu na popularność, chcąc nie chcąc (ale raczej chcąc) musiał wystąpić jako gwiazda wieczoru. Tej upokarzającej detronizacji doświadczył między innymi sam Roy Orbison. To histeryczną reakcję ich fanów (czytaj: fanek) policja była zmuszona studzić po raz pierwszy w historii wodą pod wysokim ciśnieniem. To dzięki nim powstało określenie Beatelmania dla socjologicznego zjawiska masowej obsesji na punkcie swojego idola. Są pierwszym zespołem, na koncertach którego panie z wrażenia siusiały. Pół miliona egzemplarzy ich drugiego albumu With the Beatles rozeszło się w tydzień. Występując w The Ed Sullivan Show jako pierwsi w historii amerykańskiej telewizji przyciągnęli przed ekran 73 miliony widzów. Byli pierwszym i najbardziej niszczycielskim pociskiem tzw. brytyjskiej inwazji. To pierwszy zespół, który w jednym momencie na jednej liście przebojów umieszczał kilkanaście swoich piosenek. Z czego pięć potrafiło być w pierwszej piątce. Jako pierwsi dali koncert na stadionie. Byli pierwszymi w dziejach żyjącymi na prawdę bohaterami filmu animowanego. Pierwsi rockandrollowcy, którzy wykorzystali kwartet smyczkowy. Yesterday jest najczęściej coverowaną piosenką świata. Ponad 3000 razy. Nikt przed nimi nie eksperymentował tak intensywnie korzystając z instrumentów i stylistyk, które z rock and rollem nie mają nic wspólnego. To dzięki nim, po wydaniu albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band o muzyce rozrywkowej przestano mówić, że jest jedynie wyrazem buntu pokolenia. Od tej chwili muzyka rozrywkowa zyskała status sztuki. Są pierwszymi szarpidrutami z Orderem Imperium Brytyjskiego. Nikt nie sprzedał więcej płyt niż oni. Te wszystkie osłupiające liczby z łatwością wpisały Beatlesów do Księgi Rekordów Guinnessa. Mają na koncie dziewięć nagród Grammy i Oscara. Ale przede wszystkim, pomijając te wszystkie liczby, muzyka żadnego innego wykonawcy w dziejach świata nie jest dzisiaj bardziej znana i popularna, niż piosenki czwórki z Liverpoolu.

Fenomen

To wszystko wiemy. Przypomniałem dla przypomnienia. Ale są rzeczy, o których nie wiemy, albo mało wiemy. I to bardziej na nich chciałem się teraz skupić. Na czym polegał ich fenomen? To oczywiście ultra złożona sprawa. Ale jedno jest pewne – nikt nie może sobie zaplanować bycia fenomenem. Oni stali się dla świata tym, kim się stali, bo… los tak chciał. Po pierwsze zrodzili się z nadciągającej wtedy na świat potężnej fali rock and rolla. To nowe zjawisko kulturowo społeczne było odpowiedzią młodego pokolenia na kryzys, różne niepokoje i ogólnie rzecz ujmując bunt wobec hipokryzji establishmentu. Lennon i spółka, jak tysiące innych młodych ludzi, pragnęli muzyką wykrzyczeć światu co o nim myślą. Pod tym względem nie byli niczym wyjątkowym. A gdyby 6 lipca 1957 roku Paul MacCartney dostał na ten przykład przeczyszczenia i nie pojawiłby się w Woolton na koncercie The Quarrymen, nie było by Beatlesów. Po prostu. Być może powstałby zespół jeszcze bardziej genialny, no ale tego to się już nie dowiemy. I wcale nie jest pewne, że Lennon z MacCartneyem nosili wtedy w sobie największy potencjał songwriterstwa na globie. Może żyli, albo wciąż żyją misie piszący jeszcze lepsze piosenki, o których świat nigdy nie usłyszy. Może. Próbuję jakoś uargumentować moją tezę o tym, że nie da się zaplanować zostania fenomenem. Na drodze Beatlesów stanął Brian Epstein. Manager z prawdziwego zdarzenia. Wpompował w ich promocję kupę kasy i skutecznych zabiegów marketingowych. To kolejny powód tego fenomenu. Wtedy rodził się showbussinnes. Ludzie spragnieni byli idoli, z którymi mogli by się identyfikować. Pierwszy w dziejach boysband nie mógł trafić na lepszy grunt. Popularność Beatlesów eksplodowała z siłą, która zaskoczyła chyba najbardziej ich samych. I to ta popularność dała im potem mandat do tego, by pisać nową historię muzyki. No i wreszcie talenty. Nie da się ich w żaden sposób zakwestionować. Jasne, ludzie oszaleli na ich punkcie, bo byli młodzi, piękni, naturalni, dowcipni itd. Ich popularność wybiegała daleko poza granice sztuki i sprzyjała jej ówczesna sytuacja społeczno-polityczna. Ale niezależnie od tego wszystkiego, muzyka Beatlesów broni się sama. Jest po prostu genialna. To wszystko do kupy wzięte dało nam fenomen Beatlesów.

Popularniejsi od Jezusa?

Chrześcijaństwo przeminie. Wykruszy się i zniknie. Nie trzeba się o to spierać, mam rację i czas to potwierdzi. Jesteśmy teraz popularniejsi niż Jezus. Nie wiem, co się skończy pierwsze, rock and roll czy chrześcijaństwo. To słowa Johna Lennona z 1966 roku.

No to podpadł chłopak. Oburzenie było spore. Podobno nawet sam Watykan wystosował w tej sprawie protest, w USA palili na stosach ich płyty, a stacje w wielu krajach nie puszczały ich piosenek. Potem Lennon przepraszał i próbował się tłumaczyć, ale niesmak pozostał. Przepowiednia Lennona w jakiś symboliczny sposób wypełniła się w 2009 roku kiedy zespół wydaje remastery swoich płyt. Beatelmania wybuchnęła na nowo, a najczęściej wyszukiwaną frazą w Google było The Beatles właśnie. Jezus został strącony na niższe miejsce. Po tygodniu jednak wszystko wróciło do normy. Mam jeszcze w tym temacie dwie bomby. Pierwsza z nich to mało znany wywiad jakiego Lennon udzielił w 1969 roku Kenowi Seymourowi z Canadian Broadcasting Corporation podczas słynnej akcji Bed-In w Montrealu. Wtedy odnosząc się do swoich kontrowersyjnych słów o Jezusie powiedział coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Między innymi to: Chodziło mi o to, że Beatlesi wydają się mieć większy wpływ na młodzież niż Chrystus. Nie powiedziałem, że to dobrze. Jestem jednym z największych fanów Chrystusa. I jeśli można skierować zainteresowanie Beatlesami na przesłanie Chrystusa, to po to tu właśnie jesteśmy. I to: Jeśli Beatlesi powiedzą ludziom, że stoją po stronie Chrystusa, gdzie zawsze byli, to być może nie zapełnią się kościoły, ale na parkietach tańczyć będzie wielu chrześcijan. Sądzę, że nie ma znaczenia co będą celebrować. Ważne, żeby byli świadomi Jego i Jego przesłania. I to: Nie marzę o żadnym fizycznym niebie, miejscu, w którym jest mnóstwo czekolady i pięknych kobiet ubranych w suknie wieczorowe, grających na harfach. Sądzę, że można stworzyć niebo we własnym umyśle. Chrystus mówił, że Królestwo Niebieskie jest w nas i ja w to wierzę. Przyznaję – jestem w szoku. Choć wciąż stać mnie na dystans.

Rozgrzeszenie

Kolejna bomba z cyklu Beatlesi vs Jezus. W 40-stą rocznicę rozpadu zespołu, Watykan na łamach L’Osserwatore Romano rozgrzeszył Beatlesów (sic!). Zostali przez gazetę nazwani drogocennym klejnotem. Napisano między innymi tak: To prawda, że brali narkotyki, wiedli życie bez granic, nawet powiedzieli, że są popularniejsi od Jezusa, a w ich piosenkach zawarte są tajemnicze wiadomości, które mogą być uważane za satanistyczne. Może nie byli najlepszym przykładem dla młodzieży, ale to nie znaczy, że byli najgorsi. Ich piękne melodie zmieniły muzykę i nadal dają przyjemność. 13 albumów zmieniło bieg historii muzyki popularnej. The Beatles byli najbardziej sławną i uznaną grupą na świecie. To nie wszystko. Dwa lata wcześniej ta sama gazeta celebrowała 40-stą rocznicę wydania ich kultowego Białego Albumu. L’Osserwatore Romano nazwało go magiczną antologią muzyczną tego niezwykle utalentowanego zespołu, muzyczną utopią, w której znajdujemy wszystko i zaprzeczenie wszystkiego w zestawieniu być może dyskusyjnym, ale świetnie ukazującym ducha epoki, czasu młodzieżowej kontestacji. Organ Stolicy Apostolskiej odniósł się też do kontrowersyjnej wypowiedzi Lennona o chrześcijaństwie. Cytat: Zdanie, które wywołało wówczas głębokie oburzenie, dziś brzmi jak żart młodzieńca wywodzącego się z angielskiej klasy pracującej, który osiągnął niespodziewany sukces. A wiecie co Shakira zaśpiewała Franciszkowi podczas posiedzenia ONZ w Nowym Jorku? Imagine Lennona. Serio. Powiem wam, że szok. I niezmienny dystans. Przynajmniej.

Yogi co ma rogi

W 1968 roku Beatlesi polecieli na trzy miechy do Indii. Jak myślicie, że po to by koncertować, to źle myślicie. Polecieli na kurs medytacji transcendentalnej w aśramie niejakiego Yogiego. Po śmierci Epsteina to właśnie Yogi przejął rolę guru muzyków. To znaczy, starał się. Chłopaki szybko wyczuli ściemę. Tam były wątki grubej manipulacji i seksualnego wykorzystywania kobiet przez nowo mianowanego guru. Najszybciej wymiksował się Ringo Starr, który wrócił do domu po dziesięciu dniach transcendentnego odlotu. Najbardziej wkręcił się Harrison. Zajawił się kulturą i duchowością wschodu na maksa. Indyjski wirtuoz sitary, Ravi Shankar stał się jego najlepszym kumplem, sam Harrison przestał jeść kotlety i do śmierci został wyznawcą Hare Kriszny. Piosenką, która chyba najbardziej wyraża ten jego krisznowy lot jest My sweet Lord. Piękna swoją drogą. Do pewnego momentu wydaje się, że to chrześcijańska pieśń uwielbieniowa. Ale pod koniec pojawia się litania hinduskich bóstw i wszystko staje się jasne. Pikanterii dodaje fakt, że My sweet Lord Harrisona jest plagiatem piosenki He’s so fine dziewczęcego zespołu The Chiffons. Sami porównajcie.

Rozpad

Chłopakom coraz trudniej się dogadywać. I choć ich sukces nie jest już niczym zagrożony, zgoda w zespole zdecydowanie tak. Zderzają się ze sobą odmienne wizje artystyczne, konflikty finansowe, personalne. Wiadomo, life is brutal. Muzycy przed światem stwarzają pozory, że wszystko jest ok. 20 września 1969 roku Lennon ogłasza kolegom, że odchodzi. Jednak zobowiązuje się utrzymać to w tajemnicy przed mediami by nie zaszkodzić sprzedaży Abbey Road. Płyta ukazuje się sześć dni później. Fatalna atmosfera w zespole nie przeszkadza osiągać komercyjnych sukcesów. Abbey Road w trzy miesiące sprzedał się w 3 milionach egzemplarzy i okupował pierwsze miejsce brytyjskiej listy sprzedaży aż 17 tygodni. Po Abbey Road było jeszcze Let it be. Ostatnia wspólnie nagrana płyta. John, Paul, George i Ringo próbują jeszcze podtrzymywać przy życiu umierające The Beatles. W końcu jednak akcja serca największego zespołu w historii zatrzymała się. Oficjalnie The Beatles przestaje istnieć 29 grudnia 1974 roku. Najbardziej znany utwór z ich ostatniego albumu zaczyna się takimi słowami:

Gdy znajduję się w trudnych chwilach, Przychodzi do mnie matka Maryja, Mówiąc słowa mądrości: niech tak będzie. I w mojej czarnej godzinie, Ona stoi tuż przede mną Mówiąc słowa mądrości: niech tak będzie. Jakże aktualne. Zatem wypada tylko powtórzyć za The Beatles:

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: