16 listopada| Artykuły

Jak wyobrażasz sobie Boga?

Nie wiem czy bardziej mam żal czy politowanie dla skądinąd ultra-sympatycznej pani katechetki, która na lekcji religii o Bogu Ojcu […]

Nie wiem czy bardziej mam żal czy politowanie dla skądinąd ultra-sympatycznej pani katechetki, która na lekcji religii o Bogu Ojcu bez ostrzeżenia pokazała nam pewną dużą planszę. Z siłą Niagary uderzył z niej w naszą dziecięcą wyobraźnię wizerunek zanurzonego w kłębiastych chmurach poczciwego starca z długą brodą odzianego w dostojne i białe jak śnieg szaty. To był Bóg. Ała.

Niewyobrażalny

Co prawda pani katechetka zaznaczyła potem, że to jedynie ludzkie wyobrażenie Boga Ojca, ale już było za późno. Stereotyp został wdrukowany na zawsze. Od kiedy człowiek odkrył, że Bóg istnieje, automatycznie zapragnął Go zobaczyć. Więc pojawił się problem. Każde najbardziej pobożne nawet i naukowo-teologicznie uprawnione dywagowanie na temat wyobrażenia Niewyobrażalnego musi być poprzedzone przypomnieniem tej oczywistości – Boga nie da się zobaczyć. A nawet wyobrazić. Pytanie o sens takiego wyobrażania jest nieuniknione. Nie spiesz się drogi czytelniku z odpowiedzią. Jest zaskakująca. Podejmowanie wyzwań z góry skazanych na porażkę może mieć sens. I to głęboki jak Rów Mariański. Kłania się Don Kichot walczący z wiatrakami albo warszawscy powstańcy rzucający się na hitlerowskiego Goliata. Wie o tym każdy fan świętości zmagający się z grzechem. Ludzie próbujący spojrzeć Bogu w twarz (podobno tacy byli, choć przeczy takiej możliwości teologiczna wykładnia) z samego faktu podejmowania takich próby stają się jakby lepsi.

Dopóki walczysz

Motorem wszelkiego ludzkiego postępu jest wiara w zwycięstwo wszędzie tam, gdzie kroi się klęska. Kiedyś człowiek naprawdę był przekonany o tym, że oderwanie się od ziemi jest nierealnym marzeniem. A Poldek z Podróży za jeden uśmiech drwił z koncepcji telefonu bez drutu. Kiedyś człowiek musiał wyobrazić sobie, że ziemia to jednak kula. Że E=Mc2 i że czarna dziura to wcale nie jest dziura, tylko bardzo ciężki kamień. Każdy z nas ma w sobie Galileusza i Einsteina, który chce zobaczyć Boga. Walka o to widzenie sprawia, że w jakimś sensie zbliżamy się do Nieskończonego. Że zaczynamy myśleć Jego myślami. A On widząc te nasze nieudolne podskoki ku niebu bardziej się wzrusza niż kpi. Wierzę w to. Bo widzi, że z miłości i pragnienia Jego bliskości te podskoki.

Negatyw

Bywają i tacy, którzy pragnąc zobaczenia (tudzież zrozumienia/wyjaśnienia) Boga, sprowadzają go do naszych ziemskich parametrów. Emil Durkheim twierdził na przykład, że Bóg to symboliczna personifikacja zbiorowej mocy tkwiącej w całym społeczeństwie. Cóż za komunistyczny odór. Zygmunt Freud poszedł jeszcze dalej. Jego zdaniem Bóg to projekcja kompleksu winy spowodowanego prehistorycznym zabójstwem przodownika stada przez młodych samców. A religijność to społecznie tolerowana nerwica. Nie widzicie tego, ale pisząc to usta mimowolnie wykrzywiają mi się w lekki grymas uśmiechu. Do tej kolekcji ludzkich móżdżków co to niby przeniknęły tajemnicę Boga samego, dorzucić jeszcze należy naczelnego snajpera niewierzących, Richarda Dawkinsa. Ten na swoich sztandarach wypisuje takie manifesty: Pan Bóg to memetyczny, socjobiologiczny wirus! Oczywiście nie jestem tak mądry jak pan Dawkins, więc musiałem się do-edukować w temacie memetyzmu. Już wiem. Zdaniem Dawkinsa Bóg jest po prostu memem! Takich modeli, którym ciężko pogodzić się z tym, że Bóg jest i że jednocześnie nie da się Go nijak ogarnąć jest znacznie więcej. Czego im brakuje, że się tak męczą? Wiary? Pokory? Dziecięcej prostoty i naiwności? Rzucanie się z motyką na słońce to przy próbie wyobrażenia sobie Boga bardzo racjonalna czynność z dużą szansą powodzenia. Tak samo jest z wlewaniem oceanu do kubka na kawę. Kubek oceanu nie pomieści nigdy, ale próbując to robić może staje się kubkiem jakby szlachetniejszym?

Zbiorowa halucynacja

Tak nazwałbym eksperyment, który przeprowadzili psychologowie z Uniwersytetu Karoliny Północnej. Zaprosili do niego 511 (czemu akurat 511?) wierzących osób mieszkających na terenie USA. W trakcie eksperymentu naukowcy pokazywali uczestnikom różne fotografie z twarzami przypadkowych osób. Zadanie polegało na wskazaniu twarzy, która najbardziej przypomina wyobrażaną sobie przez nich twarz Boga (sic!). Potem komputerowo nałożono na siebie tych 511 fotografii i oto oczom naukowców ukazała się twarz Boga. Tadam! Efekt zaskakuje. Wygląda na to, że katechetki w Stanach Zjednoczonych nie korzystają na lekcjach religii z takich pomocy naukowych jak te w Polsce. Dla wierzących amerykanów Bóg nie jest poczciwym starcem z długą brodą tylko młodym, białym, pozbawianym zarostu mężczyzną o kobiecych rysach twarzy. Cóż za dyskryminacja. Jednak najciekawszy wniosek z tych badań wysnuto na koniec. Naukowcy twierdzą, że obraz Boga jaki nosimy w sobie zależy od… preferencji politycznych. Że co? W uproszczeniu chodzi o to – dla tych z poglądami konserwatywnymi Bóg to postać bardziej męska, potężna, wymagająca. Może nawet sroga. Liberałowie widzą Boga jako delikatnego, przystojnego młodzieńca. I pewnie najlepiej takiego, który na wszystko pozwala. Moim zdaniem obie wizje obciążone są mylnymi stereotypami. A amerykanie to jednak duże dzieci.

Trzy twarze

Wizja Boga jaką przedstawił nam w swojej kultowej już Chacie William P. Young potwierdza tylko to, że próby wyobrażenia sobie Go mogą być jedynie albo kontrowersyjne, albo śmieszne. Niepojętość Boga sprawia, że cokolwiek o Nim pomyślimy będzie od Niego równie odległe, co bliskie. Bóg jest wszystkim, ale w chwili gdy pomyślisz sobie o Nim w jakiś sposób, On już dawno taki nie jest. Niepostrzeżenie wkraczamy tutaj na ścieżkę metafory i paradoksu. Kto wie, może to właśnie ta ścieżka pozwala nam odsłonić największy z możliwych do odsłonięcia fragment Jego oblicza? Jan Szkot Eriugena powiada: Albowiem niewiedza o Nim jest niewypowiedzianym pojmowaniem. A św. Augustyn dorzuca: lepiej zna się Go – nie znając (…) niewiedza o Nim jest prawdziwą mądrością. Zakochać się można w takich maksymach. Bez ironii. Bóg w Chacie, zgodnie z chrześcijańską teologią występuje pod trzema postaciami. Ojciec jest czarnoskórą, kurpulentną murzynką, Jezus to żydowski robotnik, a Duch Święty przybrał ciało ślicznej azjatki. Z oczywistych powodów postać Jezusa jest tutaj najbliższa prawdzie. Ale obraz Boga Ojca i Ducha to już teologiczny freestyle. Nie sądzę, by William P. Young chciał kogokolwiek przekonywać do zafundowanej nam wizji Trójcy Przenajświętszej. Wręcz przeciwnie. Komunikat z tego obrazu jest taki – nie da się Boga wyobrazić, ale jak już koniecznie chcesz to zrobić, to nie ma znaczenia jak to zrobisz. Wniosek ostateczny jest jeden – twarzą Boga jest Miłość.

Gołąb

Ojciec Bóg jako starzec z brodą to stereotyp, za który winę ponosi człowiek. Ale kto odpowiada za ten, który każe nam wyobrażać sobie Ducha Świętego jako gołębia? Nie chcę nic mówić, ale wychodzi na to, że sam Bóg. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. Mt 3, 16-17. Hmmm. Bóg tak chciał. Pamiętam moją pierwszą parafię. I pamiętam doskonale pod jakim była wezwaniem. Dokładnie tak, to była Rzymskokatolicka parafia pod wezwaniem Ducha Świętego. I mimo, że byłem wtedy bardzo młody, pamiętam dobrze jak ogarnięty proboszcz urządzał nowo wybudowaną świątynię. Plan był taki, że z tyłu za ołtarzem, wysoko na murze miał zawisnąć wielki, metalowy gołąb. Wierni czekali, aż nadfrunie. Wreszcie nadfrunął. Zawisł z tyłu zgodnie z planem. Był tylko jeden szkopuł. Wielu parafian (ze mną włącznie) bardziej niż gołębia widziało w tej rzeźbie… wróbla (sic!). Dopiero po latach zadałem sobie to zasadnicze pytanie: a jakie to ma znaczenie? Czy gdyby Duch Święty chciał, mógłby nad Jordanem ukazać się jako wróbel? No mógłby.

Oblicze

Jesus jest w tej opowieści wyjątkiem. To naprawdę Bóg, który pokazał człowiekowi swoją twarz. Rzekł do Niego Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. J 14, 8-9. Jak to rozumieć? O jakim zobaczeniu Ojca mówił Jezus? Fizyczność Jezusa i jego wizerunek jest przez całe wieki chrześcijaństwa dosyć spójny. W skrócie – biały mężczyzna z długimi włosami i brodą. Tutaj naukowcy też musieli oczywiście wrzucić swoje trzy grosze. Wyszło im (przynajmniej niektórym), że Jezus w rzeczywistości nie wyglądał tak, jak od wieków jest malowany na obrazach i ikonach. No to jak? Miał podobno krótsze włosy i nie był przedstawicielem białej rasy, tylko semickiej. Broda bez zmian. Czyli tak: 

 

Patrzę, patrzę i po mojemu to wciąż mieści się w ramach obowiązującego od 2000 lat wizerunku Zbawiciela. Pamiętajmy, że Jezus przez 33 lata fizycznie chodził po tym świecie i na własne oczy widziały Go tysiące osób. Zakodowany w nas wizerunek Syna Bożego musiał się przecież skądś wziąć.

 

Selfie Jezusa

Jest jeszcze Całun Turyński. Wiem, wiem, to ma być tylko kawałek szmaty oskarżonej o bycie dziełem genialnego fałszerza. Serio? Nic nie było bardziej przetrzepywane przez naukowców niż Całun Turyński. Niedawno Instytut Krystalograficzny w Barii, Istituto Officina dei Materiali w Trieście i Departament Inżynierii Przemysłowej na Uniwersytecie w Padwie po serii najbardziej naukowo naukowych badań na świecie ustaliły: Płótno, którym według tradycji owinięto ciało Jezusa po ukrzyżowaniu, faktycznie weszło w kontakt z krwią człowieka, który umarł w wyniku wielu ciężkich i traumatycznych ciosów. Na włóknach płótna zapisany jest na poziomie nanoskopijnym wyjątkowo brutalny scenariusz ofiary, która po nim została owinięta w pogrzebowe prześcieradło. Tę pewność uzyskaliśmy wyłącznie dzięki najnowszym metodom z dziedziny mikroskopii elektronowej w rozdzielczości atomowej. Mi wystarczy.

Wracam do pytania sprzed kilku akapitów. Kiedy patrząc na Syna widać Ojca? Nie chodzi o wygląd fizyczny. Powiedzmy, że to tymczasowy kombinezon. Nie chodzi o władzę nad złymi duchami, chorobami i prawami natury. Twarz Ojca to ukrzyżowany Syn. Nie odkryjesz tego bez powiewu Ducha. To nie jest tak, że kiedy Jezus konał w męczarniach, Ojciec spokojnie siedział sobie na niebieskim tronie. On razem z Nim był do tego krzyża przybity. Byli jednym! Bóg największą swoją moc okazał wtedy, kiedy zrezygnował ze swojej wszechmocy i godności, wszedł w cierpienie i dał się włożyć do ciemnego grobu. Wydaje nam się, że to władza i siła najbardziej upodabniają nas do Boga. Bzdury. Nic nie daje nam większej szansy upodobnić się do Boga niż cierpienie. Twarzą Boga jest Miłość.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: